Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Kontroler z renomą?

Katarzyna Pietraszak
Rondo Jagiellonów w Bydgoszczy. Przystanek autobusowy. Kontroler z poświęceniem grzebie w śmietniku. Wyjmuje wreszcie stary bilet, otrzepuje z niego popiół i zdejmuje resztki gumy do życia.

Rondo Jagiellonów w Bydgoszczy. Przystanek autobusowy. Kontroler z poświęceniem grzebie w śmietniku. Wyjmuje wreszcie stary bilet, otrzepuje z niego popiół i zdejmuje resztki gumy do życia. Na bloczku mandatowym dopisuje: pasażer okazał ważny bilet. - Wszystko w porządku. Nikt nie będzie do was dzwonił - uspokaja i chowa do kieszeni trzydzieści złotych. - Zdaje sobie sprawę, że niektórzy pracownicy nieuczciwie podchodzą do swoich obowiązków. Ale tacy tutaj u nas nie popracują. Osobiście zwolniłem dwunastu kontrolerów, z tego siedmiu za przyjmowanie korzyści majątkowych - mówi Piotr Korsak, szef bydgoskiej "Renomy", firmy zatrudniającej kontrolerów.

Niegrzeczni, agresywni, biorą łapówki - to najczęściej wypowiadane przez Czytelników opinie na temat kontrolerów. Jacy są? Wyposażeni w ukrytą kamerę i dyktafon postanowiliśmy to sprawdzić. Przez dwa dni jeździliśmy bydgoskimi autobusami na gapę.

No to jazda!
Wbrew pozorom, na kontrolera trudno trafić, szczególnie wtedy, gdy bardzo się chce. Dworzec PKP. Tu najczęściej przesiadają się tych, których szukamy. Przez prawie trzy godziny piątkowego przedpołudnia nie spotkaliśmy ani jednego. Piaski, Przemysłowa, rondo Jagiellonów, Błonie, Szwederowo... Rozkłady jazdy niemalże znamy już na pamięć. Wracamy na Zygmunta Augusta. Wsiadamy do autobusu linii numer 77. Pasażerów przybywa. Dojeżdżamy do dworca PKS. Ludzie wysiadają, następni wsiadają. Znowu nic. Autobus rusza. Kierowca blokuje kasowniki. Trzej mężczyźni wyjmują legitymacje. - Kontrola. Bilety proszę - wyczekuje mężczyzna po czterdziestce. - Hmm, nie mamy - rozkładamy ręce. - A dokumenty? - spokojnie pyta kontroler, po czym wyjmuje bloczek mandatowy. Zaczyna spisywać kolegę. Inni pasażerowie niby nie zainteresowani rozwojem sytuacji, dyskretnie zerkają w naszym kierunku. Kontroler decyduje: - Na następnym przystanku wysiądziemy. Mamy tam poszukać dokumentów. Stajemy na uboczu. - To się da skorygować - informuje kontroler. - Czekam na propozycje - zachęca. Od słowa do słowa mężczyzna przechodzi do konkretów. - Mam 30 procent ze stuzłotowego mandatu - wyczekuje na reakcję. - No dobra, trzydzieści złotych - czujnie rozgląda się dookoła. Tłumaczymy, że mamy przy sobie tylko 20 złotych. - Niech już wam będzie - macha ręką. Kiedy otrzymuje banknot, schyla się do śmietnika. Wreszcie wydobywa z niego zmięty skasowany bilet. Otrzepuje go i na bloczku mandatowym wpisuje jego numer. Cały blankiet przekreśla i zamieszcza adnotację: pasażer dostarczył ważny bilet. Nasz "wybawca" zamyka kajet i znika. Mamy pecha, bo "siada" kamera. Całe zajście nie zostaje zarejestrowane. Mimo to nie rezygnujemy.

W kolejnym dniu prowokacji mamy więcej "szczęścia". Typujemy dwóch niemal identycznie ubranych mężczyzn. Stoją na przystanku linii "94". Podjeżdża autobus. Wsiadamy, a za nami "kandydaci". Zanim zdążymy się rozlokować, panowie przystępują do pracy. Kasowniki, legitymacje i "bileciki do kontroli". Robi się małe zamieszanie. Pasażerka siedząca przed nami nie może znaleźć biletu. - Ooo, proszę jest - z ulgą pokazuje bilet zdenerwowana kobieta. Kontroler kieruje wzrok na nas. Rozkładamy ręce. Wysiadamy na najbliższym przystanku. Scenariusz ten sam. Nie mamy dokumentów i tylko 30 złotych. Panowie okazują się "łaskawsi". - Musimy wyrobić normę, ale możemy odstąpić od zwykłej kary - deklarują. Zamiast stuzłotowego mandatu wypisują karę za brak... biletu bagażowego. Płacimy 30 złotych. - Na to potwierdzenie wpłaty możecie przez cały dzień jeździć bez biletów - zapewnia jeden z nich, wręczając mandat.
Znów krążymy po mieście. Autobusy 77, 94, znów 77, potem tramwaje 1,3... Nie nagabywani przez nikogo spokojnie korzystamy za darmo ze środków komunikacji miejskiej przez najbliższą godzinę. Zmarznięci, doceniamy wyższość ogrzewanych autobusów niskopodłogowych nad rozklekotanymi ikarusami.

Zdemaskowani
Linia 77 jest dzisiaj chyba najbardziej obstawioną przez "kanarów" w mieście. Dwaj młodzi mężczyźni nie wyglądają na kontrolerów, ale demonstrują legitymacje. Wysiadamy na przystanek przy bydgoskim Multikinie. Brak dokumentów zmusza jednego z nich do sprawdzenia, czy dane są prawdziwe. Wyjmuje telefon komórkowy i gdzieś dzwoni, tymczasem drugi z panów popisuje się bystrością. - Pani ma kamerę! - w niewielkim otworze torebki chłopak dostrzega obiektyw. -Proszę wyłączyć, nie chcę być w telewizji. Zresztą nie robimy nic złego. Łapówki?! Nie, my nie przyjmujemy - zastrzega blondyn w czapeczce. Jego kolega przekonuje: - Ta praca to ciężki kawałek chleba. Żeby zarobić 250 złotych, muszę w ciągu miesiąca skontrolować ponad sto osób! - tłumaczy. - Poza tym, teraz mamy tyle wewnętrznych kontroli, że rzadko który decyduje się na przyjęcie pieniędzy od pasażera. Na przystanku vis a vis kolejna dwójka "kanarków". - Nie, nie , ich nie macie co prowokować. Jeden to bezdomny, a drugi w porządku facet. Nie wezmą - wyrokuje. Otrzymujemy instrukcje, na których liniach najczęściej można spotkać kolegów po fachu i zapewnienie: nie puścimy pary z ust!

Czyżby? Przez najbliższą godzinę nie spotykamy żadnego kontrolera. Jest już przed godz. 14.00. Ostatni kurs. Zgodnie z instrukcją ponownie - autobus linii numer 77. Z kontrolerami wysiadamy na przystanku przy ul. Focha. Siedząca przy drzwiach staruszka żałuje: - Pani kochana trzeba było powiedzieć, że jedzie pani ze mną jako opiekunka.

Tymczasem panowie zabierają się do spisywania danych. Nie mamy dokumentów. Pokazujemy karę za bagaż i tłumaczymy, iż koledzy obiecali... Dementują takie zasady i przywołują patrol straży miejskiej. Niestety, municypalni nie mogą sprawdzić, czy podane informacje są prawdziwe. - Jeśli okaże się, że nie, skierowany zostanie wniosek do sądu o podawanie fałszywych informacji - straszy mało uprzejmy młodzieniec. Drugi z satysfakcją zapowiada: - No to będziemy wzywać policję. Przez najbliższe kilkanaście minut czekamy na radiowóz. Mamy najlepszą ochronę w mieście. Kontrolerzy niemalże nie odstępują nas na krok. Wreszcie są policjanci. W służbowym polonezie spisują nasze dane. Potwierdzają w bazie i przekazują je kontrolerom. Ci - zadowoleni - wręczają nam stuzłotowe mandaty.

Jeszcze tego samego dnia jedziemy do bydgoskiej siedziby firmy "Renoma", która zatrudnia kontrolerów. Jej dyrektor Piotr Korsak jest wrogiem nieuczciwych pracowników. W ciągu ostatnich trzech miesięcy wyrzucił z pracy dwanaście osób, ponad połowę - za łapówkarstwo. Wie, że niektórzy kontrolerzy mają swoje sposoby anulowania wypisanych kar i czerpania korzyści poza "procedurą".

- Sprawdzamy wszystkie sygnały od pasażerów. Ostatnio zainteresowałem się przekreślonym mandatem. Zadzwoniłem do pasażerki. Potwierdziła, że kontroler przyjął korzyść majątkową. Kontroler pożegnał się z pracą jeszcze tego samego dnia - pokazuje dokumentację Piotr Korsak. - Zdaję sobie sprawę, że niektórzy pasażerowie nie mają dobrej opinii na temat kontrolerów. Bo ci muszą karać, wzywać policję, ale taka jest nasza praca. Nie zawsze w odpowiedni sposób kontrolerzy ją wykonują i to staram zmienić. Między innymi dlatego z Gdańska do Bydgoszczy przyjeżdżają inni kontrolerzy, którzy sprawdzają jak pracują nasi - tłumaczy P. Korsak. Doceniwszy wartość prowokacji, dyrektor anuluje mandat nałożony przez uczciwego kontrolera.
Wracam do redakcji, już bez kamery. Ze skasowanym biletem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Policja podsumowała majówkę na polskich drogach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto