MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Bractwo Bartnie w Augustowie. Piotr Piłasiewicz i Paweł Kotwica ratują dzikie pszczoły i produkują pitny miód

hel
W przeszłości barcie były “dziane” dla zysku, później z biedy, a dziś dwaj augustowianie - Paweł Kotwica i Piotr Piłasiewicz robią to z pasji. - W kontakcie z przyrodą zysk nie jest najważniejszy – tłumaczą. – Po prostu, jesteśmy stąd i pragniemy podtrzymać tutejsze tradycje.

Dla tradycji “hodują” więc dzikie pszczoły i dla tradycji rozpoczęli produkcję trójniaka czy zbicienia, czyli złocistych alkoholowych napoi na bazie miodu, które wiele lat temu serwowano w puszczańskich karczmach Wielkiego Księstwa Litewskiego. A jakie mają marzenia?

– Nie mam ich. Myślę, że Bóg śmieje się z naszym marzeń więc działam spontanicznie – mówi Paweł Kotwica. – Zajmuję się tym co przynosi mi przyjemność. A cóż jest lepszego, jak wspiąć się na drzewo i odciąć kilka centymetrów świeżego plastra z miodem?

A przy tym pomóc leśnym, augustowskim pszczołom, które są niezwykle pracowite, a do tego odporne na surowy klimat. Choć nikt nie ma wątpliwości, że również najbardziej złośliwe. Niektórzy żartują, że aby do nich podejść najlepiej byłoby ubierać kombinezon kosmonauty.
– Bronią swoich gniazd, walczą o przetrwanie – broni je Paweł Kotwica. – W Puszczy Augustowskiej jest niewiele miejsc, w których mogą zbierać nektar. A do tego krótki sezon. Las nagrzewa się później, później też rozkwitają kwiaty. Pszczoły mają więc krótki sezon i wokół pełno intruzów.

Miód z barci i prezydent

Piotr Piłasiewicz urodził się i dorastał w Augustowie. Później studia i wielki świat – Damaszek, Edynburg.
– Nauczyłem się języków obcych i trochę zwiedziłem – opowiada. – Wiodło mi się dobrze, ale tęskniłem do rodzinnych stron, tutaj szukałem dla siebie zajęcia.
Dziesięć, czy dwanaście lat temu w literaturze otarł się o bartnictwo. Wówczas w głowie zaczęła kiełkować mu myśl, aby właśnie tym się zająć. Ale zgłębić tajniki “hodowli” dzikich pszczół nie było wcale łatwo. Na Suwalszczyźnie bartnictwo było przeżytkiem, nie miał czego się zaczepić. Pojechał więc na Białoruś, do tamtejszych fachowców, by poznać opinie praktyków, usłyszeć o ich sukcesach i porażkach.
– Pierwszą kłodę wydłubałem siedem lat temu – opowiada augustowianin. – A rok później garniec najprzedniejszego lipca postawiłem na stół Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, który gościł wówczas w Nadleśnictwie Głęboki na festiwalu Jazz na Buduku. Miód był tak świeży, że gdy otwierałem drewniany pojemnik wyleciało z niego kilka pszczół.
Piłasiewicz przez kilkadziesiąt minut opowiadał najważniejszemu człowiekowi w kraju o ginącej augustowskiej psz-czole i o próbie odtworzenia bartnictwie. Gość był tematem zainteresowany, a prezent wydawał się trafiony, bo po biesiadzie resztki miodu prezydent zabrał do domu.

Paweł Kotwica dorastał w Puszczy Augustowskiej. Jego dziadek był leśniczym, miał pasiekę.
– Pomagałem przy pszczołach, lubiłem to zajęcie – wspomina.
A gdy dorósł wyjechał do Wrocławia, później do Florencji i Warszawy. Pracował w korporacji, był architektem. Ale jego też, podobnie jak Piłasiewicza ciągnęło w rodzinne strony. Wrócił więc do leśniczówki w Puszczy Augustowskiej i zaczął projektować.
– Mogę powiedzieć, że pomagałem urzeczywistniać marzenia innych – wspomina.

A, że nie potrafił usiedzieć w miejscu, chciał działać, miał wiele pomysłów i energii to sześć lat temu, podobnie jak Piłasiewicz zasiadł w radzie miasta. Udało im się załatwić wiele spraw dla grodu nad Nettą i jego mieszkańców. Ale też, patrząc z dzisiejszej perspektywy, dużo “załatwili” dla siebie. Bo to właśnie wtedy młody architekt poznał Piotra Piłasiewicza, zaraził się od niego bartnictwem i zdecydował, że postawi wszystko na jedną kartę.
– Długo nie trzeba było mnie namawiać, ponieważ pszczoły zawsze mnie fascynowały – zapewnia.

Pszczoła jak krowa

W Polsce bartnictwo najbardziej rozwijało się w XVI wieku. Wówczas, jak twierdzą fachowcy, pożytki z hodowli dzikich pszczół w lesie były duże i nawet przewyższały dochody ze sprzedaży drewna. Zawód bartnika przechodził z pokolenia na pokolenie i był niezwykle szanowany. A za kradzież cudzego roju można było trafić nawet na kilka lat do więzienia.
Wraz z rozwojem rolnictwa, przemysłu, a także bardziej efektywnych metod hodowli (w pasiekach) bartnictwo zaczęło zanikać. A gdy na stoły “wdarł się” cukier i zapotrzebowanie na miód radykalnie się zmniejszyło, leśna hodowla przestała się w ogóle opłacać. Tym bardziej, że z jednej barci można uzyskać 5, góra 10 kilogramów miodu. To znacznie mniej niż z ula.
– Gdy ktoś zapyta, gdzie zaczyna się bartnictwo, a kończy pszczelarstwo odpowiem – mniej więcej na 4 metrach nad ziemią – mówi Piłasiewicz.
Augustowszczyzna pod względem bartnictwa wcale nie odbiegała od innych rejonów kraju. Tutaj dzikimi pszczołami zajmowały się plemiona Jaćwingów. A po upadku Jaćwieży przygraniczne tereny przez wiele lat nie były zasiedlane.
– Lecz, co ciekawe, mimo ciągłych wojen, poddani Wielkiego Księcia, z bogactw puszczy korzystali. Źródła podają, że wybierali się do niej po ryby, siano, zwierzynę i... miód – dodaje Piłasiewicz.

W 1827 roku, podczas inwentaryzacji puszcz Województwa Augustowskiego wykazano, że na jego obszarze znajduje się aż 17 tysięcy barci. Wystarczyło nieco ponad sto lat aby niemal całkowicie zniknęły z naszych lasów.
– Starsi mieszkańcy Augustowszczyzny pamiętają jeszcze pojedyncze potężne drzewa z barciami które stały martwe w latach pięćdziesiątych minionego wieku – opowiada Piłasiewicz. – Ale to już historia. Ostatnią kłodę bartnią w Puszczy Augustowskiej udało nam się odnaleźć i zabezpieczyć w okolicach wsi Lubinowo.

Natomiast w gminie Giby mieszka jeszcze paru gospodarzy, których ojcowie do lat siedemdziesiątych trzymali psz-czoły w kłodach wykonanych ze ściętych barci zwiezionych z lasu.
– Zagłębiem bartnictwa jest Ural – mówi augustowianin. – Tam wciąż hoduje się leśne pszczoły.
Owszem, był czas, gdy większość tamtejszych pszczelarzy także przestawiła się na hodowlę tradycyjną, w ulach. Ale po upadku komunizmu sporo osób, które straciły pracę, przypomniało sobie o starej sztuce. I dzięki temu tradycja przetrwała do dzisiaj.

– W naszym kraju problemem jest to, że pszczołę traktuje się jak środek produkcji, a wszystkie działania nastawione są na produkcję miodu – przypomina Piłasiewicz. – Nawet prawo nie traktuje pszczoły jako owada dziko żyjącego, lecz jako zwierzę gospodarskie – krowę, konia czy kurę.

Rój, który wyleci z pasieki lub z leśnej dziupli z mocy prawa trzy dni później jest rzeczą niczyją, którą każdy może sobie wziąć w posiadanie. Jak to zmienić? Rozmówca uważa, że jest to możliwe, ale najpierw musimy zrozumieć, że w kontakcie z przyrodą zysk nie jest najważniejszy.

Złote Jajo za trójniak

Pięć lat temu, aby odradzać tradycje augustowianie powołali fundację Bractwo Bartnie. Działa w niej grupa zapaleńców, która m.in. organizuje warsztaty podczas których szkoli zainteresowanych jak dziać barcie, robić kłody i zwabiać do nich pszczoły. Pewnie niewielu wie, że wykorzystuje się do tego nalewki na bazie propolisu, zioła i fragmenty plastrów.
Podczas warsztatów członkowie fundacji opowiadają też o historii bartnictwa i zachęcają do ochrony pożytecznych owadów, a zwłaszcza występującej od dwunastu tysięcy lat populacji pszczoły augustowskiej. A powstałe podczas zajęć praktycznych “domki” dla dzikich pszczół trafiają do puszczy.
– Aktualnie dysponujemy 30 barciami – precyzuje Piotr Piłasiewicz.
Cztery lata temu dzięki zaangażowaniu augustowian udało się wpisać bartnictwo na Krajową Listę Niematerialnego Dziedzictwa. Dzięki temu zyskało ono większą wagę, jest lepiej promowane. A kilka miesięcy temu pojawiła się kolejna szansa. Augustowianie złożyli wniosek o wpis bartnictwa na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Czy się powiedzie, czas pokaże.
– Decyzja zapadnie w październiku tego roku – dodaje.
Ale barcie to jedno, a wykorzystanie miodu – drugie. Trzy lata temu augustowscy bartnicy wymyślili, aby utworzyć miodosytnię. Też spontanicznie.

– Któregoś dnia wybraliśmy się z Pawłem na Ukrainę – wspomina pan Piotr. – W drodze opowiadałem mu o bogatej tradycji miodosytniczych Rzeczypospolitej Obojga Narodów, o smakach, które zachwycały naszych przodków.
Kilka dni później wspólnik miał już gotowy plan. A do tego lokal i kosztorys.

– Lubię kojarzyć fakty, tworzyć coś nowego – przyznaje Kotwica. – Trudno było nie wykorzystać koncepcji Piotra.

Tak powstała ósma w kraju Augustowska Miodosytnia. A jej założyciele na pierwszy trójniak o słomkowej barwie czekali prawie rok. Rozleli go do butelek pod koniec 2018 roku. Natomiast rok później wyprodukowali kolejny i zagarnęli pierwszą nagrodę. Otrzymali wówczas prestiżowe “Złote Jajo”, którym pochwalić się mogą tylko ci, którzy przywracają piękne staropolskie tradycje. A na dodatek ich produkty mają szlachetny smak.

Kolejny, zorganizowany parę miesięcy później międzynarodowy konkurs domowych i komercyjnych miodów pitnych utwierdził augustowian w przekonaniu, że to co robią ma sens.
– Do konkursu zgłoszono 98 miodów z dwudziestu różnych państwa świata, w tym z Japonii, Nowej Zelandii, USA czy Kanady – opowiada Piotr Piłasiewicz. – Aż w dwóch kategoriach stanęliśmy na podium. Za nasze trójniaki otrzymaliśmy srebrny i brązowy medal. To, w naszej ocenie, ogromne wyróżnienie. Tym bardziej, że jesteśmy na początku tej wyboistej i pełniej niespodzianek drogi.

W międzyczasie ruszyli z produkcją zbicienia. Ten alkoholowy napój też powstaje na bazie miodu i był serwowany w dawnych czasach. W Augustowskiej Miodosytni produkują zbicień nawet z pędami sosny, które zbierane są w sercu Puszczy Augustowskiej.

Atrakcja dla turystów

Paweł Kotwica ma rację mówiąc, że Bóg śmieje się a marzeń. Bo pragnienie tego, aby w tym roku dalej promować bartnictwo na warsztatach, lokalnych jarmarkach i targach legło w gruzach, zniweczył je koronawirus.

– Kalendarze wydarzeń są mocno okrojone, nie wiadomo kiedy i czy w ogóle bezpośrednia promocja będzie możliwa – nie kryje Piłasiewicz.

Ale nie załamuje rąk. Wraz ze wspólnikiem, w grodzie nad Nettą szykuje salę do degustacji w której turyści, ale też mieszkańcy będą mogli skosztować trójniaka i zbicienia.

– Bartnictwo jako hobby świetnie się sprawdza, ale daleko mu do profesji – mówią augustowianie. – Tyle tylko, że dla nas zyski nie są najważniejsze. Będziemy więc działać dalej, jesteśmy dumni, że możemy żyć w zgodzie z naturą, tradycją i wspierać augustowskie, choć wredne, pszczoły.

Tu oglądasz: Koronawirus w Polsce. Zachowajmy czujność i zdrowy rozsądek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na augustow.naszemiasto.pl Nasze Miasto