Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

78-latek spod Bydgoszczy z chorym żołądkiem trafił do szpitala. Wyszedł bez poprawy, za to z koronawirusem i sepsą

Redakcja
Mężczyzna w sile wieku trafił do szpitala "czysty", to znaczy: z chorym żołądkiem i jelitami. Wyszedł z niego z koronawirusem i zakażeniem krwi
Mężczyzna w sile wieku trafił do szpitala "czysty", to znaczy: z chorym żołądkiem i jelitami. Wyszedł z niego z koronawirusem i zakażeniem krwi Paweł Relikowski / Polskapress
78-latek spod Bydgoszczy trafił do szpitala z problemami dotyczącymi układu pokarmowego. Z tego szpitala wyszedł bez poprawy, za to z koronawirusem i sepsą.

Zobacz wideo: Apel do ozdrowieńców: oddawajcie krew!

Senior spod Bydgoszczy źle się czuje od jakichś 3 miesięcy. Prawie przestał jeść. Jego organizm z dnia na dzień zastrajkował. Nie trawi tego, co mu 78-latek dostarcza. Mężczyzna chudnie w oczach. Waga wskazuje 45 kilogramów. Rok temu ten sam człowiek miał prawie 70 kilo.

Gdyby sprawa dotyczyła dziewczyny czy młodej kobiety, nazwałbyś to anoreksją. Tutaj jednak chodzi o emeryta. Zastanawiasz się więc, czy w podeszłym wieku w ogóle można mieć anoreksję.

Żona nieraz wzywała pogotowie do męża. Ekipa ratunkowa przyjechała, popatrzyła. Kazała brać zapisane leki, odpoczywać, nie stresować się. Pod koniec października pogotowie znów się zjawiło. Na sygnale zabrało pacjenta do szpitala w Bydgoszczy.

- Na dzień dobry zrobiono mi test na obecność koronawirusa. Byłem czysty, czyli nie zakażony covidem - opowiada starszy pan. - Trafiłem na oddział. Spędziłem na nim 10 dni, ale w tym czasie miałem przeprowadzki. Trzykrotnie zmieniałem sale. Nie z własnej woli. Pielęgniarka albo lekarz przychodzili i powiadamiali mnie, że za kilkanaście minut zmienię salę. Nikt nie wyjaśniał, dlaczego. Gdy pytałem, to zaraz słyszałem: „bo tak trzeba”.

Bywalec białej sali w szpitalu

Kontynuuje: - Jestem, jak by to powiedzieć, szpitalnym bywalcem. Tylko w bieżącym roku cztery razy byłem hospitalizowany. W poprzednich latach tak samo byłem w szpitalu. Porównanie mam. Wcześniej nie czułem, że jestem traktowany jak przedmiot. Tym razem tak się stało.

Na fachowość obsługi nie narzeka, ale jego zdaniem białemu personelowi zabrakło empatii. - Może z przemęczenia, może z bezradności. I ja, i inni chorzy na sali, widzieliśmy, że dyżury są dziwnie długie. Zegarka nie miałem. Moi współlokatorzy też nie, ale pielęgniarki pracowały chyba dłużej niż po 12 godzin.

Przykro było mu patrzeć na cierpiącego współlokatora. - 84-letni pan prosił 4 razy o wodę i tabletkę przeciwbólową. Przyszła jedna pielęgniarka. Obiecała, że zaraz przyniesie. Druga to samo. Podałbym, ale byłem unieruchomiony, jak on. Dzwoniliśmy na dyżurkę na zmianę. Po prawie godzinie jego prośba została spełniona.

78-latek po dwóch zabiegach nie poczuł się lepiej. - Podreperowali mnie, ale nie naprawili, a to różnica - podkreśla. - Doktorzy mimo to zdecydowali, że mnie wypiszą. Pomyślałem sobie: skoro żegnam się ze szpitalem, to nie żegnam się ze światem. Plus.

Po chwili plus zaczął mu się już źle kojarzyć. - Przed wyjściem zrobiono mi drugi test pod kątem koronawirusa. Miała być formalność. A tu szok. Wynik pozytywny. W szpitalu musiałem złapać tego wirusa. Zero szans na ustalenie, od kogo chwyciłem to paskudztwo, czy od chorego, czy od personelu.

Izolacja-prowizorka na szpitalnym oddziale

Po zdiagnozowaniu nie trafił do izolatki dla covidowców, jak to pokazują telewizje. - Łóżko, które zajmowałem, czekając na wypis, zostało oddzielone parawanem od innych pacjentów. Szpitalne życie toczyło się dalej. Nikt nie zamknął oddziału z powodu kwarantanny.

A że nieszczęścia chodzą parami, to przy wyjściu okazało się, że pacjent, oprócz koronawirusa ma sepsę, czyli zakażenie krwi.

- Rano zadzwonili ze szpitala i poinformowali, że mąż za chwilę wraca do domu - mówi 72-letnia żona owego 78-latka. - Z jednej strony się ucieszyłam. Każdy by się ucieszył na wieść, że człowiek, z którym spędziło się ponad pół wieku, wraca. Tym bardziej, że w szpitalach obowiązuje zakaz odwiedzin i nie widzieliśmy się 1,5 tygodnia. Z drugiej strony pomyślałam, żartują sobie. Oni jednak serio go wypisywali. Mąż z koronawirusem i sepsą, za to bez sił, ledwo żywy, miał za godzinę być znowu ze mną.

Wprawdzie mają 60-metrowe mieszkanie, ale to tylko 2 pokoje. - Nawet jeśli będę w jednym, mąż zajmie drugi, to nadal będziemy korzystać ze wspólnej kuchni, łazienki. Nic nie da, że będziemy się unikali. Po każdym wyjściu męża z danego pomieszczenia trzeba byłoby je dezynfekować i odczekać godzinę lub dwie. Niemożliwe. Zaraza przejdzie na mnie, tak przeczuwałam.

Chory bezobjawowy

Pani ze szpitala wyjaśniła, że nie ma osobnych miejsc izolacji dla zakażonych pacjentów opuszczających oddział. Izolatorium nie wchodzi w grę, ponieważ chory jest niesamodzielny. To dlatego wróci do domu. Tym bardziej, że jest bezobjawowy i oddycha bez zakłóceń. - Radzę często wietrzyć mieszkanie - stwierdziła pracownica szpitala.

W dniu, gdy mąż miał przyjechać, listonoszka miała przynieść obie emerytury. - Zestresowałam się - przyznaje żona. - Nie moglibyśmy jej wpuścić, gdyby zapukała, a mąż już by był w domu. Potem odetchnęłam. Listonoszka przyszła wyjątkowo wcześnie.

Nic na szybko. 78-latek czekał, nieborak, na tej swojej szpitalnej pryczy, w tej swojej sali, z innymi tak samo ciężko schorowanymi staruszkami, odgrodzony tym swoim parawanem.

Wypis dostał faktycznie w ciągu godziny, ale od przedpołudnia do wieczora czekał na transport. Skoro ma covida, to nie zamówi przecież taksówki do domu. Personel zorganizował mu specjalistyczny przewóz. Ambulans służy do przewożenia osób właśnie z covidem. Ze szpitala do mieszkania i odwrotnie.

Po seniora, po 7 godzinach, zjawiło się dwóch mężczyzn w kombinezonach. Jedynie oczy było im widać. - Mnie też odziali w to coś. Wyglądałem, jak kosmita. W kosmicznych czasach żyjemy, to nie ma się co dziwić - wtrąca mąż.

Telefon z Sanepidu do tych na kwarantannie

Szpital przekazuje informacje o zakażonych oraz osobach, które z nimi mieszkają, do Sanepidu. Tenże Sanepid w oparciu o pozyskane dane tworzy listę i kontaktuje się z ludźmi z listy. - Zadzwoniła pani z Sanepidu. I ja, i mąż, dostaliśmy 10 dni kwarantanny. Nie miałam zdiagnozowanego wirusa, ale kwarantanna automatycznie obejmuje domowników.

- Pani z Sanepidu zapytała, czy będzie miał nam kto robić zakupy. Jeśli nie, to oni służą pomocą. Ruszył Solidarnościowy Korpus Wsparcia Seniorów. W razie czego jest pomoc społeczna w gotowości. Miło z ich strony, ale podziękowaliśmy. Dzieci dostarczają nam jedzenie i leki. Torbę z zakupami zostawiają potem na klamce.

Kolejne kwestia dotyczyła testu żony. - Skoro mąż ma stwierdzonego covida, na szczęście bezobjawowego, to kiedy ja będę miała robiony test? - dopytywała kobieta w Sanepidzie.

Odpowiedź: - Dopóki nie będzie miała pani objawów, nie wykonamy testu. Gdyby pani poczuła się gorzej, proszę powiadomić przychodnię.

Emerytka tak zrobiła, gdyż objawy pokazały się po 3 dniach. - Gorączka ponad 39 stopni Celsjusza. Gardło bolało niesamowicie. Czułam się jak po paru nieprzespanych nocach. Objawy niemal książkowe, o ile ktoś zdążył napisać książkę o koronawirusie.

Dzwoniła kilkanaście razy do ośrodka zdrowia. Tam działa tylko jeden numer do rejestracji ogólnej. Linia zajęta albo nikt nie odbierał. Cud. Wreszcie się udało.

- Proszę nas zrozumieć. Pacjenci non stop dzwonią. My uwijamy się jak mrówki. Jest szał, a ciągle nam, obsłudze przychodni, się dostaje za całe zło koronaświata - tłumaczyła kobieta z rejestracji.

72-latka otrzymała teleporadę. I otrzymała antybiotyk. Sama nie mogła iść do apteki. Wykupując lekarstwo na receptę, trzeba podać nie tylko 4-cyfrowy kod, ale także PESEL pacjenta. Obcemu, niezaufanemu, PESEL-u nie wolno przekazywać. Jeszcze by kto na ten numer chwilówkę zaciągnął. Dzieciom przekazała. Dzieci do apteki pojechały, tabletki wykupiły. Lek w reklamówce na klamce do drzwi mieszkania powiesiły.

Test domowy dla zakażonej

Kobieta miała czekać na test. - Na 99 procent jestem pewien, że została pani zakażona. Przypuszczenie należy potwierdzić. Przyjedzie do pani zespół, który ten test wykona - wyjaśniał lekarz w przychodni. - Zlecam wykonanie badania, lecz trzeba czekać nawet 3 dni na jego realizację przez mobilny personel.

Doktor uprzedził przy okazji: - Gdyby pani stan znacznie się pogorszył, proszę zadzwonić po pogotowie, zostanie pani skierowana do szpitala. Proszę liczyć się z tym, że niekoniecznie będzie to Bydgoszcz. Może być Grudziądz, oddalony ponad 70 kilometrów od Bydgoszczy lub inne miasto. Do szpitala nie trafiłam, przynajmniej na razie, chociaż gorączka się utrzymuje od prawie tygodnia.

3 dni czekała na wykonanie koronatestu. Domowa wizyta medyków, łącznie z pobraniem wymazu z gardła pacjentki, trwała najwyżej 4 minuty. Zespół w kombinezonach spieszył do kolejnych potencjalnych pacjentów (dopóki nie mają diagnozy, nie są oficjalnymi zakażonymi).

Emerytka znów 3 doby czekała na telefon. O dodatnim wyniku (ma koronawirusa), seniorka dowiedziała się dnia, gdy miała skończyć 10-dniową kwarantannę. Mąż już jest po kwarantannie. Ona nie.

- Przymusowy pobyt w domu przedłużył mi się o następne 10 dni, ponieważ za początek kwarantanny uznaje się dzień, w którym otrzymano wynik testu. W moim przypadku występuje podwójna kwarantanna. Pierwszą, z automatu, miałam jako domownik chorego. Drugą, typową swoją, bo jestem zakażona. Spędzę w domu łącznie prawie 3 tygodnie. Plus, że jestem już w drugiej połowie tego okresu więzienia.

Mąż mógłby wychodzić na dwór, ale nie dałby rady fizycznie. Do zakończenia izolacji nie miał objawów wirusa, lecz jest tak schorowany, że ledwie chodzi. Nadal chudnie. - Siedzimy we dwoje. Oglądamy telewizję. Ja rozwiązuję krzyżówki. Ktoś dzwoni albo ja do kogoś dzwonię. Mąż słucha radyjka. Leci dzień za dniem.

W oknie u kwarantannowców

Policja sprawdza, czy kwarantannowcy są w mieszkaniu. - Nas w ciągu ostatniego 1,5 tygodnia osobiście skontrolowali raz - kontynuuje 72-latka. - Przyjechał radiowóz. Wyłonił się funkcjonariusz. Zadzwonił do mnie na komórkę. Poprosił, żebym z mężem pokazała się w oknie.

Potem mundurowi telefonicznie sprawdzali seniorów spod Bydgoszczy. Dzwonili i pytali, czy emeryci są w domu i czy czegoś im potrzeba. Gdy na pierwsze pytanie ci seniorzy odpowiedzieli twierdząco, na drugie przecząco, funkcjonariusze pozdrowili i się rozłączyli.

Raz nawet umundurowani z Wojsk Obrony Terytorialnej zadzwonili przez domofon. Też chcieli się przekonać, czy seniorzy są w domu.

Byli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto