Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Fachowiec jak bóg w dom, czyli letnia szkoła dla klienta - komentuje Jarosław Reszka

Jarosław Reszka
Jarosław Reszka
Czas remontu, remontu to czas!
Czas remontu, remontu to czas! Tomasz Czachorowski
Za PRL-u znaczna część Polaków urlopy przeznaczała nie na wyprawy po słońce, tylko na remonty w swych czterech ścianach. O tamtych czasach czasem mówi się jako o „słusznie minionych”. Nie do końca słusznie. Remontowe urlopy nadal zdarzają się nawet tym, których stać byłoby na wypad nad nasze drogie morze.

Przyznam się, że właśnie mam taki urlop za sobą. Nie odetchnąłem na nim, odetchnąłem dopiero, gdy wróciłem do pracy.

W stosunku do czasów słusznie minionych niewiele zmieniła się także relacja klient - fachowiec. Za PRL-u slogan „Klient nasz pan” pudrował rzeczywistość, którą z kolei doskonale oddawał skecz kabaretu Dudek, odgrywany przez Dziewońskiego, Gołasa i Kobuszewskiego, pod tytułem „Ucz się Jasiu”. Jak to wygląda dziś?

Uprzedzony przez znajomych, że znalezienie w sezonie dobrego malarza pokojowego to niemal mission impossible, zawczasu (czyli parę tygodni przed urlopem) umówiłem się z fachowcem rekomendowanym przez znajomych. Człek okazał się młody, bystry i układny. Pomyślałem, że mam fart. Fart skończył się niespodziewanie trzy dni przed początkiem prac. Fachowiec przez telefon powiadomił mnie, że wczoraj spadł z rusztowania, uszkodził kręgosłup i w szpitalu wsadzono go w ortopedyczny gorset. Ma w nim spędzić najbliższy miesiąc, a potem stawić się na prześwietlenie. Tym samym stało się jasne, że z tej mąki chleba nie będzie. A przynajmniej chleba dla mnie, bo zięć, gdy opowiedziałem mu o nieszczęściu malarza, uśmiechnął się z przekąsem i zadał retoryczne pytanie: - Jesteś pewien, że nie trafiła mu się lepsza fucha?

Tego zapewne nie dowiem się nigdy. Połamany malarz obiecał wprawdzie, że pomoże w poszukiwaniach swego zastępcy, lecz przez następne dni nie odbierał już telefonu. Znalazłszy się w podbramkowej sytuacji, dałem ogłoszenie w internetowym portalu kojarzącym klientów z usługodawcami. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Niemal natychmiast nadeszło z dziesięć ofert od malarzy. Oddzwoniłem do tego, który podał najwięcej konkretów. Już po chwili byliśmy umówieni na początek działań, i to raptem za tydzień. Tym razem obyło się bez przykrych niespodzianek. Zastępca okazał się solidnym i słownym fachowcem. No może względnie słownym. Pracę zakończył z pięciodniowym poślizgiem, zabierając mi pierwszą ćwiartkę urlopu na przestawianie gratów z jednego pokoju do drugiego. Jednak wobec wcześniejszego zagrożenia ruiną całego remontowanego planu, uznałem pięć dni spóźnienia za fraszkę.

Malarz okazał się także schludny. Ba, zaoferował nam nawet pomoc swojej siostry przy sprzątaniu. Mimo to porządkowanie domu zajęło mi kolejny tydzień wakacji. Jeszcze przed sprzątaniem zatroszczyłem się o nowe wieszaki w pomieszczeniu, w którym trzymamy lwią część garderoby. Jako że wieszaki na ubrania oferowane w sklepach meblowych rozsypują się mniej więcej po roku niezbyt intensywnego używania, postanowiłem zamówić u stolarza solidne konstrukcje z drewna.

Pierwszy stolarz, do którego trafiłem, uczciwie przyznał, że takie zamówienie mu się nie opłaca i woli robić meble. Drugi natomiast przyjął mnie z otwartymi ramionami, zapewnił, że wieszaki to dla niego bułka z masłem i że będą gotowe nie później niż za półtora tygodnia. A więc znowu miałem fart. I jak się okazało, znowu nie do końca. Gdy krótko przed upływem umówionego terminu zadzwoniłem, by spytać o wieszaki, usłyszałem, że będą gotowe tego samego dnia, przed fajrantem. Przed fajrantem nowa wersja brzmiała: będą gotowe do odbioru następnego dnia, tak na dziewiątą. Przed dziewiątą dostałem jednak SMS: „wieszaki wciąż niegotowe, zawiadomię, jak będą”. Mimo pięknej pogody i końcówki urlopu, nie ruszyłem się więc z domku, czekając na sygnał od stolarza. Przez kolejne pół dnia sygnał niestety nie nadszedł. Zadzwoniłem więc ja. Telefonu nikt nie odebrał. Przy kolejnych próbach słyszałem już tylko komunikat „abonent niedostępny”.

Następnego dnia od rana abonent wciąż był niedostępny. Zdesperowany pojechałem do warsztatu. Wieszaki stały gotowe w kącie magazynu. Zapytałem stolarza, dlaczego mnie o tym nie zawiadomił i dlaczego nie odbiera telefonu. - A bo mi się zepsuł - odparł bez cienia zażenowania.

To był ostatni dzień mojego urlopu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Fachowiec jak bóg w dom, czyli letnia szkoła dla klienta - komentuje Jarosław Reszka - Express Bydgoski

Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto