Na podjęcie decyzji miała jeden dzień. Z propozycją wyszła dyrekcja Zespołu Szkół nr 4 w Bydgoszczy, w którym od września miała rozpocząć naukę. - Aplikacja osoby, która początkowo miała tam wyjechać, nie została zaakceptowana - opowiada Julia Fabrowska, która bierze udział w wymianie młodzieżowej organizowanej przez Rotary International. - Dlatego szybko trzeba było znaleźć zastępstwo. Podróż do Australii była moim marzeniem, dlatego się nie wahałam i od razu zgodziłam.
Przez jedenaście miesięcy jej domem będzie Korumburra, niewielka miejscowość, która jest oddalona o 120 kilometrów od Melbourne. Podróż zajęła jej aż 29 godzin. Na miejsce dotarła pod koniec sierpnia. I już na początku spotkała ją niespodzianka. O tej porze roku w Australii trwa bowiem zima. - Mieszkam u George’a i Renee Auddino, którzy mają dwójkę dzieci - mówi Fabrowska. - Przyjęli mnie bardzo ciepło i już czuję się u nich zupełnie jak w domu. Dużo czasu spędzam też z ich dziećmi. Valentino ma dziesięć lat, a Emilia jest o dwa młodsza.
Kłopoty? Jakie kłopoty
Przydzielono jej również dwóch opiekunów, do których w razie problemów zawsze może się zgłosić. Pierwszy tydzień upłynął jej na przygotowaniach do roku szkolnego, mierzeniu mundurków, a także wycieczkach. Odwiedziła już m.in. rezerwat na Wyspie Filipa, gdzie mogła z bliska zobaczyć kangury i położoną nad samym oceanem Inverloch. - Miałam nawet okazję się wykąpać, ale woda na razie jest po prostu lodowata - śmieje się.
Pierwsze, co rzuciło jej się w oczy to bezstresowe życie Australijczyków. - Nigdzie się nie spieszą - opisuje licealistka. - Na wszystko odpowiadają „no worries” czyli coś na zasadzie naszego: nie ma problemu.
Korumburra, jest naprawdę malutka i prawie wszyscy się tam znają, a ludzie są bardzo życzliwi. - Nawet gdy odbierają służbowy telefon, zawsze zapytają jak się masz albo jak minął ci dzień - opisuje Julia. - W sklepie na przykład zagadują kasjerki i pytają, do której zostają tego dnia w pracy. Z ciekawostek, gdy myją naczynia, zostawiają na nich pianę i wycierają na sucho bez spłukiwania.
Australijczycy o Polsce wiedzą niewiele. - Niektórzy kojarzyli, że jest to gdzieś w Europie, a nawet, że stolicą jest Warszawa - uzupełnia. - Mój nauczyciel od przyrody był w naszym kraju i mówił, że bardzo mu się podobało. Raz też na targu spotkałam Polkę, która już od wielu lat mieszka w Australii.
Fish and chips na lunch
Jedzenie nie różni się zbytnio od naszego. Jednak w kuchni królują potrawy smażone i pieczone. - Na lunch bardzo często mają fish and chips, czyli rybę z frytkami, a na weekendowe śniadanie jajko sadzone z bekonem - opowiada Fabrowska. - Ogólnie rzecz biorąc nie odżywiają się zbyt zdrowo.
Charakterystycznym specjałem jest vegemite, czyli pasta, którą przyrządza się z drożdży, warzyw i przypraw. - Smaruje się tym kanapki lub tosty - wyjaśnia dziewczyna. - Według mnie jest okropna. Ma słono-ziołowy smak i jedzą ją tylko ci, którzy się tu wychowali.
Smaczne natomiast są miejscowe słodycze Tim Tam. - Są to dwa ciasteczka pośrodku których jest krem - dodaje. - Mają różne smaki i oblane są czekoladą.
Lekcje na specjalnie życzenie
Edukacja wygląda tam zupełnie inaczej, mimo że nauka trwa również 12 lat. Najpierw jest podstawówka, a potem szkoła średnia. Obowiązkowym strojem są mundurki. - Jednak nie są takie straszne i bardzo skracają czas poświęcony na wyszykowanie się do szkoły - śmieje się Fabrowska, która chodzi do tamtejszego liceum. - Lekcje każdego dnia trwają od godz. 9 do 15.15. Uczniowie wybierają sześć przedmiotów, których się uczą, a na liście jest np. gotowanie, nauka o środowisku, ale w terenie i matematyka. Obowiązkowo mają angielski, historię, WOS i trochę geografii.
Nie mają plecaków, a wszystkie rzeczy zostawiają w szafkach. - Niewiele osób je zamyka na kłódki - dodaje Julia Fabrowska. - Za to mają piórniki, które są rozmiaru A4 i laptopy, które otrzymują od szkoły. Lekcje przebiegają w dość luźnej atmosferze, a nauczyciele często pozwalają rozwiązywać zadania, słuchając muzyki przez słuchawki.
Rok szkolny trwa od stycznia do grudnia. - Jednak tak naprawdę zostało nam teraz tylko kilka tygodni normalnych zajęć - mówi Julia. - Potem będą egzaminy i czas na zdobycie doświadczenia. Większość moich rówieśników już pracuje po szkole np. w restauracjach, kawiarniach i supermarketach.
Szesnaście osób z całego świata**
Oprócz Julii w wymianie biorą udział również uczniowie z Niemiec, Brazylii, Tajwanu, Szwajcarii, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Holandii, Austrii, Włoch i Danii. Jej uczestnicy podzieleni są na dystrykty. - My należymy do tego numer 9820, który obejmuje cały stan Viktorii - tłumaczy Fabrowska. - Oprócz zarządu, jego członkami jesteśmy my, wymieńcy. Jestem dopiero drugą Polką w tym dystrykcie.
Spotkały ją również zabawne sytuacje. Koledzy ze szkoły pytali ją m.in. o to, czy w Polce mamy Nutellę i internet. - Moim ulubionym jest jednak to, które zadała mi koleżanka na lekcji angielskiego - wspomina Julia. - Zapytała, czy umiem pisać po polsku. Wciąż zapominam, że kierownica w samochodzie jest po drugiej stronie i nagminnie próbuję więc dostać się na miejsce kierowcy .
O Julii Fabrowskiej napisała także lokalna gazeta „South Gippsland Sentinel-Times”. A o jej przygodach można przeczytać na prowadzonym przez nią blogu na stronie http://wymiana.rotary.org.pl.
Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?