Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Musimy wzmocnić rolę lekarzy rodzinnych - uważa Tomasz Latos

Grażyna Rakowicz
- Kolejki w ochronie zdrowia to odwieczny problem, który – jak sądzę - jest wypadkową kilku elementów. Z jednej strony wynikają one z ciągłego braku specjalistów, także w naszym regionie, z drugiej strony – również ze zdrowotności społeczeństwa - mówi poseł Tomasz Latos.
- Kolejki w ochronie zdrowia to odwieczny problem, który – jak sądzę - jest wypadkową kilku elementów. Z jednej strony wynikają one z ciągłego braku specjalistów, także w naszym regionie, z drugiej strony – również ze zdrowotności społeczeństwa - mówi poseł Tomasz Latos. Arkadiusz Wojtasiewicz
- Podstawą tego najwyższego stopnia referencyjności w naszym województwie powinny być dalej bydgoskie szpitale - mówi Tomasz Latos, przewodniczący Sejmowej Komisji Zdrowia, poseł PiS.

Przebudowa zajezdnia tramwajowa przy ul. Toruńskiej w Bydgoszczy

od 16 lat

**Pisaliśmy już o tym: pewien lekarz obliczył, że pięć lat temu w kolejce do diabetologa pacjent czekał 55 dni, dziś czeka 106 dni, a w Kujawsko-Pomorskiem - najdłużej w kraju - bo 165. Dlaczego w ogóle, są tak długie kolejki do specjalistów?[/b
Kolejki w ochronie zdrowia to odwieczny problem, który – jak sądzę - jest wypadkową kilku elementów. Z jednej strony wynikają one z ciągłego braku specjalistów, także w naszym regionie, z drugiej strony – również ze zdrowotności społeczeństwa. Bo nie ma co ukrywać, że tutaj - czy w wyniku pewnych spóźnionych działań samych pacjentów, bądź stosunkowo słabo jeszcze funkcjonującej profilaktyki - mamy do czynienia ze wzrostem liczby schorzeń. Oczywiście do tego dochodzi też coraz lepsza wykrywalność chorób. Tak więc tych osób w kolejce do specjalistów jest coraz więcej. I jest jeszcze pandemia, ze względu na COVID-19 strach przed chodzeniem do placówek medycznych był duży, ale też i one ograniczały swoją dostępność, chociażby przez to, że były okresowo zamknięte. Zresztą w tym czasie w ogóle cała służba zdrowia była bardzo nastawiona na pandemię, dlatego teraz nadrabiamy ten wcześniejszy spadek ilości porad i stąd te kolejki. To dotyczy zarówno lecznictwa ambulatoryjnego, jak i szpitalnego. Teraz dopiero powoli wszystko wraca do normy…

Skoro kolejki to odwieczny problem, to może potrzebne jest rozwiązanie systemowe, aby były krótsze?
Ważne jest, aby przebudować system, ale we wszystkich elementach. A to, o czym się teraz mówi – czyli o zwiększeniu liczby porad w Ambulatoryjnej Opiece Specjalistycznej poprzez rezygnację z limitów – to nie jest jedyne rozwiązanie, które może przynieść efekty, bo to nie tylko limity decydują o tych kolejkach, ale również – o czym już mówiłem - brak personelu medycznego. Potrzebna jest też zmiana podejścia do leczenia na linii: lekarz rodzinny – lekarz specjalista. Specjalista najpierw postawi diagnozę i ustawi leczenie, a następnie wizyty kontrolne i dalsze prowadzenie pacjenta powinno już należeć do lekarza rodzinnego, a do specjalisty jedynie okresowa konsultacja. Niestety, taka współpraca między tymi lekarzami w wielu przypadkach nie działa, co też przekłada się na te dłuższe kolejki
Nie działa, czyli jak jest w praktyce?
Często jest tak, że jak kogoś boli w klatce piersiowej – oczywiście przy założeniu, że nie jest to ból ostry, bo wtedy trzeba pilnie interweniować - to zgłasza się do lekarza rodzinnego mówiąc od progu, że on od niego niczego nie oczekuje. Że w zasadzie, to przyszedł tylko po skierowanie do kardiologa, bo musi się u niego leczyć. Pacjent często nie ma świadomości, że w takiej sytuacji mógłby go zbadać lekarz rodzinny, który jak najbardziej jest także specjalistą. Z drugiej strony, przy systemie finansowania lekarza rodzinnego w POZ, lekarz ten nie ma motywacji, aby przekonywać pacjenta, żeby został właśnie u niego. Tym samym, żeby nie szedł do specjalisty. Jeżeli mamy myśleć o pewnej zmianie systemowej, to musimy wzmocnić rolę lekarzy rodzinnych.

Ostatnio pojawiła się informacja, że Ministerstwo Zdrowia planuje skrócić kolejki do lekarzy specjalistów, poszerzając diagnostykę właśnie u lekarzy rodzinnych. Mieliby oni otrzymać budżet powierzony, który umożliwi szybsze leczenie. Tym samym szybszą diagnozę i większą liczbę badań u lekarza POZ. Jak pan widzi takie rozwiązanie?
Nie widziałem tej informacji resortu, ale to byłby krok w dobrym kierunku. To jest coś, o co postuluję od dawna. Pamiętajmy, że w POZ jest wyłącznie stawka kapitacyjna, a to oznacza, że lekarz rodzinny otrzymuje pieniądze z NFZ według liczby zakontraktowanych u niego osób. Taki system nie zachęca do wykonywania większej ilości badań diagnostycznych jak i do tego, aby tych pacjentów w POZ zatrzymywać. Sprawa jest prosta: jeżeli nie ma wydzielonej puli na diagnostykę, to w przypadku POZ każde wykonywane badanie z tej diagnostyki uszczupli środki finansowe, które tu są - czyli można powiedzieć, że zmniejszy dochód POZ. W związku z tym najprościej, najbezpieczniej i najlogiczniej byłoby wydzielić pewną pulę na tę diagnostykę. Oczywiście możemy się zastanawiać i dyskutować, w jaki sposób to zrobić? Powinniśmy też - poprzez lepsze finanse - zachęcić lekarzy rodzinnych i cały zespół medyczny w POZ do większej aktywności, jeżeli chodzi też o profilaktykę. Tu potrzebna jest rewolucyjna zmiana, taka, która dałaby szansę na odciążenie szpitali i Ambulatoryjnej Opieki Specjalistycznej. Według mnie do tej pory nikt takiej nie przeprowadził.

Z informacji medialnej wynika również, że lekarz rodzinny, który zdecyduje się na powierzony budżet będzie musiał podpisać umowę z takimi specjalistami jak pulmonolog, kardiolog, diabetolog i endokrynolog…
Być może trzeba byłoby tę współpracę rozszerzyć od razu - lub później - o kolejnych specjalistów. Generalnie jest to krok we właściwą stronę, ale pamiętajmy o podejściu pacjentów do ochrony zdrowia. Oni też muszą je zmienić oraz mentalność, że lekarz rodzinny pełni ważną funkcję w systemie. Mam świadomość i tego, że w Polsce może trzeba będzie zwiększyć ilość tych lekarzy. Jak i tego, że pewne zmiany nie nastąpią z dnia na dzień, bo ten system zdrowotny jest tak, a nie inaczej skonstruowany. Także w oparciu o określoną kadrę, którą mamy do dyspozycji i której ciągle brakuje. Co prawda, za naszej kadencji podwoiliśmy nabór studentów na uczelnie medyczne, ale trzeba też wiedzieć, jak długo trwa kształcenie lekarzy. Najpierw jest to sześć lat studiów, potem rok stażu, a następnie najczęściej około pięciu lat specjalizacji, czyli cykl kształcenia lekarza specjalisty trwa łącznie około dwunastu lat. My rządzimy siódmy rok, w związku z tym te roczniki zwiększonego naboru na studia medyczne dopiero teraz opuszczają mury uczelni i wejdą w dalszy etap edukacji. Musimy tutaj uzbroić się w cierpliwość. Natomiast – co chcę podkreślić - mocno zwiększyliśmy nakłady na ochronę zdrowia. Pytanie, w jaki sposób z tych środków korzystamy?
To jak z tych środków korzystamy?
W skali kraju nakłady na ochronę zdrowia zbliżają się do 6 proc., a NFZ będzie dysponował w tym roku kwotą około 120 mld zł. Te środki są następnie dzielone algorytmem na poszczególne województwa – w przeliczeniu na jednego mieszkańca w regionie. My w tych algorytmach znajdujemy się w połowie stawki wszystkich województw. Natomiast pozostaje pytanie, czy te środki wykorzystujemy właściwie i dzielimy optymalnie biorąc pod uwagę, że inne zadania mają szpitale uniwersyteckie, kliniczne, inne centra pulmonologii czy onkologii, a jeszcze inne szpitale powiatowe. Patrząc na nasz region mogę tu mówić o pewnym mechanizmie, który wyraźnie funkcjonuje. Wiadomo, że procedury w niektórych specjalnościach przynoszą danemu szpitalowi zyski i możliwość łatania dziury budżetowej tymi pieniędzmi. Z kolei inne procedury wręcz przeciwnie: ledwo się bilansują, a nawet przynoszą danej placówce straty. Stąd niezależnie jaki to szpital – czy wojewódzki czy powiatowy - występuje coraz częściej chęć wykonywania właśnie tych bardziej opłacalnych procedur. I mamy taką sytuację, że zamiast wszczepiać endoprotezy w wielospecjalistycznym szpitalu, to robimy te zabiegi w małych szpitalach. W niektórych z nich jest to zorganizowane dobrze, ale w innych już gorzej. Wtedy powikłania lub powtórne operacje trzeba już wykonać w szpitalu o wyższej referencyjności. Ta sytuacja powoduje jeszcze jedną, dość zaskakującą rzecz: exodus specjalistów do tych małych szpitali powiatowych, w niektórych dziedzinach medycznych za tymi lepszymi pieniędzmi. Czy to jest w porządku? Nie jest. Ale z drugiej strony należy zrozumieć te małe szpitale, że one w ten sposób poszukują poprawy wyniku finansowego, a zatem także specjalistów, których ściągają do siebie poprzez podwyższanie stawek za zabiegi. Oczywiście, w każdej sprawie trzeba patrzeć indywidualnie, bo to jest też kwestia dostępności i tego, jaka jest w pobliżu konkurencja. Ale wiem jedno, gdyby wszystkie procedury były mniej więcej w podobnym stopniu opłacalne - w sensie właściwej wyceny - to wówczas tych pokus, aby coś otworzyć i wykonywać u siebie, aby przelicytować szpital uniwersytecki czy wojewódzki i zapłacić specjaliście więcej nie byłoby wiele, a nawet wcale.

Nawiązując do szpitali, dalej pan utrzymuje pogląd, że fuzja bydgoskich placówek – Biziela i Jurasza, jest niepotrzebna?
Tak, dalej uważam, że nie ma takiej potrzeby. Od paru tygodni zastanawiam się nad tą fuzją, staram się zasięgnąć języka, jak to wygląda w innych miastach i im więcej wiem, tym bardziej nabieram przekonania, że fuzja bydgoskich szpitali nie ma sensu. W konsekwencji nie tylko wydłużą się kolejki pacjentów, ale również nie przyniesie to korzyści organizacyjnych. W Bydgoszczy mamy inną sytuację niż w innych miastach. Są dwa wielkie szpitale, z których każdy ma określone swoje problemy, ale i osiągnięcia oraz perspektywy. Możemy raczej poszukiwać pewnej symbiozy i wsparcia w niektórych działaniach administracyjnych, jak choćby w przetargach. Z kolei w sprawach medycznych ten lekki element zdrowej rywalizacji jest czymś dobrym, wręcz pożądanym. Jak w tych szpitalach są na przykład dwie takie same kliniki, to widzę w tym raczej korzyść, niż zagrożenie. Ewentualne ich połączenie może spowodować choćby zlikwidowanie jednej z nich, co jest potencjalnym zagrożeniem dla pacjentów.
A jak zmieni sytuację pacjentów nowy, szpital w Toruniu? Jak się wskazuje, najnowocześniejszy w kraju.
Chciałbym, aby ten nowy szpital poprawił sytuację pacjentów w regionie - może tak być, ale nie musi. Czy jest najnowocześniejszy? Nie jestem pewien. To trzeba byłoby sprawdzić. A jeżeli chodzi o skalę wydatków, to faktycznie szpital pochłonął największe środki, bo 600 mln zł dlatego, że był budowany od podstaw. Dla porównania, te setki milionów wydawane w szpitalu Jurasza czy Biziela to była rozbudowa bazy, która już funkcjonowała. Zacznijmy od tego, że w przypadku Torunia i okolic jest zapotrzebowanie na dobrą, nowoczesną placówkę medyczną i to jest poza dyskusją, bo trudno z większością spraw zdrowotnych przyjeżdżać do Bydgoszczy. Natomiast, tak czy inaczej podstawą tego najwyższego stopnia referencyjności w naszym województwie powinno dalej pozostać to, co zostało stworzone w Bydgoszczy – z ogromnym trudem, nie tylko rządowym, ale i samorządowym. Myślę tu o dwóch szpitalach uniwersyteckich, o Wojskowym Szpitalu Klinicznym, który też ma renomę i to ponadregionalną podobnie jak Centrum Onkologii, które – przypomnę - jest szpitalem marszałkowskim tak jak Centrum Pulmonologii czy Wojewódzki Szpital Dziecięcy. To jest ten trzon medycyny w naszym regionie i to powinno się nie zmieniać. Natomiast Szpital Wojewódzki w Toruniu będzie miał określone możliwości - myślę, że w większości dziedzin medycznych, realizowania tych usług na najwyższym poziomie - co jest absolutnie zrozumiałe i jasne. Nie mniej jednak, będą pewnie takie dziedziny, których na dobrą sprawę nie ma w nim potrzeby rozwijania - w stosunku do tego, co jest w Bydgoszczy.
W jakich dziedzinach i dlaczego?
Ponieważ taka sytuacja może doprowadzić do tego, że pacjentów będzie relatywnie mniej i w Toruniu, i w Bydgoszczy. A jeśli chodzi o dziedziny medyczne, to chociażby w hematologii, kardiochirurgii czy też transplantologii. Mam też nadzieję, że w tle pomysłu pod tytułem: fuzja bydgoskich szpitali nie ma takiego myślenia, że łączymy te placówki nie po to, żeby tutaj coś zmieniać i poprawiać, ale po to, aby pozyskać specjalistów do Szpitala Wojewódzkiego w Toruniu. No, bo jak zlikwidujemy jedną z klinik w Bydgoszczy, i z dwóch zrobimy jedną, to może się okazać, że część kadry będzie wolna, obrazi się i pójdzie do toruńskiego szpitala. To byłoby złe dla regionu i pacjentów. Więc tą drogą nie idźmy.

Trwa głosowanie...

Która fontanna w Bydgoszczy jest najładniejsza?

**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto