Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paweł Wojciechowski, tyczkarz bydgoskiego Zawiszy, chce uzupełnić kolekcję i uczcić pamięć trenera

KF
Paweł Wojciechowski
Paweł Wojciechowski PPG
Medale halowych mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich to byłoby wspaniałe upamiętnienie trenera Wiesława Czapiewskiego - mówi PAWEŁ WOJCIECHOWSKI, tyczkarz bydgoskiego Zawiszy.

Zdołał się pan już pozbierać po minionym obfitującym w radości i smutki sezonie?
Cóż, czas nie stoi w miejscu, trzeba kroczyć dalej, a przede mną igrzyska olimpijskie w Tokio. To najważniejsza impreza czterolecia do której intensywnie przygotowywałem się z moim trenerem Wiesławem Czapiewskim. Niestety, została ona przerwana. Trener z chorobą zmagał się od kilku lat, wierzył, że ją pokona. Gdy rywalizowałem w Dausze o awans do finałowego konkursu mistrzostw świata przebywał już w szpitalu. Mieliśmy stały kontakt. Odwiedziłem go tuż przed wyjazdem na światowe wojskowe igrzyska do chińskiego Wuhan. Kazał mi jechać i walczyć o jak najwyższą lokatę. Gdy zdobywałem tam złoty medal, on wyruszył w ostatnią swoją drogę. Nie mogłem mu w niej towarzyszyć, mogłem jedynie mu dedykować ten medal. Chciałem go okrasić nowym rekordem mistrzostw, należącym zresztą do mnie od 8 lat, lecz nie wytrzymała tyczka. Na szczęście, ktoś tam czuwał u „góry” nade mną i skończyło się na poobijanych plecach i zbitym kciuku. Liczę na dalsze wsparcie.

Początek 2019 roku był jednak bardzo obiecujący. Emocjonujący konkurs w Glasgow zakończony halowym tytułem mistrza Europy i doskonałym wynikiem 5,90 m, co dawało nadzieję na udany sezon letni.
I wszystko przebiegało zgodnie z planem. Ustabilizowałem swoje skoki na wysokości 5,70 m, sięgnąłem po tytuł mistrza kraju, lecz gdzieś tam z tyłu głowy kołatały się myśli, co dalej z trenerem. Ostatni etap przygotowań realizowałem już sam. Niekiedy pomagał mi Wiaczesław Kaliniczenko, były trener Moniki Pyrek.

Jego brak w Dausze odbił się na braku kwalifikacji do finałowego konkursu?
Nie chciałbym gdybać, bądź usprawiedliwiać. Wiele przecież razy startowałem w mityngach bez trenera i dawałem sobie radę. W Dausze zaliczyłem przyzwoitą wysokość 5.70 m, szkoda jedynie, że nie w pierwszej próbie. Miałem pecha. Przed kilku laty z takim rezultatem zdobyłem srebrny medal mistrzostw Europy, w Katarze wystarczyło do 13 lokaty. „Trzynastka” chyba nie jest moją szczęśliwą liczbą.

Zobacz:

Z „góry” opieka jest już zapewniona, a z kim rozpoczął pan przygotowania do olimpijskiego sezonu?
Jak już wcześniej wspomniałem w trakcie choroby trenera Czapiewskiego okazjonalnie pomagał mi Wiaczesław Kaliniczenko. Zwróciłem się do niego z zapytaniem, czy nie weźmie mnie pod swoje skrzydła, by dokończyć rozpoczęte z Wieśkiem czteroletnie przygotowania. Wyraził zgodę i od miesiąca pracujemy razem.

To chyba nieco inny rodzaj współpracy. Trener mieszka w Szczecinie, ma swoją grupę?
Zgadza się. Z trenerem Czapiewskim wiele miesięcy spędzaliśmy w Bydgoszczy. To dobrze wpływało na moją psychikę. Teraz znacznie częściej będę poza domem. W grudniu jeszcze trenowaliśmy na obiektach Zawiszy, lecz od stycznia moją główną bazą treningową będzie Spała. Bydgoska hala nie pozwala na wysokie skakanie, a sezon halowy tuż, tuż.

Każdy szkoleniowiec ma nieco inne spojrzenie na przygotowania. Podobnie jest w przypadku trenera Kaliniczenko?
Ze względu na bardzo długi poprzedni sezon pracujemy razem dopiero od miesiąca. Każdego dnia miałem dwie jednostki treningowe, które miały jednak mniejszą intensywność . Dużo jest ćwiczeń typowo tyczkarskich. Trochę się zdziwiłem, że trenujemy tak lekko. Nawet się zapytałem, kiedy rozpoczniemy ciężką pracę, lecz trener tylko się uśmiechnął i stwierdził - będzie dobrze.

Kibice zobaczą pana na rozbiegu w sezonie halowym?
Jestem zawodnikiem, który jeżeli jest zdrowy, to pojawia się na zeskoku. To jest przecież mój zawód, skakanie to moja pasja. Taką filozofię akceptował trener Czapiewski i podobnie czyni Kaliniczenko. Starty w hali rozpoczynają się w styczniu w niemieckim Merzig, a zakończą, mam nadzieję, w połowie marca podczas HMŚ w chińskim Nanjing. Po drodze będzie oczywiście mityng Copernicus Cup i mistrzostwa Polski w Toruniu, a także w Bochum, Cottbus, Dusseldorf , Clermont Ferrand, Łodzi i Szczecinie. Wrócę też do szczęśliwego dla mnie Glasgow.

Zobacz:

Nie ma pan w swojej sportowej kolekcji medali z dwóch imprez: halowych mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Może uda się ją uzupełnić w tym sezonie?
Taki jest mój cel. To może być już ostatnia taka szansa. To byłoby wspaniałe upamiętnienie trenera Czapiewskiego. Mam już 30 lat z czego 22 spędziłem z tyczką. Z tego też względu zdecydowałem się też na inne zmiany. Ta trenerska była wymuszona, zmieniłem też menedżera, sponsorem została Puma. Nie zmieniłem, choć jedna z nich zrobiła mi psikusa, tyczek, a o dietę doskonale dba moja żona. Spokój w przygotowaniach zapewnia klub. Jestem w wojskowym zespole sportowym, gdzie awansowałem na podoficera. Na pagonach pojawiły się dwie belki zamiast jednej. A zatem nic nie stoi na przeszkodzie by wysoko skakać.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto