Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jadwiga Sadłowska: wspomnienia o "Elektroniku"

Ewa Piątek
Ewa Piątek
Zespół Szkół Elektronicznych w Bydgoszczy ma już 40 lat. Trzy tygodnie temu w operze odbył się jubileuszowy bal.

Jadwiga Sadłowska, emerytowana polonistka, opowiada MM-ce o swoich wspomnieniach związanych z tą cenioną w regionie szkołą.

Przyszłam do elektronika w 1972 roku po pracy w szkole, gdzie były same dziewczęta. Przez kolejnych 30-kilka lat pracowałam przede wszystkim z młodymi mężczyznami, co stanowiło dla mnie dużą różnicę, ponieważ z chłopcami pracuje się inaczej, przede wszystkich od strony wychowawczej.

Wartościowi wychowankowie
Na 5 lat objęłam wychowawstwo klasy TK (telekomutacja), równolegle ucząc inne klasy. Z dumą obserwowałam ich osiągnięcia, szczególnie w dziedzinie, na której sama  znać się nie mogę, czyli tej zawodowej - elektronicznej. Wyrośli z nich wspaniali technicy elektronicy.

Spotkałam się z nimi po 25 latach na zlocie w Ciechocinku. Z ponad 30-osobowej klasy po tylu latach na zjazd przybyło aż 25 osób. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że jedno jest wspaniałe: wszyscy wyrośli na przyzwoitych ludzi, nikt nie zagubił się po drodze, nie zatracił, każdy znalazł sposób na samorealizację. Niektórzy zdobyli doktoraty, pracują na wysokich stanowiskach, nie tylko w dziedzinie technicznej, chociaż nie to jest istotne: najważniejsze, że wszyscy oni są ludźmi wartościowymi.

Sekrety odkrywane po latach
Prawda o niektórych sytuacjach, odkryta po latach, była dla mnie dużym zaskoczeniem. Kiedyś na przykład kilku chłopaków zostało ukaranych przez kierownika internatu za spędzanie nocy poza budynkiem. Nie chcieli wtedy powiedzieć, gdzie byli. Dopiero po latach przyznali, że pochodzili z biednych rodzin i szli na stację kolejową wyładowywać wagony z węglem. Ponieważ nie byli pełnoletni, to ani  pracodawca nie miał prawa ich zatrudniać, ani kierownictwo internatu nie mogło oficjalnie na takie wyjścia zezwolić.

Uczeń wdzięczny za "pałę"

Podczas spotkania w Ciechocinku w pewnym momencie wstał jeden z absolwentów, który niegdyś nie zdał do następnej klasy z powodu języka polskiego. Oblał mnie zimny pot: zastanawiałam się, co on zamierza powiedzieć. A on podziękował!  Bo dzięki porażce pokonał swoje lenistwo. Skończył szkołę rok później, ale opanował zaległości, a wiedza z języka polskiego bardzo mu się przydała, bo pracuje dziś jako dziennikarz radiowy.

Trudności nie psuły wielkich chwil
Czasy, w których ta klasa kończyła szkołę, były trudne. Pamiętam, że kiedy  już prawie  wychodziłam z domu na studniówkę, przywieziono węgiel. Opalaliśmy nim mieszkanie. Zdobycie węgla graniczyło wtedy z cudem, więc trzeba było go znieść tego samego dnia, bo na drugi dzień nie byłoby już nic do zbierania. I ja, zamiast wskoczyć w elegancki strój, musiałam wziąć wiadro i łopatę, i z pomocą brata ten węgiel znieść. W rezultacie spóźniłam się na studniówkę godzinę, ale uczniowie nie tylko mi to wybaczyli, ale śmiali się: "Pani profesor, trzeba było zadzwonić, my byśmy to w 15 minut zgarnęli!".

Nie ma dwóch jednakowych kropel wody
Moja następna klasa była zupełnie inna, tak jak każdy człowiek jest inny. Kiedy ostatnio się spotkaliśmy, wypomniała mi, że przez pierwszy rok wspólnej pracy miałam niedobry zwyczaj porównywania jej z poprzednią klasą. To jeden z błędów, jakie może popełnić wychowawca. Na szczęście zorientowałam się, co muszę zmienić i bardzo się później polubiliśmy.

Dyrektor własną piersią zatrzymał autokar
Z tą klasą przeżyliśmy mnóstwo ciekawych wycieczek, które zawdzięczamy ojcu jednego z uczniów, mającego w tych trudnych czasach większe możliwości zorganizowania tańszego transportu.
Pamiętamy wszyscy taką scenę z drogi powrotnej z Drezna, kiedy na granicy zastaliśmy długą kolejkę. Byliśmy już wtedy spóźnieni na kolację w Polsce. Po godzinie czekania  opiekun naszej wycieczki dyrektor Zdzisław Herman dostrzegł, że przed nas próbuje wjechać inny autokar. Wyskoczył razem z kilkoma chłopcami i własną piersią zagrodzili drogę temu intruzowi.

Opiekun młodzieży

Dyrektor Herman uczył historii. I mimo obowiązków dyrektora, lekcja zawsze była dla niego święta, nikt nie miał prawa go z niej wywołać.
Widać było, że w szkole pracuje z prawdziwą pasją. Był urodzonym opiekunem młodzieży.
Raz jeden z uczniów mojej klasy pozwolił sobie na spożycie alkoholu w internacie. Dyrektor zapowiedział, że odbierze mu stypendium. Okazało się jednak, że uczeń ten pochodzi z biednej rodziny, w której matka wszelkimi siłami próbuje utrzymać dwójkę dzieci. Bez stypendium chłopak musiałby opuścić szkołę. Dyrektor nie tylko nie odebrał mu stypendium, ale je podwyższył, a ten chłopiec już do końca szkoły był wzorowym uczniem.

Porządek i skupienie
Mówiąc ogólnie o Zespole Szkół Elektronicznych, porównując go ze szkołami, które znam z wywiadówek w klasach córek czy z konferencji nauczycielskich, jedna rzecz mnie cieszy: w tej szkole zawsze był porządek. W czasie lekcji panowało skupienie, cisza, nikt się nie włóczył po korytarzach, nikt nie przeszkadzał.  Bez problemu można też było znaleźć konkretnego ucznia w sali zgodnie z wywieszonym planem. W szkole dbano też o bezpieczeństwo: nie było agresji czy narkomanii. Taki uporządkowany świat, mimo że trudny, bo uczniowie musieli uczyć się zarówno ogólnokształcących przedmiotów, jak i warsztatu technicznego, sprzyjał wychowaniu.

Szkoła bez szufladek
Pamiętam jednego ucznia, który miał wybitne zdolności do matematyki i elektroniki, ale z języka polskiego był okazem szczególnym. Podstawowym  problemem był jego charakter pisma. Wypracowania klasowe sprawdzaliśmy razem: on odczytywał je na głos, a ja analizowałam. Miał szczęście, że zdawał "starą" maturę. Nowej by nie zdał, bo nie znalazłaby się osoba, która odczytałaby jego pismo.
Uczeń ten był przykładem na to, że jednostki nie można zaszufladkować i stosować wobec niej wymogów standardowych. Jako nauczyciel i wychowawca starałam się, pracując z uczniami, stosować różne kryteria oceny, byle były one sprawiedliwe. Po latach miło mi słyszeć od uczniów, że też odczuli moje dążenia do sprawiedliwości w sferze ocen.

Obiektywizacja wyzwaniem dla natury ludzkiej

Najlepiej pamiętam charakter pisma swoich dawnych uczniów i to, w której ławce siedzieli. Jednak w ostatnim okresie pracy w szkole nawet charakteru pisma nie rozpoznałabym, bo dążąc do obiektywizacji, zalecałam uczniom podpisywanie się pod klasówkami wyłącznie numerem z dziennika. Nauczyciel jest tylko człowiekiem, to psychologiczne prawo, że może zasugerować się swoją większą czy mniejszą sympatią dla ucznia. A tego nie chciałam.

Jedną z największych bolączek szkoły jest niemożność stworzenia idealnych kryteriów, które pozwoliłyby na pełne zobiektywizowanie oceny. Ale z drugiej strony traktowani uniwersalnie bylibyśmy robotami, nie ludźmi.

Stawianie piątek było przyjemne

Zawsze uważałam, że najważniejsze jest to, by nie skrzywdzić ucznia. Lepiej nawet w razie wątpliwości podnieść stopień, bo twierdzenie, że niska ocena każdego mobilizuje, jest mylne. Ona jest mobilizująca w niektórych tylko przypadkach.  Nie ma zaś gorszego błędu dla nauczyciela niż okazanie chociażby odrobiny złośliwości czy satysfakcji z porażki ucznia. Największą radością jest postawienie oceny najwyższej. Wszyscy się wtedy rozpromieniają - i nauczyciel, i klasa. Takich efektów mojej pracy, takich doznań brakuje mi teraz, na emeryturze.

Nowoczesność wspomina historię
Przed balem w Operze Nova, który odbył się kilkanaście dni temu, oglądaliśmy widowisko telewizyjne, przygotowane w szkolnym studio telewizyjnym. Obejrzeliśmy dzięki temu  historię ZSE: moment położenia kamienia węgielnego pod budowę, wznoszenie murów, otwarcie szkoły, szczególne momenty w jej istnieniu.  Z sentymentem wspomina się fakt, że w budowaniu obiektu ogromną rolę odegrało Wojsko Polskie, od niego też pochodzi imię szkoły. Cieszyło też przypomnienie licznych sukcesów orkiestry dętej, nieprzerwanie w szkole działającej, która na uroczystości 40-lecia pokazała, co potrafi w nowym repertuarze,  z wielkim aplauzem zebranych. A dyrygent cudnie  zaśpiewał "40 lat minęło…"

Młodym niespieszno do sentymentów

Na spotkaniu w szkole i operze nie pojawili się ci uczniowie, którzy skończyli szkołę niedawno, wraz z moim odejściem na emeryturę.  Są oni teraz na ostatnim roku studiów i nie nabrali jeszcze dystansu do czasów szkolnych. Najwięcej przybyło osób z roczników najstarszych: dla nich takie spotkanie to wspomnienie młodości, przyjaźni, silnych emocji. Wielu z nich ma dzieci obecnie też uczących się w elektroniku.

Duch artystyczny w szkole technicznej
Żałuję, że podczas oficjalnego spotkania, prawdopodobnie z powodu braku czasu, nie wspomniano o naszej koleżance Renacie Wojak: polonistce, która wniosła do szkoły powiew aktorstwa, sztuki, żywego słowa. Z niejednego początkującego technika potrafiła ona wydobyć talent, uczynić z uczniów aktorów kabaretowych, umilających imprezy szkolne.

Namiętny czytelnik wśród "ścisłowców"
Pewien dawny uczeń zaskoczył mnie tym, że na spotkaniu, w tańcu, chciał ze mną rozmawiać o Marquezie czy współczesnej literaturze iberoamerykańskiej. I uświadomił mi, że zapałał miłością do literatury w czasach, gdy go uczyłam, i tak już  zostało –  mimo faktu, że był uczniem zawodowej szkoły technicznej i zawodowo czynny jest jako technik. To cieszy…

Słodka technika
Nasza szkoła dziś jest szkołą wymarzoną dla nauczyciela i ucznia. Nie ma tu konieczności ograniczania się do przysłowiowej kredy i tablicy. Osobiście zawdzięczam  obecnemu dyrektorowi Romanowi Wojciechowskiemu i dawnemu dyrektorowi Jerzemu Piłatowi, że nas, humanistów, zmobilizowali do pracy z komputerem, do mądrego korzystania z Internetu, nowoczesnych projektorów. Fakt, że opanowałam te urządzenia, osładza moje życie na emeryturze: nie mam kłopotów z korzystaniem z Internetu czy różnych programów komputerowych, co daje mi większe możliwości kontaktu z ludźmi i załatwienia wielu rzeczy drogą elektroniczną. A przecież wielu moich rówieśników, zwłaszcza humanistów, nawet nie dotyka komputera.

Ratować komputer!
Mój prywatny komputer został zresztą kiedyś ocalony przez uczniów. Wyjeżdżając z nim ze szkoły, na chwilę zaparkowałam przed bramą i poszłam do pobliskiego punktu ksero. Uczniowie klasy maturalnej zauważyli przez okno, że ktoś chce wybić szybę w aucie. Kolega, który miał akurat z nimi pracownię,  pozwolił  chłopcom wybiec za złodziejami, których tak  przestraszyła pogoń, że  porzucili komputer, a sami uciekli.  Cała sytuacja stała się  później przedmiotem żartobliwego skeczu na studniówce tej klasy.

Nasza-klasa nie jest dla "wrażliwców"
Osobiście nie zżyłam się jeszcze z tym portalem. Mam naturę nieco sentymentalną, przez co  takie powracanie do przeszłości  wytrąca mnie z codziennego rytmu. Oswoiłam się już z faktem, że żyję sobie pomalutku, nadrabiam zaległości w lekturze, bogacę się wewnętrznie w tym trzecim wieku. Spotkania takie, jak to czterdziestolecie, oddziałują na mnie emocjonalnie i,  mówiąc potocznie, nie mogę się po nich tak łatwo pozbierać. Minęło już kilka dni, a ja wciąż jestem pod wpływem tych emocji. Każdy, znając swoją naturę, musi sobie dawkować przeżycia związane z przeszłością. Nie można żyć wspomnieniami, najważniejsze jest tu i teraz, a także to, co będzie. Do naszej-klasy zajrzę kiedyś, w przyszłości.

Myślę, że w elektroniku zawsze będzie wspaniale. Ile razy tam przychodzę, widzę coś nowego, ulepszonego.  Nie godzę się z potoczną opinią, że młodzież jest coraz gorsza, słabsza intelektualnie, rozwydrzona... To my się starzejemy, stąd mamy takie wrażenie. Młodzież jest zawsze lepsza, w każdym pokoleniu, bo gdyby tak nie było, nie byłoby postępu.

Zobacz też:

 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto