Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„Kapitan Marvel” w kinach: Superman była kobietą [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Dzień Kobiet nigdy nie był mocniejszy. Kapitan Marvel spuści łomot samczym reprezentantom podłych galaktycznych ras, pomknie w przestworza i jeszcze zdoła pożartować ze stereotypowego myślenia facetów, przytulić przyjaciółkę, pobawić się z dzieckiem oraz pozmywać talerze. Superman się by mógł uczyć.

Jasnym jest również teraz, iż wszystko zaczęło się od Carol Danvers, znanej później jako Vers, a następnie Kapitan Marvel. To spotkanie z nią w 1995 roku sprawiło, że wątpiący w istnienie kosmitów agent T.A.R.C.Z.Y. średniego szczebla i biurokrata Nick Fury, postanowił utworzyć drużynę Avengersów. Kapitan Marvel zatem to matka superbohaterskiej wizji naszej rzeczywistości i źródło organizacji rozsianych w samodzielnych działaniach osobników z mocami. Wygląda na to, że po męsku przecież skonstruowany świat szołbiznesu skrzętnie to ukrywał. Trzeba było odpowiedzi Marvela na energię dziesiejszych czasów oraz pragnienia uzupełnienia widowni o nowe grupy, by ten fakt znalazł swój znaczący wyraz na ekranie. Należało, jak się przekonamy w kinie, dosłownie odstrzelić łeb maczystowskim bohaterom spod znaku Arnolda Schwarzeneggera, by dopchać się po swoje. Ach!

„Kapitan Marvel” to pierwsza produkcja studia Marvel, w której kobieta otrzymuje tak efektowną, główną rolę. Silnie jest też przy tym wyeksponowana emancypacyjna droga bohaterki, która od dziecka musiała przeciwstawiać się etykietom przypisywanym płciom i rywalizować o szacunek z wyjątkowo durnymi tu chłopakami. W jednej z lepszych scen filmu, nawiązującej do drogi Carol od dzieciństwa do dorosłości, zostaje przypomniane, iż życie każdego z nas (rzecz jasna nie tylko pań) to pasmo upadania i powstawania, pasji w osiąganiu celów oraz rzucania nam kłód pod nogi.

Najnowsza superbohaterska produkcja niespecjalnie się rozkręca, ale gdy wspólnie z Vers przebrniemy już przez wyjątkowo tu bzdurne międzygalaktyczne wprowadzenie i z hukiem, wybijając dziurę w dachu wypożyczalni kaset wideo, wylądujemy na Ziemi - a właściwie planecie C-35 - zaczyna się niezła zabawa. W uroczo oldschoolowej stylistyce - co w przypadku tego przedsięwzięcia jest nie tylko koniecznością, wynikającą z umieszczenia akcji w połowie lat 90., ale autentycznym atutem oraz okazją do wielu cytatów, mrugnięć okiem i udanych dowcipów.

Przyszła Kapitan Marvel wpada w nasze objęcia jako związana z rasą Kree zamieszkującą planetę Hala bojowniczka Starforce, ścigająca reprezentantów niezbyt apetycznych, zmiennokształtnych Skrulli, którzy uznawani są za terrorystów zagrażających galaktyce. Zadomowi się ponownie na naszym globie już jako świecąca od swojej siły, świadoma własnej roli i pozycji obrończyni słabszych, ze sprecyzowaną przyszłością (warto poczekać do świetnej, tradycyjnej sceny po napisach).

Całość opowiedziana jest w dobrym tempie, z przyzwoicie wyważonymi poszczególnymi elementami, bez obciążania historii niepotrzebnymi wątkami, a nawet ze sprytnie przedstawioną „origin story”, którą - dzięki odpowiednio zmontowanym urywkom wspomnień - można, jak się okazuje, zawrzeć w minucie. Produkcja w rozbudzający apetyt sposób otwiera przy tym kolejne przestrzenie w filmowym uniwersum Marvela, co powinno zaprocentować w kolejnych odcinkach.

Zbudowany na nostalgii film raduje dobrze narysowanymi postaciami. Łatwo jest kibicować tytułowej bohaterce - dziewczynie z ikrą, poczuciem humoru, dystansem, która z determinacją odkrywa własną tożsamość i ze stylem rozbija się w świecie mężczyzn. Pomógł trafny wybór Brie Larson do tej roli - aktorka zagrała z wdziękiem i zadziornością, wnosząc sporo świeżości do marvelowskich produkcji. Bawi się swoją rolą pieczołowicie odmłodzony na ekranie Samuel L. Jackson, udało się dobrze oddać mimikę postaci utworzonych przy pomocy protetyki, ducha prawdy w fantastycznego Talosa wnosi Ben Mendelsohn. Najmniej przekonująco wypadł Jude Law jako Yon-Rogg - może dlatego, że swój występ potraktował nadzwyczaj poważnie, bez krztyny oddechu. Serca kinomanów na pewno zaś skradnie rudy kot, który kotem nie jest...

Obraz, na szczęście, nie przygniata efektami - jest ich tyle, ile trzeba, na solidnym poziomie. Zgrabny scenariusz, zawierając celnie wpasowane zwroty akcji i sporo żywotności, sprawia, iż szczególnie nie rażą nielogiczności i niedopracowania. W sumie to dużo więcej niż przyzwoita przygoda, nie tylko dla zapiekłych fanów superbohaterskich opowiadań.

I choć z dziewczynami, jak wiadomo, nigdy nie wie, oj nie wie się, to wiemy już, że Carol Danvers powróci w „Avengers: Koniec gry”. I Czarna Wdowa może się zacząć poważnie obawiać o pozycję pierwszej damy w tym towarzystwie...

Kapitan Marvel USA, reż. Anna Boden, Ryan Fleck, wyst. Brie Larson, Samuel L. Jackson, Jude Law

★★★★☆☆

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto