MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Carnivalowy skrzypek na dachu

Krystyna Słomkowska-Zielińska
„Teraz na statku „Carnival Legend” płynie dwa tysiące nudystów, przepaski zakładają tylko na posiłki. Ja miałam więcej szczęścia, podglądałam na pokładzie Chińczyków ćwiczących walki wschodnie” - ...

„Teraz na statku „Carnival Legend” płynie dwa tysiące nudystów, przepaski zakładają tylko na posiłki. Ja miałam więcej szczęścia, podglądałam na pokładzie Chińczyków ćwiczących walki wschodnie” - opowiada skrzypaczka.

Anna Mik, niewysoka, drobna. Gra na skrzypcach, fortepianie, instrumentach klawiszowych. Muzyka to jej pasja. Była skrzypaczką Filharmonii Pomorskiej, gdy trafił się jej wyjazd na roczny kontrakt do Salzburga, do słynnej Mozarteum Orchester. Dla młodej artystki była to nobilitacja, możliwość sprawdzenia się, no i zarobienia przyzwoitych pieniędzy. W Polsce trwał stan wojenny. Jednak dyrektor powiedział - nie.

Zbuntowała się. W 1985 r. weszła w świat rozrywki. Bez szczególnych oporów, bo miała serce i smykałkę do „muzyki lekkiej, łatwej i przyjemnej”. Część środowiska wytykała ją palcami - taki upadek, z filharmonii do knajpy!

Pracy jej nie brakowało. Grała w Finlandii, w niemieckich kurortach, dla polskiego kontyngentu ONZ w Libanie i w byłej Jugosławii. Z przeróżnymi zespołami. Tylko raz sama pojechała do Włoch, ale nie czuła się najlepiej. - Jeżeli zespół jest zgrany, praca sprawia przyjemność, nawet ta w niezbyt komfortowych warunkach. Na statkach liczą się umiejętności muzyczne, ale też charakter - mówi Anna Mik. - Rozłąka i stres powodują, że najdrobniejsze sprawy urastają do rangi problemu. Przebywać przez pół roku, w ciasnej kajucie z kimś, kto nie liczy się z drugim człowiekiem, to koszmar. Doświadczyłam tego.

Karaiby welcome to!

W sierpniu zostawiła syna licealistę i męża (także muzyk, razem tworzą Miki Band) i spakowała bagaże. Dwie walizki na kółkach, skrzypce, plecak. Dokładnie 50 kg. Nic zbędnego, jechała przecież na pół roku. Warszawa - Miami - Nowy Jork. Miejsce pracy: wycieczkowy „Carnival Legend” - 12 pięter, 2,5 tysiąca turystów.

Przez pierwsze trzy miesiące bazą wypadową był Nowy Jork, przez kolejne trzy Fort Lauderdale, w pobliżu Miami. Rejs trwał osiem dni: dwa dni na morzu, dzień lub dwa - zwiedzanie kolejnych karaibskich wysp i kółeczko, powrót do portu.

Załoga liczyła 2000 osób, ponad 20 nacji, głównie Włosi, Hindusi, Filipińczycy, Rosjanie, Rumuni, trochę Polaków: obsługa kasyna, kuchni, stewardesy, no i Allegro Trio. - Nacje trzymały się razem i popierały. Popadłeś w konflikt z Miszą, miałeś do czynienia z wszystkimi Rosjanami. A Polacy jak zwykle każdy sobie - śmieje się pani Anna. - Filipińska załoga była dumna ze swoich rockowych muzyków, że wykształceni, świetnie grają, podobają się. A nasi kręcili nosem. Że krócej pracujemy. Że zaliczani jesteśmy do „staff”, znaczy personelu sztabowego, i mamy większe uprawnienia. A my często nawet nie mogliśmy z nich korzystać, bo kolidowały z pracą.

Tancerki i golasy

„Gość ma zawsze rację” - to hasło bezwględnie obowiązywało każdego członka załogi, od majtka po kapitana. Pierwszy dzień rejsu zawsze był taki sam: przywitanie. Przez kilka godzin koncertowały wszystkie zespoły, dopóki ostatni turysta nie znalazł się na statku. Większość pasażerów zwykle stanowili Amerykanie na emeryturze. Weseli, pogodni, rozgadani.

- Czasem goście zadawali przedziwne pytania - opowiada Anna Mik. - Jakim cudem macie prąd na statku? - ktoś pytał. - Ciągniemy kable z Nowego Jorku - odpowiadał ze śmiertelną powagą dyrektor rejsu, choć w środku wszystko gotowało się w nim ze śmiechu.

Statek to miasto „w kapsule”: sklepy, kino, kaplica, sala karaoke, restauracje, knajpki, kasyno, baseny. Odbywały się nawet aukcje dzieł sztuki, obradowały zorganizowane grupy. - Teraz na statku płynie dwa tysiące nudystów, przepaski zakładają tylko na posiłki - mówi pani Ania. - Ja miałam więcej szczęścia, podglądałam na pokładzie Chińczyków ćwiczących walki wschodnie.

Dzień zaczynał się o 6 rano gimnastyką dla chętnych, a kończył wielkim show: roznegliżowane tancerki z piórami, seksowni tancerze, światowe przeboje. Najwytrwalsi krążyli po barach, grali do rana w karty. Chyba, że szalał huragan i bezpieczniej było na własnej koi. Na ogół jednak na Karaibach świeciło słońce. - Jak w telewizji poinformowali, że nadchodzi cyklon, przerażony wysłałem do żony maila, dostałem odpowiedź „właśnie przed nim uciekamy” - opowiada Eugeniusz Mik. - Na korespondencję i telefon poszło około 1,5 tys. dolarów.

Allegro Trio

Muzyka rozbrzmiewała od świtu do nocy: światowe standardy i karaibskie przeboje, ostry rock i jazz.Na statku grało kilka zespołów: większe, mniejsze, człowiek orkiestra, gitarzysta country, pianiści w barach. Muzykę klasyczną proponował polski zespół Allegro Trio, na dwoje skrzypiec i fortepian. - Graliśmy dla każdego coś - opowiada pani Anna. - Bosanóweczkę, tango, walca. Mozarta i Dworzaka, Bethovena i beatlesów. Kiedyś zagraliśmy „Słońce wschodzi” ze słynnego musicalu „Skrzypek na dachu”. Ludzie wstali i chóralnie śpiewali. To było wzruszające!

Powtarzały się prośby: zagrajcie „Dla Elizy”, coś Claptona, Eltona Johna. Polonusi domagali się poloneza Ogińskiego i kolęd, Kanadyjczycy i Amerykanie chcieli coś polskiego, więc dla nich grali Chopina. - Były rzęsiste brawa, łzy, podziękowania, coś, co dla każdego artysty jest najważniejsze - mówi bydgoska artystka.

Początkowo dni na statku płynęły szybko: koncerty, nowi, ciekawi ludzie, wspaniała przyroda, zabytki. Na zwiedzanie czasu było mało, ale zobaczyła Miami, Kostarykę, Panamę. - Statek przybijał do wyspy, goście schodzili na ląd, ale nie wszyscy. Jeśli były osoby niepełnosprawne, trzeba było zostać i grać - mówi Anna Mik. - Muzycy, jak inni członkowie załogi, mieli tzw. alarmowe dyżury, podczas których murem trzeba było tkwić na statku. Tak przepadło mi Belize i podwodne nurkowanie.

Im dłużej trwa rejs, tym trudniej. Po dwóch miesiącach zaczyna brakować ulubionych kosmetyków, kończy się farba do włosów. Anna zwykle maluje się tylko na koncert, tam musiała być „w pełnej gotowości” już po wyjściu z kabiny.
Stres, bywało, kurowała piwem. I namiętnie słuchała zespołów jazzowych - to najlepiej koiło nerwy. Kryzys przyszedł piątego miesiąca, tak jak na poprzednim rejsie. Waga skoczyła, bo zajadała się słodyczami i orzechami. Kupowała bezsensownie ciuchy. W Nowy Rok odetchnęła: już leciało z górki, 8 lutego była w domu.

Niektórzy zazdroszczą jej wyjazdu: pieniędzy, atrakcji turystycznych. Ona twierdzi, że zarobki to już mit, światowa recesja sprawiła, że kompanie płacą znacznie mniej niż kiedyś. Spłaciła długi i pieniądze się skończyły. Mogłaby się pakować na kolejny rejs, ale mąż stwierdził, że z Miki Band zarobią trochę mniej, ale nie ucierpi dom. Jednak ciągnie ją w świat. - Spróbuję znaleźć jakiś 4-miesięczny rejs, przez ten czas nawet w klatce z tygrysem wytrzymam - żartuje artystka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Robert EL Gendy Q&A

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto