Kiedy trójka przyjaciół usłyszała, że w niewielkiej miejscowości jest budynek, w którym straszy, postanowiła to sprawdzić. Spędzili tam całą noc. Żadnego upiora i zjawy wtedy nie spotkali, ale od tego momentu stare zabudowania dawnej przechowywalni owoców stały się ich ulubionym miejscem spotkań.
Mieszkańcy Żołędowa rzadko korzystają z wąskiej dróżki, która prowadzi do rozsypującego się domu na skraju lasu. Niezwykle trudno jest tam trafić. Punktem orientacyjnym jest jeden z miejscowych sklepów spożywczych, ponieważ ścieżka biegnie naprzeciwko niego. Trzeba zagłębić się w gęste zarośla, minąć niewielki strumyk, mostek i przejść przez zapuszczony sad. To właśnie piętrowy budynek na swoją nieformalną siedzibę wybrała Liga Obrony Kraju "Wataha”. - Nurtuje mnie to, co się tam wydarzyło – mówi Mateusz Mikulski, założyciel stowarzyszenia sportowego, które zajmuje się strzelectwem. - Dwanaście lat temu w domu, który stoi w odległości 100 metrów od naszej Zony, bo tak go nazywamy, ktoś się powiesił. A podobno w 2000 roku do studni, która jest przy strumieniu wrzucono ciało. Ale nie udało nam się tego nigdzie potwierdzić.
"Wataha” dokładnie przeszukała budynek. - Z naszych ustaleń wynika, że mieszkała tam rodzina - opowiada Mikulski. - W porzuconych rzeczach, a raczej śmieciach znaleźliśmy zdjęcia rentgenowskie ojca i córki, które wskazywałyby na niegroźny wypadek samochodowy. Widzieliśmy również kopertę ze stemplem pocztowym z 2004 roku, co świadczy o tym, że to był ostatni rok użytkowania tego domu.
Przez trzy lata każdy nowy rekrut, który postanowił wstąpić w szeregi stowarzyszenia musiał spędzić noc w Zonie. - Prawda jest taka, że już sam budynek sprawia przerażające wrażenie - dodaje Mikulski.
I opowiada o jednej z sytuacji, które miały miejsce późną jesienią. - Zasada jest taka, że gdy organizujemy tam ognisko to jedna grupa idzie po drewno, a druga zostaje w budynku - wspomina. - Wpołowie drogi zauważyłem, że nie mam krótkofalówki. Zadzwoniłem więc do kogoś, poprosiłem, aby ją zabrał i szedł w moją stronę.
Już z daleka zobaczył światła latarki. - Pomyślałem, że to kolega, jednak gdy zacząłem tam iść, światełko uciekło w las - opisuje. - Chłopacy też to widzieli. Na ziemi był szron, więc powinno być słychać kroki, a tu nic. Takich sytuacji było kilkanaście. Żadnej nie potrafię wytłumaczyć.
Budynki, które nie istnieją
Dwa opuszczone budynki powstały prawdopodobnie w latach 70. XX wieku jako przechowalnia owoców. Na piętrze jednego z nich wybudowano część mieszkalną dla osób pomagających przy zbiorach. - Nie figurują w rejestrze, nie ma ich na mapach i nie mają numeru adresowego – tłumaczy Janusz Gorzycki, inspektor ds. planowania przestrzennego Urzędu Gminy Osielsko. - Powstały jako samowola budowlana.
Od 1995 roku właścicielem sadu jest mieszkaniec Bydgoszczy, który ziemię przejął po rodzicach. W wiosce nie są skorzy do rozmowy. Pamiętają, że w tej części Żołędowa funkcjonowały cztery sady. Czasami zdarzało się im iść i pomagać dorywczo, aby dorobić. O samobójstwie mężczyzny sprzed dwunastu lat coś tam słyszeli. Czy tam straszy? Opowiadają, że raczej nie, ale ścieżkę i tak omijają.
Strefa Biznesu: Plantatorzy ostrzegają - owoce w tym roku będą droższe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?