Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pisać (nie) każdy może

Gary Grey
Gary Grey
Kreatywne pisanie to bez wątpienia ciężki kawałek chleba. Trzeba sporo się natrudzić, by to, co przelewamy na cierpliwą kartkę nabrało należytej formy i ewentualnie znalazło czytelników.

Potrzebny jest staranny i sumienny warsztat językowy. Trzeba wiele pisać, kształcić pióro. Należy skrupulatnie analizować, doszukiwać się mocnych i słabych stron swojej skromnej twórczości i szukać wzorów. Pozwolę sobie odważnie przyrównać studium pisarza do pracy w kamieniołomach. Skłania mnie ku temu komiks, który czytałem jeszcze w dziecinnych czasach. Otóż dwóch mężczyzn, prawdopodobnie Greków, pracowało w kamieniołomach. Jeden, postawny i silny, używał wielkiego młota do rozbijania głazów. Drugiemu zaś, małemu i chuderlawemu, do rozbijania głazów służył mały młoteczek. Którego z nich praca była efektywniejsza? Zdziwicie się, że powiem, iż prym wiódł chuderlawy. Podczas, gdy większy wylewał siódme poty tłukąc młotem, mniejszy rozbijał głazy bez wysiłku. Jak to robił? Po prostu wiedział gdzie uderzyć, by głaz się posypał. Gdzie tutaj, zapytacie, związek pomiędzy pisaniem a pracy w kamieniołomach? Co jedno i drugie ma z sobą wspólnego? Mianowicie każdy pisarz wykuwa własny głaz. Problem w tym, jakiego narzędzia do tego wykuwania użyje.

Za siedmioma górami, za siedmioma morzami, czyli w Nevark w stanie New Jersey żył sobie Harlan Coben. I tam powinien sobie zostać, nie wybijać się i żyć spokojnie po dziś dzień, nie narażając nikogo na palpitacje serca swoimi powieściami na jedno kopyto, wykutymi młotem pneumatycznym. Odnoszę wrażenie, że Coben bezmyślnie najpierw rozbija cały głaz-pomysł na drobne kawałeczki po czym mówi: „O rany! Co ja zrobiłem”, i zaczyna rozpaczliwe składać kawałek po kawałku. Co z tego wychodzi? Na pewno nie starannie skonstruowana intryga, jak sądzi wielu z jego wiernych czytelników, lecz zmasakrowane pomieszanie z poplątaniem.

Znany każdemu Dan Brown, kolega Cobena z czasów szkolnych nazwał go współczesnym mistrzem intrygi. Jak na moje Brown zrobił to zwyczajnie z grzeczności i tyle. Nie z grzeczności aczkolwiek Coben dostał nagrodę Edgara Alana Poe. Dostał ją, bo nie było komu innemu jej w tym czasie dać. O dziwo, najlepszy okazał się Coben. Trudno. Z braku laku dobrze i tą drogą. Sprawiedliwie czy nie, nie mi to oceniać. Niesprawiedliwością jednak jest przyrównywanie tego autora do mistrzów klasycznego thrillera i powieści sensacyjno-kryminalnej. Mam na myśli słynnego Roberta Ludluma i wybitnej Agathy Christie. Jak tak można?! Kto tak w ogóle mógł pomyśleć?! Jednak ktoś mógł i na niektórych obwolutach książek Cobena widnieje pochopne zdanie „porównywany do R. Ludluma i A. Christie”. Drodzy państwo, to horrendalna i nieostrożna pomyłka. To, jak można porównać machinacje Cobena do znakomitego suspensu Ludluma i Christie pozostaje dla mnie tajemnicą. Werdykt ostateczny: drogi Harlanie, wracaj skąd przyszedłeś.

Pewnego pamiętnego, a raczej nieszczęsnego dnia, wybitny i niezrównany pisarz Mario Puzo, autor takiego bestsellera jak choćby „Ojciec chrzestny”, „poświęca” prawa autorskie do pisania kolejnych powieści z cyklu "Ojciec chrzestny" niekompetentnemu niby-pisarzowi Markowi Winegardnerowi. Niech to diabli! To tak jakby pracę zegarmistrza powierzyć drwalowi. Co z tego by wynikło, każdy może się domyśleć. Dziwi mnie natomiast fakt, że ktoś tak genialny jak Puzo, znając Winegardnera, nie przewidział jak katastrofalną formę przybierze kontynuacja powieści pióra Marka. Jeśli faktycznie było to nie do przewidzenia, cóż, nazwijmy to zwykłym pechem i niefartem oraz błagajmy Winegardnera, by więcej za pisanie się już nie brał. Brak polotu, przewidywalność i brak złotej, przewodniej myśli to pięta achillesowa Marka. Co z tego, że wykłada literaturę, jak jego pisanie to nieumiejętne walenie o głaz młotem, który jest ledwie w stanie unieść, a co dopiero nadawać kształt swojemu, nazwijmy to, dziełu. Mark Winegardner włada zbyt ciężkim młotem, bo takie ma ambicje. Nie ucieka się do młoteczka, bo to wymaga ogromnego sprytu i pomysłowości. Wydaje się, że jedyne czego może używać, to miotła. Tak, właśnie miotła, by posprzątać okruchy skał po kimś, kto wie co robić z młotkiem. Werdykt: mierz siły na zamiary, panie Winegardner.

Daleko mi do wiary w przeznaczenie. Aczkolwiek jednak, gdy czytam prace dwóch pisarzy-byłych komandosów, Chrisa Ryana i Andy’ego McNaba, zaczynam wierzyć, że im z pewnością nie pisanie nie było przeznaczone. Problem? Nie można tak zwyczajnie i łatwo przestawić się z władania narzędziem do zabijania, na coś czego raczej się do walki nie używa, czyli pióra. Do wykuwania swojego głazu, miast młotka, użyją ładunków wybuchowych, rakiet, broni palnej i czegokolwiek innego, czym jako żołnierze potrafią się posługiwać. Co z takiego głazu zostanie, trudno się nie domyśleć. Z prochu i pyłu wiele zrobić się nie da, lecz oni „myślą”, że z piasku ukręcą bat. Mylą się oczywiście, ale nikogo nie chcą słuchać i dalej, bezsensownie prą do przodu. To wszystko to kwadratura koła, aczkolwiek ktoś staje na ich drodze (lub sami do tego doszli, w co wątpię) i daje im jedną wskazówkę od czego należy zacząć by zrobić wykwintne, pierwsze wrażenie. Nic nie sprzeda się tak jak dobra, nie oszlifowana biografia. Żadnego upiększania, żadnej kosmetyki. I tak: biografia McNaba sprzedaje się w tysiącach egzemplarzy, historia o tym jak Ryan uciekał z Iraku zagościła w czołówce bestsellerów. Publika to kupiła. Wszyscy byli zachwyceni. Ja nie byłem. W tym co się stało, dla mnie, nie było nic nadzwyczajnego. I także nienadzwyczajne było dla mnie to jak potoczą się losy dwóch komando bohaterów, teraz miernych pisarzy. McNab napisał swą pierwszą powieść, „Zdalnie sterowany”, w której, odnoszę wrażenie, zawarł wszystko, co ciekawsze i godne uwagi. Wszystko, co intrygujące i spektakularne wsadził zwyczajnie do jednej ksiązki i do reszty nie miał co wetknąć. To jednak nie przeszkadzało jego czytelnikom. Mi przeszkadzało bardzo. Podobnie sprawa ma się z Chrisem. To, co najlepsze wcisnął do jednej paczki i wysłał zapominając o zaadresowaniu. Bolączką Andy’ego i Chrisa jest warsztat językowy, a raczej jego brak. Nie mamy co liczyć na ładne opisy intrygujących sytuacji. Co najwyżej obaj podadzą ubiór postaci i ciut o ich wyglądzie fizycznym i tyle. Jeśli chodzi o resztę to domyślaj się sam czytelniku. O wartką akcję i oryginalność oraz suspens w dalszych powieściach też bardzo trudno. Zdaje mi się, że „to” już gdzieś było. Czego nie mogę wybaczyć McNabowi? Wulgarności. Jestem na to bardzo uczulony, a on rzuca mięsem na lewo i prawo, tak jakby to miało podnieść walor jego dzieła. Nic z tego. Wulgaryzmy proszę zostawić dla siebie. Czas na werdykt: panowie, gdy budzicie się rano, lepiej zostańcie w łóżkach, niż mielibyście wstać z niego i pisać.

Pisarz ten zaczyna pisać codziennie o czwartej nad ranem. W cogodzinnych przerwach robi pompki, przysiady i zwisa głową w dół, bo twierdzi, że w takiej pozycji najlepiej przypływają pomysły. Na dziesięć zapisanych kartek, odrzuca dziewięć. Popołudniami grywa w golfa. Do pisania zachęcił go jego przyjaciel i dobrze zrobił, że go posłuchał. Kim jest ten człowiek? To nikt inny jak fenomenalny Dan Brown. Wszystkie jego powieści zostały należycie okrzyknięte wybitnymi bestsellerami, a to z powodu, że zanim Dan zaczął rozbijać głaz, najpierw dokładnie go zbadał, a dopiero później wziął do ręki pilniczek oraz młoteczek i zaczął nadawać głazowi formę. Robił to powoli, lecz niezwykle dogłębnie i drobiazgowo. Kawałek po kawałeczku, głaz stawał się pomnikiem. Cudownym i olśniewającym. Taki był „Kod Leonarda Da Vinci”, takie były „Anioły i Demony”. „Zwodniczy Punkt” i „Cyfrowa Twierdza” również były zachwycające. Nic im nie można zarzucić. Z pozoru nie można. A jak jest naprawdę? Cóż, zwróćmy uwagę na początki powieści. Każdy zaczyna się rażąco podobnie. W każdej powieści albo nagły telefon, albo pilne wezwanie. To się robi nudne i nie nieoczekiwane. Początek jest do przewidzenia i czytając po kolei dzieła Browna robi się to zniechęcające do dalszego czytania. Końcówki też nie są oryginalne. Ot co miłosna scena na koniec. Zupełnie niepotrzebna uważam. Z dobrego thrillera robi się powieść a’la Danielle Steel. Kontrowersja narosła wokół „Kodu Leonarda Da Vinci” jest według mnie niepotrzebna. I bez skandalu podważającym wiarygodność Kościoła, książka ta byłaby sukcesem. Czy to tak dużo napisać, że to tylko fikcja? Po co robić sobie reklamę w ten sposób? A dlatego, że nic nie przyciąga tak jak skandal! Dobry skandal nie jest zły. Brown go nie potrzebował. Potrzebuje teraz  natomiast ochrony przed pseudo-katolikami i międzynarodowym ruchem moherów. Aczkolwiek nie biorąc powyższych argumentów pod uwagę, powieści Browna biją wszystkie inne współczesne powieści z gatunku thriller. Co może się równać z zagadkami tworzącymi tak niespotykany suspens? Co innego może przyciągnąć nawet najbardziej wymagającego czytelnika? Gdzie indziej szukać tak zapętlonej intrygi? Dlatego też werdykt: Danie Brown, przyda się odrobina pokory.

Już widzę oburzenie malujące się na twarzach pisarzy, których obsmarowałem. Cedzicie pewnie najgorsze przekleństwa pod moim adresem przez zaciśnięte zęby. Odgrażacie się pewnie i już planujecie sycylijską zemstę. Może nawet krzyczycie i rzucacie czym popadnie. Ja wam powiem tylko jedno na osłodę sytuacji. W mojej biblioteczce mam powieści każdego z wyżej wymienionych autorów. Jestem ich fanem.


Od redakcji: Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto! Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz nadsyłania zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście. Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich MM-ki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje miasto.


od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto