Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Marian i Helena

Dorota Kowalewska
Dorota Kowalewska
Moje miasto się zmienia. Pamiętam, jak w czasach mojego dzieciństwa jeździły po ulicach czerwone autobusy z wielkim silnikiem obok kierowcy. Uwielbiałam stać obok i słuchać jego mruczenia. Moje dzieciństwo to też tramwaje, na które czekało się pod wielkim znakiem z literą T.

A wcześniej było jeszcze dzieciństwo moich rodziców i dziadków. Opowieści mojego taty o tym, jak kręcili serial „Czterej pancerni i pies” i jak wszyscy tłoczyli się na nabrzeżu, chcąc zobaczyć aktorów i ekipę filmową. I inne rodzinne opowieści, jak słuchali tajnego radia w czasach okupacji i babcia nie chciała podpisać volkslisty. Pewnie moje dzieci za kilka lat też będą miały wspomnienia z Bydgoszczy, która jest dzisiaj. Może zapamiętają budowę nowego mostu przez Brdę?

Ja jednak chcę Wam opowiedzieć historię, która jest związana z moim miastem i kimś, kto je kochał. Każde słowo, które przeczytacie jest prawdziwe. Wszyscy ludzie żyli naprawdę, chodzili po Gdańskiej, kupowali chleb w piekarni na Placu Piastowskim. To dzięki nim wiem, że miasto w którym mieszkam jest moim miejscem na świecie.

Marian ma 26 lat. Jest jeszcze młody, chociaż w 1939 roku ten wiek już jest uważany za stateczny. Niedawno się ożenił i spodziewają się z Heleną dziecka. Lato jest w Bydgoszczy ciepłe. Nawet upalne. Wszyscy ciągle mówią o wojnie i Mariana niepokoi, że Bydgoszcz jest tak blisko granicy. Ale tak naprawdę nikt nie wierzy, że wojna wybuchnie. Nie raz już dochodziło do poważnych konfliktów, a przecież wojny one nie wywołały.

Początek września gasi te nadzieje. Marian jest kolejarzem. Pracuje na kolei francuskiej, która jest w Bydgoszczy. To rodzinna tradycja. Kolejarzem był też jego ojciec. Marian rozmawia z innymi maszynistami i coraz bardziej niepokoi się o tabor kolejowy. Miasto jest ważnym węzłem komunikacyjnym i stoi tu wiele cennych parowozów. Ludzie mówią, że wojna nie potrwa długo. Kilka potyczek i Niemcy się poddadzą. Przecież mamy potężnych sojuszników. Ale co z taborem? Do Bydgoszczy Niemcy wejdą szybko. Mogą zarekwirować, albo co gorsza, zniszczyć wszystko. Marian wraz z kolegami postanawiają ratować najcenniejsze lokomotywy. W czterech sczepiają je razem i jadą w kierunku Warszawy. Dwóch maszynistów i długi skład, który trzeba uchronić przed wrogiem, przed zniszczeniem.

A w domu czeka Helena. Nie ma żadnych wiadomości od męża. Wyszedł rano do pracy i jeszcze nie wrócił. Wreszcie późnym wieczorem puka do jej drzwi kolejarz.- Niech się Pani nie martwi – mówi – Oni tylko je zabezpieczą, gdzieś pod Warszawą zostawią w dobrych rękach i wrócą do domu. Przecież mąż nie zostawi pani samej z małym dzieckiem.

Ale Helena się martwi. Jest sama, bez męża, za to z maleństwem, które kopie w jej brzuchu. Zastanawia się, jak sobie poradzi, jeśli zostanie sama? Sąsiadka, Burowa, próbuje dodać jej otuchy. Zapewnia, że jej syn, jak tylko wróci, to na pewno się z nią ożeni, aby nie była sama na świecie. Ale jaka to ma być pociecha dla zakochanej, młodej mężatki?. Mijają dni. Słychać już blisko wystrzały. Przychodzą smutne wieści. Poszczególne miasta są zdobywane czasami w ciągu jednego dnia. Giną znajomi. Ale Helena wierzy w cud. Że Marian do niej wróci.

A on już nie prowadzi lokomotywy. W Brześciu dopadają ich Niemcy. Jakimś cudem nie zabijają. Po prostu odbierają cały tabor i każą iść precz. W czasie drogi rozdzielają się. Czterech mężczyzn nie tak łatwo ukryje się w tłumie. Każdy z nich osobno ma większą szansę na powrót. Więc Marian wraca. Idzie sam pieszo do swojej żony i swojego miasta. W jakiejś wsi dają mu chleb, ktoś inny daje rower, aby mógł dojechać do domu. Droga jest długa i bardzo niebezpieczna. Wszędzie trwają walki, naloty. Koledzy docierają do Bydgoszczy po dwóch, trzech tygodniach. A Mariana wciąż nie ma. Wraca 10 października, tego dnia jest wielka śnieżyca. Podchodzi pieszo do bramy i powoli ją otwiera. Sam nie wie, co zostanie w domu. Czy Helena była bezpieczna? Czy nic się jej nie stało?

Teraz przychodzi czas, aby zajął się swoją rodziną. Zarobił na chleb. Zosia, ich córka, rodzi się w styczniu 1940 roku. Jest silna i ciekawa świata. Od początku nie pozwala swoim rodzicom zapomnieć, że życie pomimo wojny toczy się dalej. Chce się bawić i poznawać świat. I jeść. Teraz ona staje się nową częścią tego miasta.

Marian i Helena są prawdziwi. Mieszkali na ulicy Polnej 27, na Wzgórzu Wolności. Marian do końca życia pracował na kolei. Był też radnym, w czasach, gdy funkcja ta nie wiązała się z żadnymi finansowymi korzyściami i była po prostu pracą dla mieszkańców miasta. Zosia żyje do dzisiaj. Ma córkę i wnuka. A ja jestem córką Bogdana, syna Mariana i Heleny, który urodził się wiele lat po wojnie. I pamiętam jak chodziłam z dziadkiem na Halę Targową, gdzie było mnóstwo straganów z różnymi cudeńkami. Gdzie sprzedawali ryby, piękne szale i odpustowe pierścionki. Od lat patrzę jak zmieniała się moja Bydgoszcz, ale wiem, że to moje miasto. Bo budowali je tacy ludzie, jak mój dziadek. Dla których dokonywanie niezwykłych wyborów było naturalne. Którzy nie byli bohaterami. Bo byli prawdziwi. I zwyczajni.

Ale z takiej zwykłości narodziło się moje niezwykłe miasto. Moje miejsce na Ziemi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto