Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Łukasz Schreiber: - Bydgoszcz potrzebuje gospodarza, a nie administratora

Grażyna Rakowicz
- Gdy byłem radnym, potem posłem i ministrem, zawsze stałem na stanowisku, że w sprawach Bydgoszczy powinniśmy być jedną drużyną. I moje dotychczasowe starania o rozwój Bydgoszczy to potwierdzają - mówi Łukasz Schreiber, poseł PiS i kandydat na prezydenta Bydgoszczy.
- Gdy byłem radnym, potem posłem i ministrem, zawsze stałem na stanowisku, że w sprawach Bydgoszczy powinniśmy być jedną drużyną. I moje dotychczasowe starania o rozwój Bydgoszczy to potwierdzają - mówi Łukasz Schreiber, poseł PiS i kandydat na prezydenta Bydgoszczy. Archiwum Polska Press/Darisuz Bloch
To będzie pozytywna i merytoryczna kampania. Oparta na konkretach. Liczę przy tym na poważną, rzeczową debatę o Bydgoszczy i o oczekiwaniach mieszkańców. Chciałbym, aby była wolna od tej powszechnej już nienawiści. Nie chcemy iść tą drogą. Nie chcemy przenosić na grunt Bydgoszczy tego podziału i hejtu, który obserwujemy w Sejmie. Osobiście chcę przekonać mieszkańców do mojej kandydatury i do mojej wizji Bydgoszczy - mówi Łukasz Schreiber, poseł PiS i kandydat na prezydenta Bydgoszczy.

Jako pierwszy ogłosił Pan swój start w wyborach na prezydenta Bydgoszczy. Co do tego szczególnie zmotywowało?
Przede wszystkim rozmowy z setkami Bydgoszczan. To oni przekonali mnie do tego startu, argumentując, że w naszym mieście trzeba wiele zmienić. Najwięcej krytycznych głosów dotyczyło fatalnie funkcjonującej komunikacji miejskiej i zakorkowanej Bydgoszczy. Wiem, że należy także mocno zweryfikować plan inwestycyjny miasta - bo jak wskazywano w tych rozmowach – wśród dotychczasowych inwestycji są też i liczne nietrafione, czego przykładem mogą być parkingi P&R czy Stary Rynek. Po drugie, zdecydowałem o swoim kandydowaniu, ponieważ chcę wprowadzić do samorządu nową jakość. Chcę odejść od tego myślenia w kategoriach partii politycznych i od przenoszenia wojny polsko-polskiej, na bydgoski grunt.

To realna obietnica? Wiele samorządów jest jednak mocno upolitycznionych, co widać nie od dzisiaj.
A dlaczego ma być to obietnica nierealna? Powiem tak: gdy byłem radnym, potem posłem i ministrem, zawsze stałem na stanowisku, że w sprawach Bydgoszczy powinniśmy być jedną drużyną. I moje dotychczasowe starania o rozwój Bydgoszczy to potwierdzają. Tego przykładem jest "budowany wzorcowo" - jak podaje jedna z lokalnych gazet - kampus Akademii Muzycznej. To są także: miliard złotych na bydgoskie szpitale, S5 czy S10, wsparcie bydgoskiego sportu na Zawiszy czy w bydgoskich szkołach. To są setki milionów na inwestycje wskazywane przez obecne władze Bydgoszczy, mimo że wobec PiS są mocno opozycyjne, bo od lat rządzi tu PO i Lewica. Poza tym mam świadomość tego, że bycie prezydentem miasta, a więc samorządowcem, oznacza jedno: współpracę ze wszystkimi. To mocno podkreślam, bo Bydgoszcz - jak również wynika z opinii mieszkańców - potrzebuje gospodarza, a nie tylko administratora.

A propos mieszkańców. W 2023 roku IBRIS - Instytut Badań Rynkowych i Społecznych - opublikował, że dużo, bo aż 70 proc. Bydgoszczan, jest zadowolonych z życia w mieście. Jednocześnie 41 proc. respondentów spodziewa się poprawy jakości życia. Co według Pana wynika z tych danych?
Ja też - ze wszystkich miejsc na Ziemi - jako rodowity bydgoszczanin najlepiej czuję się w Bydgoszczy, bo jest ona po prostu piękna. Ale to nie znaczy, że w mieście nie ma problemów, które należy rozwiązywać na bieżąco, czego dowodem są oczekiwania tych 41 proc., czyli prawie połowy jego mieszkańców. Pomijam już te zakorkowane ulice i problemy z MZK, ale słychać coraz większy żal, że źle dzieje się w kulturze czy w sporcie. Przybywa nam seniorów, a nie ma dla nich wystarczającej ilości miejsc do codziennej aktywizacji - na przykład na Osiedlu Leśnym w Bydgoszczy. Jego mieszkańcy zabiegają o to od lat. Brakuje chodników czy oświetlenia, szczególnie w dzielnicach na obrzeżach miasta. A zabytkowe centrum miasta szpecą ruiny. Tych niezrealizowanych i ważnych punktów do zrobienia jest sporo, ale z drugiej strony nie dziwi, bo jak wynika też ze wspomnianego przez Panią badania IBRIS, w ostatnich 3 latach tylko 15 proc. bydgoszczan uczestniczyło w konsultacjach społecznych, bo o nich po prostu nie wiedziało. A przecież to ta transparentna komunikacja władzy samorządowej z mieszkańcami powinna być podstawą do wprowadzania zmian w ich otoczeniu. To ich głos jest tu najważniejszy, nie dziwi więc, że niektóre z inwestycji są nietrafione, ale też, że w ostatnim czasie nastąpił spadek popularności prezydenta miasta. Bydgoszcz ma potencjał do rozwoju, ale nie ma właściwego impulsu. Można powiedzieć, że jest ciągle miastem niewykorzystanych szans.

To teraz porozmawiajmy o Pana kampanii. Jaka ona będzie?
To będzie pozytywna i merytoryczna kampania. Oparta na konkretach. Liczę przy tym na poważną, rzeczową debatę o Bydgoszczy i o oczekiwaniach mieszkańców. Chciałbym, aby była wolna od tej powszechnej już nienawiści. Nie chcemy iść tą drogą. Nie chcemy przenosić na grunt Bydgoszczy tego podziału i hejtu, który obserwujemy w Sejmie. Osobiście chcę przekonać mieszkańców do mojej kandydatury i do mojej wizji Bydgoszczy, a nie do tego, aby w tym wyborczym starciu znienawidzili moich kontrkandydatów. Na pewno będzie to kampania bez partyjnych przepychanek. Chciałbym, aby także moi konkurenci postawili sobie cel: mówmy o mieście, a nie o politycznych kwestiach, które nas dzielą.

Dodam, że ten hejt w Sejmie wychodzi już ze wszystkich stron... W budowaniu Pana programu dla Bydgoszczy mają pomóc filmiki z miasta. Są nadsyłane, jakie wnioski?
Odzew jest bardzo duży. Zamieszczam te filmiki w mediach społecznościowych, którymi dotarliśmy do setek tysięcy bydgoszczan. Widzę mnóstwo komentarzy ludzi, którzy wskazują na różne problemy, ale i przedstawiają pomysły. Piszą, co trzeba zrobić, aby Bydgoszcz stała się dla nich bardziej komfortowa i przyjazna. To jest wspaniałe! To pokazuje, jak wielu mieszkańców interesuje się sprawami miasta i chce się włączać w jego rozwój.

Pojawiają się też opinie, że te filmiki przesyłają głównie osoby związane z PiS, jak choćby bydgoscy radni...
Chyba nie ma w tym nic zaskakującego ani złego, że również radni reagują na mój apel. Tak, były także filmy od osób w jakimś stopniu ze mną związanych, ale czy to są obywatele gorszej kategorii? Czy oni nie mają prawa zabrać głosu? Publikuję także filmy nadesłane przez mieszkańców, których polityka w ogóle nie obchodzi. Oczywiście te, które są dobrej jakości... Wiele osób pisze też do mnie bezpośrednio, bo publicznie boją się zabrać głos. Boją się tego hejtu, boją się utraty pracy czy szykanowania w urzędzie lub szkole. Odzew jest naprawdę szeroki.

Pana zdaniem co jest największym problemem w Bydgoszczy?
To zależy. Dla tych, którzy poruszają się po Bydgoszczy miejską komunikacją czy własnym autem, największy problem stanowią - jak już wspomniałem - złe funkcjonowanie lokalnej komunikacji, rozkopane ulice i korki. Osoby, które przemieszczają się pieszo po mieście wieczorami, wskażą na brak dostatecznego oświetlenia. Młodzi bydgoszczanie - na deficyt dużych imprez, a jeszcze inni - na niedostateczną promocję miasta. Tak więc wiele zależy od tego, gdzie kto mieszka i jak na co dzień żyje.

Kiedy poznają bydgoszczanie Pana plan wyborczy?
Będzie prezentowany stopniowo, już od tej niedzieli. Przedstawię w nim konkretne rozwiązania. Ale też będę mówił o tym, co umożliwi jego realizację - chodzi tu głównie o finanse. Nie wszystko na raz. Tym bardziej, że jestem dopiero pierwszą osobą, która oficjalnie ogłosiła swoje kandydowanie na prezydenta Bydgoszczy.

Tak teoretycznie, jak Pan ocenia swoje szanse na wygraną?
W porównaniu z wyborami parlamentarnymi, to są zupełnie inne wybory. Szanuję głos i światopogląd mieszkańców mojej Bydgoszczy, ale uważam, że takie tematy jak aborcja czy spór o Trybunał Konstytucyjny w kampanii samorządowej nie powinny być na pierwszym planie. Tu należy rozmawiać o mieście i potrzebach jego mieszkańców. Potrzebach dużych i tych małych. A co do moich szans? Patrząc choćby na te wcześniejsze wyniki głosowania mieszkańców, to wybory na prezydenta Bydgoszczy - bez względu na to, kim będą kandydaci - mogą nie rozstrzygnąć się w pierwszej turze. Jest to mało realne. A kto ewentualnie znajdzie się w drugiej turze? Liczę na to, że mieszkańcy docenią mój program i będę to i ja.

Po ewentualnej wygranej będzie Pan współpracował także z innymi ugrupowaniami?
Oczywiście że tak. Z każdym, komu na sercu leży dobro Bydgoszczy, bo wiem, że tego oczekują mieszkańcy. Jako ewentualny prezydent tego miasta nie będę zachęcał ludzi, aby w operze czy w teatrze nie siadali obok kogoś, kto ma inne poglądy niż ja. Będę rozmawiał ze wszystkimi. Na przykład z klubami radnych, bo jak najbardziej są to reprezentanci bydgoszczan, ale także i z posłami, również innych ugrupowań. Do ludzi trzeba wychodzić nie tylko w trakcie kampanii wyborczej, ale trzeba być wśród nich, na ich osiedlach każdego dnia i na co dzień wsłuchiwać się w ich oczekiwania. A potem je rozwiązywać.

Jako prezydent Bydgoszczy, jak wyobraża sobie Pan współpracę z rządem?
Prezydent miasta, z jakiego by nie był ugrupowania, powinien uszanować wynik wyborów. A to oznacza, że powinien rozmawiać ze wszystkimi, szukać tego porozumienia, ale i środków dla swojego miasta. Aby mogło dalej się rozwijać. Takie jest zadanie prezydenta. Jeśli nim zostanę, będzie także i zadaniem moim a nie skakanie na manifestacjach przeciwko takiemu czy innemu rządowi.

W mediach społecznościowych widać, że żona Pana wspiera, ale też - nieco wyprzedzając fakty - zdążyła już nazwać siebie "Pierwszą Damą Bydgoszczy". Jedni przyjęli to pozytywnie, a inni krytykują. A Pan?
Myślę, że może czasem nie ma co być tak nadętym i na pewne informacje zamieszczane w Internecie należy reagować raczej z uśmiechem na twarzy. Tak też powinno być w tym przypadku. Żona zamieściła ten wpis, ze swoim zdjęciem i podpisem "Pierwsza Dama Bydgoszczy" po tym, jak jedna z bydgoskich gazet, siląc się na złośliwość, określiła ją tym mianem. Dlatego, jak podkreślam, żona żartobliwie w ten sposób skomentowała to sformułowanie, bo każdy sobie przecież zdaje sprawę, że w przypadku prezydenta miasta czy burmistrza termin "Pierwsza Dama" nie funkcjonuje. Myślę, że trochę poczucia humoru i takiego dystansu do samych siebie chyba nam nie zaszkodzi w tej kampanii.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Łukasz Schreiber: - Bydgoszcz potrzebuje gospodarza, a nie administratora - Gazeta Pomorska

Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto