Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nierealny koniec milionera

Radosław Rzeszotek
Mirosław Szrajer zabierze do grobu nie tylko tajemnicę swojej samobójczej śmierci. Jego ostatnie miesiące życia nie były już takim pasmem finansowych sukcesów, do których wszystkich przyzwyczaił.

Mirosław Szrajer zabierze do grobu nie tylko tajemnicę swojej samobójczej śmierci. Jego ostatnie miesiące życia nie były już takim pasmem finansowych sukcesów, do których wszystkich przyzwyczaił.

W Liciszewach trzeba zjechać z wąskiej asfaltowej drogi w żużlówkę, za krzewami pojawi się dom. Daleko stąd do wszelkich przejawów cywilizacji. Idealne miejsce, żeby się wyciszyć. To tu skończyła się najbardziej spektakularna kariera toruńskiego biznesu.

Na szczycie

Mirosław Szrajer zawsze chciał być na szczycie. Chciał pokazać, że jest w stanie załatwiać sprawy, które innym wydają się nie do zrealizowania. Dla niego pieniądze w robieniu interesów zaczęły odkrywać rolę figur w partii szachów. Nie było sytuacji, z której nie umiałby wyjść. Po samobójczej śmierci Krzysztofa Gotowskiego, właściciela firmy „Rawex”, która remontowała wiadukt przy ul. Kościuszki w Toruniu, powtarzał, że z powodu interesów żaden normalny człowiek nie popełniłby samobójstwa. Szrajer postanowił się zabić, kiedy wszyscy widzieli, że jest na topie.

Urodził się w 1968 r. w Iławie. Ukończył IV Liceum Ogólnokształcące w Toruniu. Wielu spośród jego znajomych to koledzy właśnie z tamtych czasów. Twierdzą, że znali go najlepiej. Wspominają czasy, gdy jako maturzysta w końcówce lat 80. jeździł do szkoły polonezem.

Początki kariery Mirosława Szrajera pamięta Mieczysław Raczkier, który w 1998 r. uchodził za jednego z najpoważniejszych toruńskich biznesmenów.

Honor i pieniądze

- Poznałem go, kiedy próbował pomóc mi w sprzedaży jednej z moich nieruchomości - mówi Mieczysław Raczkier. - Przyznam, że sposób, w jaki wówczas ze mną rozmawiał, nie przypominał w niczym tego faceta, którym stał się parę lat później. Nie skorzystałem z pomocy pośrednictwa, bo prowadziłem już daleko zaawansowane rozmowy z innym kontrahentem. Zapamiętam Mirka jako człowieka sympatycznego i dynamicznego. Był też moim pełnomocnikiem w sprawie Tormięsu, przy uzyskiwaniu wstępnych decyzji administracyjnych. Moim zdaniem, odegrał w niej rolę tego, który wyżej sobie ceni honor niż pieniądze.

Mirosław Szrajer uczył się obracać nieruchomościami w toruńskiej firmie JBM. Jej szef, Jan Mrozowski, nie znalazł czasu, aby porozmawiać z dziennikarzem o swoim byłym pracowniku. Na anonimową rozmowę zgodził się za to jego partner biznesowy z czasów początków świetności Biura Doradztwea „Real”: - Znaliśmy się od wielu lat i tak naprawdę o pracy nie gadaliśmy zbyt wiele - mówi. - I kiedyś niechcący byłem świadkiem sytuacji, która uzmysłowiła mi, w jakiej Mirek gra lidze. Zażartował, że potrzebuje na jutro milion dolarów. Zaczęliśmy o czymś rozmawiać, kiedy nagle wpadł na jakiś pomysł, wziął telefon i zadzwonił do kogoś. W kilka minut załatwił transakcję za milion dolarów. Nie sądzę, żeby specjalnie dla mnie odstawił taki teatr.

Właściciel „Reala” miał swoje kaprysy. Kiedy ubił znakomity interes, kupował samochód. Swego czasu w jego samochodowej stajni było około 30 aut. Miał dwa subaru imprezy, czarne porsche, kilka jeepów, limuzyn Audi i BMW podobno sam nie mógł się doliczyć. - W Toruniu ludzie sądzili, że jego interesy skupiały się właśnie tu - przyznaje inny toruński przedsiębiorca. - Ale tak naprawdę on działał w całej północnej Polsce. Przygotowywał budowę dziesiątków stacji benzynowych najpoważniejszych koncernów paliwowych i sieci supermarketów. Toruń był dla niego tylko bazą do wypadów.

Pracę przedkładał ponad wszystko. Potrafił jednego dnia, ruszając z Torunia, spotkać się z kontrahentami w Gdańsku, Szczecinie, a potem w Bydgoszczy. Uchodził za wymagającego szefa. Na nim skupiały się wszystkie operacje firmy - od najdrobniejszych po te najważniejsze. W szczytowym momencie prowadził kilkadziesiąt spraw równocześnie.

- Miał już wszystko, co można sobie wyobrazić, mieszkając w Toruniu - dodaje inny jego znajomy. - Ekskluzywne wycieczki, piękne kobiety, luksusowe samochody, astronomiczne sumy na koncie. Tylko że jemu chodziło nie o ten blichtr, tylko o to, żeby być ciągle w grze. W interesach sposób działania wydawał się mieć bajecznie prosty. Nie musiał kupować całej nieruchomości, wystarczył mu niewielki kawałek, dzięki któremu mógł powstrzymać wszelkie działania inwestora. Normalne działanie biznesowe...

Bez rozgłosu

W Toruniu na jego temat wciąż plotkowano. Uważano, że sukcesy zawdzięcza umiejętnemu wręczaniu łapówek. Nigdy jednak nie został o nic oficjalnie oskarżony. Kontrole skarbowe również nie wykazywały nieprawidłowości w firmie. Jacek Krawczyk, rzecznik prasowy komendanta wojewódzkiego policji w Bydgoszczy, kategorycznie stwierdza, że policja działalnością Mirosława Szrajera nie interesowała się.

- Ludzie, którzy dorobią się poważnych pieniędzy, szukają poklasku i rozgłosu - uważa współpracownik Mirosława Szrajera. - A czy jego zdjęcie ktoś widział w gazecie? Również jako sponsor sportu był fenomenem. Ilu przedsiębiorców tak rozpieszcza swoich żużlowych pupili, jak on to robił? Dopiero teraz ludzie przypominają sobie, że w ub. r. przed każdą transmisją żużlowych zawodów Grand Prix pojawiała się reklama „Reala” z Torunia.

Porażki

Jednak w ostatnich miesiącach firma „Real” kojarzyła się niezbyt korzystnie. Podczas wewnętrznej kontroli w Urzędzie Miasta ujawniane były kolejne nieprawidłowości, z których większość w mniejszy lub większy sposób związana była z „Realem”. Było tak w przypadku budowy Geanta czy drugiego multikina w Toruniu. Kolejną poważną porażkę „Real” poniósł w walce o toruński Polchem. Szrajer przegrał ją z firmą Nesta. Jerzy Bańkowski, współwłaściciel Nesty nie chce na temat M. Szrajera rozmawiać.

- Startując do walki o Polchem nie działał sam - twierdzi anonimowy współpracownik Szrajera. - Stał za nim ktoś o wiele potężniejszy, z którym nie był w stanie się rozliczyć. Wiedział, że spada z piedestału. Ciążyła też mu presja ludzi, którzy funkcjonowali wyłącznie dzięki niemu. A było ich wielu. Potrafił pożyczać setki tysięcy na mieszkania, samochody, chore dzieci. Wszyscy na niego liczyli.

Nikt nie umie wytłumaczyć, dlaczego szef „Reala” powiesił się w domku w Liciszewach. Pierwsza wersja, która pojawiła się wśród znajomych, dotyczyła jego kłopotów z prawem, które rzekomo miały wkrótce wyjść na jaw. Druga mówi o gigantycznej plajcie, związanej z interesem w krajach nadbałtyckich. Trzecia donosi o zawodzie miłosnym. - Nie jestem w stanie w żaden sposób skomentować prywatnej decyzji pana Szrajera - mówi Piotr Paul, który od poniedziałku piastuje funkcję prezesa Biura Doradztwa „Real”. - Na temat plotek o rzekomych kłopotach firmy „Real” również nie chcę się wypowiadać, bo są niedorzeczne.

List pożegnalny

Pierwsze informacje po samobójstwie donosiły o krótkim liście pożegnalnym, pozostawionym przez Szrajera. List jednak był dłuższy i zawierał nazwiska osób, które miały przyczynić się do śmierci przedsiębiorcy. Listę otwiera wysoki urzędnik toruńskiego magistratu, wymienia się także nazwiska innego znanego toruńskiego biznesmena oraz milionera z Bydgoszczy. - List pisany był drżącą ręką i cały czas jest obiektem naszej wnikliwej analizy - mówi Bogdan Wesołowski, prokurator rejonowy w Lipnie. - Nie ma jednak wątpliwości, że było to samobójstwo, potwierdziła to sekcja zwłok.

Spekulacjom i oskarżeniom po śmierci szefa „Reala” jeszcze długo nie będzie końca Mirosław Szrajer osierocił dwoje dzieci, Mikołaja i Paulinę.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto