Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Lutowski: Dół jest twórczy

Ewa Piątek
Ewa Piątek
Ranoc niedługo nagra debiutancką płytę. O brzmieniu psychopoetyckiego duetu, poezji, inspiracji i naszym mieście rozmawiamy z założycielem Ranocy - Krzysztofem Lutowskim.

Ewa Stołowska: Czym obecnie zajmuje się Ranoc?
- Krzysztof Lutowski:
Po pewnym czasie zastoju w próbach, który miał miejsce jakiś czas temu, Ranoc zajmuje się nowym materiałem, odmiennym od poprzedniego. Doszło do pewnych zmian w zespole. Ja nie gram już na gitarze. Nadal jesteśmy duetem, Mikołaj i ja, ale pojawiło się nowe brzmienie i nasza muzyka nie jest już tak gitarowa jak dawniej. Doszły bity psychorapowe kolegów z Coraz Gorzej. Postanowiliśmy tak zaaranżować ten materiał, żeby śpiewać z Mikołajem w duecie. Zajmujemy się tym repertuarem, zagraliśmy już z nim jeden koncert w Akademickiej Przestrzeni Kulturalnej. Dzięki grantowi autorskiemu z APK niedługo wejdziemy do studia. Chcemy złożyć pełnometrażowa płytę i ją wydać. Czy własnym sumptem, czy w jakimś wydawnictwie, trudno na razie powiedzieć.

Recenzując twoją poezję, Paweł Skutecki porównał cię do Ginsberga i Podsiadło. Kto wywarł na Ciebie wpływ?

- Czytałem ich obu, aczkolwiek nie jestem pewien, czy diagnoza Pawła w tej recenzji, o której mowa, była właściwa, bo żaden konkretny wpływ tych twórców na mnie chyba nie zaistniał, moje wiersze nie są podobne do ich wierszy. Chyba nie jest tak, że jacyś konkretni autorzy wywarli na mnie konkretny wpływ, raczej jest to grupa autorów czy pewien klimat. Gdyby jakiś autor wywarł na mnie konkretny wpływ, musiałbym się nazywać jego epigonem, a to jest największa obraza dla twórcy. Te dwa nazwiska – to chyba uproszczenie, bardzo zresztą charakterystyczne dla recenzji, gdzie zawsze warto wstawić jakieś nazwisko, dla pełniejszego obrazu.

Pamiętasz ten moment, kiedy zacząłeś pisać?

- Pamiętam. Zacząłem pisać we wczesnej podstawówce. Pierwszy utwór, jaki napisałem był wierszem miłosnym dla koleżanki z klasy.

I to już były te fale, na których teraz pracujesz?
- Oczywiście, że nie. Potem był drugi wiersz, pamiętam, o mamie, a potem długo, długo nic. Generalnie zmierzam do tego, że już w podstawówce pojawiły się u mnie tego typu chęci, żeby coś napisać. Czy to wiersz, czy, jak np. po przeczytaniu Juliusza Verne, powieści podróżniczej. Oczywiście nic z tego nie wychodziło, ale dość wcześnie stwierdziłem takie symptomatyczne chęci. Kiedy Świetlicki był ostatnio w Bydgoszczy, pytałem go o to samo i okazało się, że on też w takiej wczesnej młodości pisywał wierszyki. I też zapytałem go o to, czy na tych samych nutach pracuje dalej, oczywiście też okazało się, że nie. Pamiętam natomiast swój pierwszy poważny wiersz. Może nie naprawdę poważny, ale też zdecydowanie nie dziecięcy. Siedziałem na trzepaku, miałem może 16 czy 17 lat, wypuszczałem teksty typu „Walka o życie, walka o śmierć”. Zapamiętałem to, bo to było dosyć proste. Wiersze z wczesnej młodości nie zachowały się, nie miały chyba zbyt dużej wartości literackiej, ale prawdopodobnie były bardzo potrzebnym etapem.

Byłeś znanym szkolnym poetą, zbierającym nagrody na apelach?

- Nie. Nie bawiłem się w takie rzeczy, aczkolwiek w 6. klasie pani od polskiego powiedziała mojej mamie na wywiadówce: „Pani syn to chyba jakimś pisarzem zostanie”, a to dlatego, że napisałem wypracowanie o wakacjach, które zachwyciło nauczycielkę, bo wszystko w nim było fikcją.

Skąd potrzeba zestawienia słów z muzyką?
- Zawsze słuchałem muzyki, zawsze bardziej niż przeciętny słuchacz muzyki. W wieku 18 lat próbowałem założyć jakiś zespół, ale doszedłem wówczas do wniosku, że nie mam talentu muzycznego i zarzuciłem to na długo. A potem, kiedy miałem 26 lat, pojawił się znany w pewnych kręgach zespół Izaak Bromberg. Trafiłem akurat na moment ich chwilowej reaktywacji i zostałem ich wokalistą. Zagraliśmy jeden koncert i złapałem bakcyla. Kiedy tamta sytuacja się rozpadła, namówiłem Mikołaja, żebyśmy robili coś dalej. Chwyciłem za gitarę i postanowiłem uczyć się grać. Najczęściej, jak ktoś się uczy gry na gitarze we wczesnej młodości, zaczyna od ogniskowych piosenek. Ja się nie uczyłem w taki sposób. Uczyłem się, do razu komponując utwory, które na dobrą sprawę są utworami Ranocy. To była moja nauka gry na gitarze. Skąd się to wzięło? Z „potrzeby serca” ;)

Piszesz muzykę do poezji czy poezję do muzyki?
Zawsze najpierw powstawała muzyka, a potem dopasowywałem do niej jakiś tekst. Ale, co dziwne, bardzo często zdarza się tak, że choćby np. te bity kolegów, które wykorzystuje, okazują się być zrobione na wymiar. Kiedy ja kończę tekst, za chwilę kończy się bit i wszystko gra. Jakoś tak idealnie się złożyło, metrycznie czy sylabicznie, że to pasuje, wchodzi. Nie wyobrażam sobie natomiast odwrotnej sytuacji, pisania muzyki pod konkretny wiersz. Tym bardziej, że większość moich wierszy powstała znacznie wcześniej niż pojawił się pomysł, żeby łączyć poezję z muzyką. Poza tym wydaje mi się, że kiedy pisze się konkretnie do muzyki, jest to raczej tekściarstwo niż poezja, bo poezja jednak nosi znamiona czegoś poważniejszego, przy czym trzeba się zadumać. Fajnie, jeżeli daje się do niej później dopasować muzykę. Nie wyobrażam sobie sytuacji, żebym pisał wiersz i już się zastanawiał, jaki do niego zrobię dźwięk, wręcz odwrotnie. A zawsze udaje się coś dopasować, jak nie jeden wiersz, to inny, bo mam ich mnóstwo.



Twoja twórczość jest dość bydgoska. Mówisz o konkretnych miejscach, pokazujesz Bydgoszcz w teledyskach. Czy to lokalny patriotyzm?

- Nie wydaje mi się, żeby moja twórczość była bardzo bydgoska. Wydałem jeden tomik. Ci którzy mnie znają wiedzą, że jestem autorem jeszcze trzech nie wydanych tomików, w których nie ma ani słowa o Bydgoszczy. Zajmuję się w nich zupełnie innymi rzeczami. Zgodzę się z tym, że w pierwszym tomiku, który wydałem, jest dużo Bydgoszczy, pojawiły się w nim też bydgoskie fotografie. Stefan Pastuszewski swego czasu lansował ten tomik jako bydgoski, pojawił się on wręcz w bibliografii w jego książce „Bydgoszcz w literaturze” jako tekst w całości poświęcony Bydgoszczy. Myślę, że to nadużycie. W tych wierszach jest dużo więcej niż ta Bydgoszcz, po której się łazi; powiedzieć, że to jest tomik w całości poświęcony Bydgoszczy to dla mnie coś absurdalnego. To znaczy, że ktoś się skupił tylko na tym aspekcie, bo mu się ten aspekt najbardziej spodobał. Czy jestem lokalnym patriotą? Chyba nie. Lubię Bydgoszcz, choć zauważam jej wady i często głośno o nich mówię, ale wyprowadzić się bym stąd nie chciał, chyba nie dlatego, że jestem lokalnym patriotą. Chociaż jak się ma taki widok z okna, na Wenecję, to niekoniecznie chciałoby się przeprowadzać gdzieś, gdzie może miałoby się gorszy widok z okna.

Podobno Bydgoszcz jest miastem trudnym. Jak żyje się tu poecie i muzykowi?

- Bydgoszcz ma pewien problem. W innych miastach typu Kraków, Wrocław, Warszawa są środowiska opiniotwórcze, czasopisma, telewizje. Generalnie, żeby zrobić poważniejszą karierę, trzeba stąd wyjechać. Ciężko „wydobyć się”, będąc tutaj. Nie ma tutaj środowiska opiniotwórczego, którego opinia, że jesteś niezły, pójdzie w Polskę. Wszystko, co się dzieje, ma zasięg lokalny. Poza tym wydaje mi się, że w Bydgoszczy nie ma spójnego środowiska, jest kilka środowisk, które najczęściej nawzajem się niespecjalnie tolerują. Jest podział i mam wrażenie, że w Bydgoszczy ludzie się nie lubią, nawet w tym samym środowisku. Jest to miasto podzielone. W mieście, gdzie istnieje szersze środowisko można zdziałać więcej. A przez te podziały jest u nas tak jak jest. Nie ma tu na przykład żadnego poważnego czasopisma literackiego. Istnieje „Kwartalnik artystyczny”, który jest instytucją bardzo hermetyczną, dostęp do niej mają bardzo uznani pisarze, publikował tam Miłosz czy Szymborska, która też finansuje to czasopismo. Zresztą wiele osób stąd ma do „Kwartalnika” pretensje za to, że nie publikuje on bydgoskich autorów. Poza tym jest to chyba jednak pismo nie do końca uznane w Polsce, bo mówi się o nim, że jest hermetyczne, a nawet geriatryczne, chociaż młodsi autorzy czasem też się bydgoskiego nim pojawiają, ale bydgoskiego środowiska to pismo nie wspiera. Na taki zarzut oni zwykle odpowiadają, że nie znajdują tu dobrych tekstów, być może jest w tym jakaś racja, aczkolwiek wydaje mi się, że jest tu parę osób, które osiągają poziom pozwalający na publikację w takim czasopiśmie jak „Kwartalnik Artystyczny” czy innym specjalistycznym piśmie literackim. Oprócz tego nie ma tu opiniotwórczego czasopisma, opiniotwórczej telewizji, nie ma radia opiniotwórczego, więc jeżeli chce się coś osiągnąć, w sensie kariery, najlepiej wyjechać do Warszawy, Krakowa albo Wrocławia. Tam jest blisko do mediów, które „idą” na całą Polskę. Tutaj, nawet jeśli zaistnieje się w lokalnej telewizji, lokalnym radiu, lokalnych gazetach, to istnieje się na poziomie lokalnym. Z tego względu muzyk ma w Bydgoszczy ciężko. Nie ma specjalnie gdzie grać koncertów z taką muzyką, jaką my gramy, z muzyką alternatywną, bo ile można grać w Mózgu? W Warszawie czy Krakowie miejsc, które tolerują koncerty muzyki alternatywnej jest przynajmniej pewnie kilkanaście, można więc bez przerwy robić trasę po swoim mieście.

Próbowałeś innych miast?
- Tak, próbowałem raz wyjechać do Warszawy, ale warunki, w jakie tam wpadłem nie spodobały mi się, chociaż zapowiadało się ciekawie. Załatwiłem sobie pracę w klubie No Mercy, którego właścicielem jest Artur Hajdasz, znany jako perkusista Homo Twist oraz Made in Poland, niedawno reaktywowanego, a także jako syn Józefa Hajdasza, perkusisty Breakout. Zapowiadało się więc ciekawie i gdzieś tam ciekawie było, spędziłem w klubie trzy tygodnie, przewijały się tam ciekawe postaci. Stałym bywalcem był m.in. Robert Brylewski, parę innych osób, widziałem tam Gawlińskiego, Tymańskiego, dużo ludzi związanych z muzyką rockową czy alternatywną w Warszawie, mniej lub bardziej znanych albo wtedy nie znanych, a znanych teraz, m.in. młody gość, gitarzysta i chyba założyciel zespołu, który zaczyna być teraz popularny, Rotofobia. Pod tym względem było to ciekawe, ale warunki pracy i płacy mnie odstraszyły. Moja przygoda z Warszawą skończyła się powrotem do Bydgoszczy. Aczkolwiek, nawiązując do pytania, czy jestem lokalnym patriotą, nie jestem, ale nie rozumiem po co wyjeżdżać z miasta, z którym jest się związanym - dla kariery, dla pieniędzy? Zaczynać gdzieś wszystko od nowa? Ty byś tak chciała? Tutaj znam każdą ścieżkę, każdy kamień. Chociaż możliwe oczywiście, że jeszcze kiedyś gdzieś wyjadę, jeśli znajdę jakiś pretekst, motywację.

Czy o pięknie da się pisać tak samo jak o metafizycznym syfie? Czy szczęście w ogóle inspiruje?
- Poetycko – chyba niespecjalnie. Większość moich wierszy, jeżeli nie wszystkie, porusza tematy dalekie od uczucia szczęśliwości. Ktoś po przeczytaniu tych wierszy mógłby pomyśleć: ale ten koleś jest zdołowany! Ale to nie do końca tak jest. Pisze się po prostu w pewnych określonych stanach.

Tworząc, stawiasz na samodyscyplinę czy na twórcze zrywy, iluminacje?

- Trudno mi mówić o dyscyplinie w poezji, bo mi się to kłóci. Poezja jest chyba tworem spontanicznym, wychodzącym pod wpływem bodźców, które zdarzają się same od czasu do czasu, ale nie zawsze. Kiedyś myślałem o tym nieco inaczej, codziennie chciałem napisać wiersz, co się czasem udawało, a czasem nie, i kiedy nie udawało się dłużej, odczuwałem dyskomfort z powodu twórczej niemocy. Na szczęście po pewnym czasie przestałem o tym myśleć. Zresztą od dawna nic nie napisałem, jeśli chodzi o poezję, ale nie przejmuję się tym, bo z doświadczenia wiem, że to się i tak trafia raz na jakiś czas, przynajmniej mnie. I kto wie, czy nie jest to lepsza metoda. Zdarzało się, że spędzałem na pisaniu poezji półtora miesiąca i wtedy powstawał cały tomik. Takie tomiki, a mam ich w komputerze jeszcze trzy, podobają mi się najbardziej, bo są spójne. Pierwszy tomik i jeszcze jeden, złożony z wierszy pisanych przez lata, odnalezionych w dziesięciu zeszytach, wydają mi się słabsze od tych, które powstały w krótszym czasie. Jest to też metoda mniej inwazyjna, nie wymaga myślenia o pisaniu, męczącej dyscypliny. Pisuję tez prozę. Prozy nie można pisać w taki sposób, do niej trzeba się przyłożyć. Żeby coś stworzyć prozą, trzeba pisać codziennie, najlepiej w określonych godzinach, siadać z dupą i pisać, niezależnie od tego czy się chce, czy nie chce, czy to co wychodzi spod twojej ręki jest fajne, czy wydaje ci się niefajne… dopiero potem można to weryfikować, poprawiać. Objętość prozy jest spora, a żeby przeczytać 200 stron, trzeba, powiedzmy, o ile książka jest łatwa w odbiorze, przynajmniej dwóch wieczorów. Samo przeczytanie to dużo pracy, a co dopiero napisanie. Polując tylko na natchnienie, można by to pisać przez 30 lat. To jest innego rodzaju praca, wymaga dyscypliny. Poezja jest wrażeniowa, coś cię dotknie, coś cię poruszy, coś wypłynie z podświadomości i pozwala zapisać tych 20 linijek, tak powstaje utwór literacki. Żeby stworzyć utwór literacki prozą, trzeba wymyślić fabułę, rozgryźć to warsztatowo, a to jest ciężka robota. A zważywszy na to, że nikt za to zwykle nie płaci, to trzeba być chyba jakiś pasjonatem, żeby to robić.

Mikołaj Zieliński, z którym tworzysz Ranoc, jest młodszy od Ciebie, ma też drugi zespół. Jaki jest rozkład sił i podział odpowiedzialności w formacji Ranoc?
- Bez Mikołaja Ranocy by nie było, jest integralną częścią projektu. Gramy razem od 7 lat, do spięć oczywiście czasami dochodzi, to naturalne. Przede wszystkim to przy nim uczyłem się grać na gitarze i dzięki temu, że jemu podobaly się moje pierwsze kompozycje i chciał je ze mną rozwijać, te kawałki w ogóle istnieją.

Trzy klipy do waszych utworów zrealizował Witek Opic z Gazety Pomorskiej. Czy te obrazy to jego wizje, czy wy doskonale wiedzieliście, że właśnie tak mają wyglądać teledyski?
- To efekt wspólnego działania. Pierwszy klip, „Najcięższy”, który uważam za najlepszy, powstał spontanicznie. Jechaliśmy do Witka bez pomysłu, żeby kręcić ten klip, ponoć Witek miał jakieś plany, nawet mówił jakie, ale wszystko wyszło zupełnie inaczej. Rekwizyty pojawiły się same i nagle, wcale nie zakładaliśmy, że będziemy wałkować książkę i tak dalej. Pozostałe klipy Witek zrobił sam. „Dziś” złożył z materiałów, które mu zostały, a w przypadku „Mono” obraz był zdeterminowany przez tekst, mówiący o spacerze po Bydgoszczy. Miało się tam pojawić, oprócz spaceru, parę innych rzeczy, ale w związku z ograniczeniami sprzętowymi nie udało się, bo te klipy powstawały przecież w ciągu dwóch czy trzech godzin zdjęciowych, nie są to żadne super produkcje, które powstają miesiącami. Pomysły na klipy są więc mieszane, zresztą wydaje mi się, że kiedy się coś robi z kimś, nie chodzi o narzucenie mu własnej wizji artystycznej i zrobienie z niego wyrobnika, tylko o pozwolenie mu na własne spełnienie artystyczne. We wspólnej działalności to jest najciekawsze, miks różnych osobowości i pomysłów.

Poezja jest do interpretowania czy do czucia? Rozkodowujesz ją czy odczuwasz?

- Zdecydowanie do odczuwania. Poezję mogą oczywiście interpretować krytycy literaccy, badacze literatury. Mnie nigdy nie przyszło do głowy, żeby interpretować wiersz. Wiersz jest czasem zaszyfrowanym za pomocą środków artystycznych komunikatem, ale nie wydaje mi się, żeby chodziło o to, by odczytać co poeta konkretnie miał na myśli, bo nie wiem czy jest to takie ważne. Najważniejszy jest klimat, który wiersz wywoła po przeczytaniu, to co zaczyna dziać się w twojej głowie, a czy poeta pisząc, miał na myśli tramwaj, autobus czy coś innego, to chyba nie jest istotne. Często mi się nawet wydaje, że nie do końca istotna jest treść wiersza, ważne są walory artystyczne. Tekst musi być o czymś, bo jest sztuką budowaną przy pomocy języka, ale czy to o czym jest ważne…? Różnie można do tego podchodzić. Poeci lingwiści w ogóle nie zastanawiają się nad treścią, tylko nad językiem wierszy, które są często niezrozumiałe, niekomunikatywne, najważniejszy jest język i to co można z nim zrobić, czyli odkrywanie nowych znaczeń, nowych połączeń między znaczeniami, a treść jest wówczas kompletnie nieistotna. W takich normalnych wierszach, komunikatywnych, treść jest pewnie ważniejsza niż w tych lingwistycznych, ale najważniejsze pozostaje ogólne wrażenie. Aczkolwiek jeżeli niektórzy z pasją lub zawodowo interpretują wiersze, to też do czegoś im to służy. Wydaje mi się, że jeżeli coś się zdarza, to jest to dla kogoś istotne, bo inaczej by się nie zdarzyło. Dla mnie to nie ma sensu, dla kogoś może mieć ogromny.

Twoje wiersze spotkały się już z fotografią (w tomiku „33 wiersze. 10 fotografii”), następnie z muzyką, do której powstaje wideo. Pociągają cię jeszcze jakieś dziedziny sztuki, formy ekspresji?
- Chodzi o połączenie poezji z inną dziedziną? Można jeszcze na przykład robić filmy do wierszy, nie do muzyki, tylko do deklamacji, nad czym zresztą zastanawia się Witek Opic. Połączenie poezji z fotografią wyszło z tego, że przyjaźniłem się w tamtym czasie z fotografem i pomyślałem sobie, że książka będzie ładniejsza, jeśli zilustruję ją fotografiami. I rzeczywiście jest ładniejsza. Jeśli chodzi o teledyski, jest to w sumie przyjęty zwyczaj, że się od czasu do czasu robi klip do jakiegoś kawałka, pomaga to w promocji danego utworu czy zespołu. Co jeszcze można zrobić z poezją? Nie wiem. Można ją pisać na murach. Najlepiej nielegalnie.

Jesteś zwolennikiem edukacji czy samouctwa?

- Przede wszystkim, nawet gdybym chciał, na edukację muzyczną już za późno. Mógłbym brać prywatne lekcje, ale to dużo kosztuje. Wydaje mi się, że jeśli ktoś ma talent, obojętne czy się wyedukuje czy będzie uczył sam, stworzy sztukę. Wiele osób po szkołach muzycznych to jedynie odtwórcy nut, wyedukowani w rzemiośle. Niektórym edukacja może przeszkodzić w wyrabianiu sobie własnego myślenia, osobowości ukierunkowanej na coś odkrywczego, obciążyć skostniałymi poglądami. Nie zagrają czegoś w taki sposób, bo teoria muzyki mówi, że nie wolno. Wszelkie teorie na temat sztuki są po to, żeby je niszczyć, udowadniać, że są gówno warte.

Ale jest różnica między kimś, kto niszczy nieświadomie, a kimś kto wie, co neguje.

- Pewnie tak. Generalnie zazdroszczę trochę muzykom, którzy przeszli przez szkoły muzyczne i czegoś się nauczyli, mają dobrze opanowane rzemiosło, mieli na nie dużo czasu, musieli zdawać egzaminy i tak dalej. Też bym chciał, ale mam już inną historię, rodzice nie posłali mnie do szkoły muzycznej i jest na to za późno, więc nie mam wyjścia, muszę być samoukiem. Jeśli chodzi o to, co popierać, chyba nie mam jednoznacznej odpowiedzi, jak na wiele pytań w życiu. To, jak kto odpowie na tego typu pytanie zależy od jego doświadczeń życiowych i poziomu samozadowolenia – mógłbym powiedzieć: lepiej być samoukiem, bo ja jestem samoukiem. Ale będę uczciwy i tak nie odpowiem. Muzyk profesjonalny ma o tyle łatwiej, że może zagrać z każdym zespołem, nawet na weselu, i zgarnąć za to pieniądze. Ja nie zagram na weselu, bo musiałbym poświęcić pół roku na to, żeby opanować repertuar, za to zagram tak jak gra Ranoc, a tego nie zrobi chyba żaden muzyk profesjonalny, bo by zwariował.

Czy autodestrukcja jest twórcza?

- Przyznaję się do inspiracji poezją przeklętą, w sumie to mnie zawsze najbardziej interesowało. Ostatnio zauważyłem, że to trochę mniej działa, bo większość tych pisarzy czy muzyków, którymi się fascynowałem w młodości, zabiła się, ja już mam więcej lat niż oni, kiedy odeszli. Jeden z moich niewydanych tomików nosi tytuł „Czytając poetów przeklętych”, jest w całości poświęcony poezji przeklętej. Jeśli chodzi o autodestrukcję, poetów często się z nią kojarzy, poezja przeklęta wywarła ogromny wpływ na postrzeganie poezji, oczywiście o ile ktoś się trochę na tym zna, bo na podstawie wiedzy ze szkoły podstawowej można wywnioskować, że poezja to Słowacki, Mickiewicz, ewentualnie też Norwid. Ale Norwid był już na przykład jednym poetów przeklętych, moim zdaniem, krytyka też zresztą zalicza go do parnasistów, czyli nurtu, w którym tworzył Baudelaire. Jest nawet takie powiedzenie, że poeta cierpi za miliony. W duszę poetycką jest wpisane cierpienie, ból istnienia, nadwrażliwość. W tym sensie autodestrukcja jest twórcza, jak najbardziej. Większość poezji na świecie powstaje chyba w określonych stanach, mało jest poezji pisanej z radości. Kiedy ktoś jest szczęśliwy, radosny, nie myśli o takich rzeczach jak, powiedzmy, wieczność. W stanie odwrotnym, depresyjnym, wynikającym z autodestrukcji, pojawia się twórczość, cała historia literatury chyba tego dowodzi. Co prawda nie wszyscy, którzy zajmowali się sztuką, uprawiali autodestrukcję, zabili się, zachlali się, ale spora część poważnej sztuki nie jest wesoła. Trudno się zastanawiać nad rzeczami najważniejszymi w głupkowatym nastroju, niektóre pytania wymagają określonego stanu ducha, chociaż nie musi się to wiązać z wyniszczaniem się, nie trzeba sobie robić krzywdy papierosami, alkoholem, narkotykami, samobójstwami, żeby czuć. Trzeba jednak znaleźć się w poważnym, inspirującym do zastanowienia momencie.

Jak postrzegasz kondycję dzisiejszej literatury i muzyki w Polsce?

- Jeśli chodzi o literaturę, chyba nie jest źle. Pomimo tego, że prawie nikt poezji czy poważnej literatury nie czyta, są to sprawy niszowe, jest mnóstwo poetów i pisarzy, którzy piszą, choć najczęściej nie dostają za to pieniędzy albo dostają nieduże. Nawet czasem dość znani autorzy nie mogą żyć z tego, że tworzą, a jednak piszą. Kondycja literatury, mimo że jest dużo chłamu na rynku, nie jest moim zdaniem najgorsza. Trochę gorzej jest chyba z muzyką. O pisarzach, którzy piszą poważną literaturę, nawet jeśli nie są znani, mówi się z szacunkiem. Taki przeciętny człowiek może sobie myśleć: „Ja go nie rozumiem, ale pewnie jest mądrzejszy ode mnie, należy go szanować”. Jeśli chodzi o muzykę, ta w radiu czy w telewizji to totalny chłam, a najbardziej wartościowa muzyka powstaje w takiej niszy, że naprawdę nikt jej nie słucha i nikt nie ma dla niej szacunku. W odniesieniu do literatury przeciętny człowiek, który jej nie rozumie, ma wpojone przekonanie, że do niej nie dorasta, a jeśli nie rozumie muzyki, to się z niej po prostu śmieje. Kondycja muzyki jest więc fatalna, co widać po oficjalnych kanałach dystrybucji, po normalnym radiu, normalnej telewizji. Muzyki wartościowej powstaje co prawda mnóstwo, ale nie wychodzi ona najczęściej na szersze wody, co po pewnym czasie może twórców zniechęcić, bo nic ze swoje pracy nie mają. Nie dość, że nie zarabiają, to muszą wkładać w nią ogromne pieniądze, żeby np. nagrać płytę, która przyciągnie do nich setkę słuchaczy…co daje pewną satysfakcję, ale niewielką.

Lepiej żyć z pasji czy zarabiać na czymś innym, ale mieć swobodę tworzenia bez zobowiązań?

- Lepiej żyć z pasji, ale jeśli ma się pasję dość niszową, nie ma innego wyjścia jak zarabiać na czymś innym, a pasję uprawiać na boku. Uważam jednak, że wartościowe rzeczy niszowe, które nie wypływają, tylko pozostają niszowe, nie zyskają nigdy szerokiego poklasku, powinno się wspierać finansowo, bo zanikną (nie chciałbym, żeby to zabrzmiało lewicowo, bo nie zamierzam lansować żadnego poglądu politycznego). Nie każdy ma tyle determinacji, żeby robić coś, mimo że nic z tego nie ma. Wiele rzeczy zanika z powodu warunków ekonomicznych. Pisać wiersze można zawsze, bo to niewiele kosztuje, ale uprawianie muzyki to cholernie droga sprawa. Sprzęt jest drogi, sala prób jest droga i nie jest mi tak trudno wyobrazić sobie, że kiedyś mnie to wkurwi i powiem, że to pierdolę. Zrobiłbym tym pewnie krzywdę samemu sobie, bo muzyka daje mi wiele satysfakcji, ale przede wszystkim wydaje mi się, że na takiej rezygnacji twórców ze sztuki traci kultura. Nawet jeden z najciekawszych programów polskiej telewizji, program „Pegaz”, zniknął z naszych ekranów, jego oglądalność była jednoprocentowa. Podobną oglądalność ma TVP Kultura. To zatrważające, ile osób interesuje się ambitną sztuka.

Zobacz też:

APK poleca: Sandaless

Od redakcji: Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto! Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście. Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich MM-ki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje miasto.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto