Dochodzi godz. 8 rano, zwykły dzień tygodnia. Przed Centrum Onkologii im. prof. Łukaszczyka w bydgoskim Fordonie panuje duży ruch. Jedni ludzie wracają z badań. Inni się na nie spieszą. Idą sami albo z rodzinami, o kulach lub bez. Niektórych pacjentów prowadzą pielęgniarki. Innym taksówkarze pomagają wyjść z samochodu. Na przystankach autobusowych, po obu stronach, też tłumek.
Pod główne wejście podjechały akurat dwie taksówki. Kierowca z pierwszej pomaga wysiąść starszej pani w futrze. Taksówkarz z drugiego samochodu prowadzi do wejścia pana poruszającego się o dwóch kulach.
Trzeba przejść przez drzwi obrotowe. Potem są drzwi przesuwne. Eleganckie wnętrze, lśniące podłogi, chyba niedawno odmalowane ściany. Szpital nie ma zapachu szpitalnego. Pachnie perfumami pacjentów.
W holu, naprzeciw kwiaciarni i kiosku, stoją sofy z ekoskóry. Pięć ich jest. Można sobie odpocząć przed badaniami albo po badaniach. Parę osób siedzi. Czytają gazety albo wyniki swoich badań.
Idziesz prosto. Z tyłu masz drzwi przesuwne. Tak tutaj ładnie, że pomyślałbyś: wszedłem do hotelu. A to przecież drugi hol w Centrum Onkologii. Jest szatnia, a do szatni - kilkuosobowa kolejka. Masz też recepcję, a po przeciwnej stronie - Biuro Obsługi Pacjenta. Ludzie czekają cierpliwie w kolejce.
Mirek
Starszy mężczyzna właśnie wychodzi przez rozsuwne drzwi. - Trzeci raz tutaj jestem w ciągu pół roku - zaczyna pan Mirek. Ma eleganckie spodnie, koszule, krawat, sweter rozpinany.
Ma też 76 lat i zdiagnozowanego guza w przełyku.
- Jeszcze nie wiadomo, czy cholernik jeden jest złośliwy. Na razie wiadomo, że coś mi w środku szyi siedzi i że nie ma przerzutów.
Przez całe życie pan Mirek był zdrów, jak ryba. - A teraz się porobiło - opowiada. - Czekam właśnie na wyniki kolejnych badań. Najpierw pobrali mi odcinek do badań. Ostatnio naświetlali mi to miejsce specjalną lampą.
Pan Mirek nie lubi czekać. I nie lubi szpitala. Chce dostać wyniki i jak najszybciej stąd wyjść. Przeraża go to miejsce. - Mówiłem Mieci, znaczy: żonie, że na obiad będę w domu. Dzisiaj zrobi kotlety mielone z papryką. I na pewno zdążę na obiad.
Lucjan
Pan Lucjan właśnie wychodzi ze szpitala. Zaraz pójdzie na przystanek autobusowy, ale jeszcze ma czas do odjazdu, więc rozmawiamy.
- Przyjechałem zarejestrować sąsiadkę, bo ona leżąca, w domu - przyznaje bydgoszczanin. - Ona ma 84 lata, a ja młodziak jestem, dopiero 74 stuknęło.
Mężczyzna jest wdowcem. - Od 17 lat. Żona zmarła na zawał. Onkologicznie też się leczyła latami. Miała dziwne paskudztwo w nodze, które jej się powiększało.
Trzeba było wyciąć czarną plamę, ale ona się odnawiała. - Małżonka miała jednak zdrowe serducho - wzdycha. - Aż do czasu. Na każdego przyjdzie czas.
Pan Lucjan wyciąga chusteczkę z materiału i ociera ukradkiem łzy.
Wiesia
Pani Wiesia przyjechała z Włocławka do onkologa 6. raz. Kobieta nie chce podać wieku, ponieważ - jak podkreśla - „nie zamierza być sławna z tego, że jest stara”.
W szatni zostawiła kurtkę, ale kapelusza nie zdejmie. Na początku tygodnia była u fryzjera i fryzjerka zrobiła jej za mocną ondulację. Pani Wiesi nowa fryzura się nie podoba i dlatego nie zdejmie nakrycia głowy.
O swojej chorobie jednak opowiada: - Półtora roku temu, na standardowym badaniu u ginekologa, dowiedziałam się, że chyba mam guza w piersi.
Zaczęło się chodzenie po lekarzach. Badali, prześwietlali, radzi, dyskutowali. - Aż położyli mnie w szpitalu onkologicznym w Bydgoszczy - wspomina kobieta. - Dla mnie to był szok. Trafiłam na oddział tydzień przed gwiazdką. W domu już miałam kupiony mak na makowca i twaróg na sernik. Wszystko zostało, bo musiałam do szpitala się pakować. Ciasto na święta się zmarnowało.
Lekarze uratowali za to panią Wiesię. - Najpierw miałam trafić do szpitala we Włocławku, ale wyprosiłam lekarzy, żeby to była Bydgoszcz. Tutaj są najlepsi lekarze i cały personel. Wychwalani w telewizji, bo dużo nagród mają. To dlatego chciałam znaleźć się w onkologu w Bydgoszczy.
Leżała na sali z dwiema paniami. - Byłyśmy w podobnym wieku. Jedna spod Torunia, druga z Bydgoszczy - dodaje kobieta w kapeluszu. - Gadałyśmy sobie o życiu. I przepisami kuchennymi się wymieniłyśmy na koniec. Z jedną z pań do tej pory mam kontakt. Kartki na święta wysyłamy nawzajem.
Donata
Pani Donata walczy z chłoniakiem złośliwym. - Zaczęło się niewinnie. Byłam cały czas zmęczona, pociłam się w nocy, miałam gorączkę. Wmawiałam sobie, że to przez stres w pracy.
Poszła wreszcie do lekarza. - Miałam powiększone węzły chłonne. Półtora tygodnia później, no, może dwa, byłam już po operacji. Wszystko dobrze się skończyło.
Minęły 3 lata. - Kontrolnie przyjeżdżam - zaznacza pani Donata. - Gdy wchodzę na kontrolę do gabinetu, to z duszą na ramieniu. Jak wychodzę, oddycham głęboko i mówię sobie w duchu: znowu się udało.
Lucyna
Pani Lucyna czeka przed wejściem. Ma perukę. Do twarzy jej takie włosy. Kobieta przedstawia się: - Jestem rakowa. O chorobie dowiedziałam się przypadkiem. Nogą zahaczyłam o drut.
Rana nie chciała się zagoić przez kilka tygodni. Lekarze pobrali wycinek do badań. - Wyszło, że noszę w sobie komórki rakowe. Teraz jest prawie po wszystkim. Przebywam pod stałą kontrolą.
O peruce też mówi. - To moja trzecia, sprowadzona z Niemiec. Syn mi przez internet zamówił. Najpierw miałam komputerowy dobór fryzury.
Dlaczego zmienia uczesanie? - Nie wszyscy sąsiedzi z bloku wiedzą, że choruję. Zmieniam peruki, żeby myśleli, że mi włosy urosły. I jeszcze niejeden raz zmienię.
Do szpitala wchodzą dwie panie. Mają mocne makijaże. Obie w bardzo długich kozakach na koturnach. Rozglądają się, czegoś szukają.
Przechodząca pielęgniarka pyta, czy może im w czymś pomóc. Panie niczego nie chcą. Zapytać pielęgniarki też nie chcą.
Po jakichś 15 minutach znowu je widać na parterze, niedaleko rejestracji. Wreszcie jedna z nich pyta. - Gdzie jest basen? Okazuje się, że szukają centrum Park Aktywnej Rehabilitacji i Sportu. Tam jest pływalnia.
Przed szpitalem dalej ruch. Parę osób stoi przy popielniczkach i rozmawia. - Tyle się mówi o raku płuc, a nawet tu, przed onkologiem, ludzie jarają pety - kwituje pan Lucjan. - Zlikwidowałbym wszystkie popielniczki w okolicy.
I idzie na przystanek autobusowy.
***
Centrum Onkologii ma ćwierć wieku. W 1990 roku szpital był już w budowie.
W 1994 roku oficjalnie go otwarto. Najpierw nosił nazwę Regionalne Centrum Onkologii. W 2003 roku z nazwy usunięto „Regionalne”. To dlatego, że lecznica ta jest uznawana za jedną z najlepszych w kraju, a według niektórych rankingów wynika, że za najlepszą.
CO zajęło m.in. 1. miejsce w Polsce w kategorii jakości opieki medycznej, a 2. w rankingu „Bezpieczny szpital”. Znajduje się w czołówce lecznic w Europie.
Oprócz standardowych oddziałów, zakładów i przychodni, w ramach CO działają: Dział Centralnej Sterylizacji, Zakład Utylizacji Odpadów Medycznych oraz Zakład Fizyki Medycznej. CO wprowadza oferty innowacyjne i metody leczenia na światowym poziomie. Do rozwiązań należą tzw. personalizowana onkologia, radioterapia śródoperacyjna i pracownia pogłębionej diagnostyki raka piersi.
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?