Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pomaganie naprawdę nie boli. I w dodatku daje satysfakcję!

Redakcja
Działają na rzecz swojego miasta, chociaż nikt ich do tego nie ...
Działają na rzecz swojego miasta, chociaż nikt ich do tego nie ... Jarosław Pruss
Działają na rzecz swojego miasta, chociaż nikt ich do tego nie zmusza. Co we współczesnych czasach znaczą społecznicy i czy są potrzebni?

Park Kazimierza Wielkiego, słoneczne majowe południe. Ogromny dźwig wynosi właśnie z niecki fontanny rzeźby. Ważące prawie tonę figury najpierw unoszą się w powietrzu, by za chwilę bezpiecznie opaść na chodnik. Nad całą operacją, oprócz ekipy specjalistów, czuwa też Zdzisław Tylicki ze Społecznego Komitetu Odbudowy Bydgoskiej Fontanny Potop.

- W stowarzyszeniu działam od początku od 10 lat. To ogromna radość, że po tylu latach udało nam się doprowadzić do odbudowy tej bydgoskiej perełki - mówi. Uroczyste odsłonięcie Potopu nastąpi dokładnie 26 czerwca.

Tylicki od 3 lat jest na emeryturze, ale to nie oznacza, że zamierza zwolnić. - Mam działkę nad Zalewem Koronowskim, mógłbym tam odpoczywać, ale to nie dla mnie - przyznaje.

Przywiózł króla do Bydgoszczy

Działa nie tylko w stowarzyszeniu, które doprowadziło Potop do odbudowy, ale również w Polskim Związku Działkowców oraz Związku Emerytów i Rencistów. Jest też wiceprzewodniczącym rady osiedla. Nawet w Romecie, gdzie pracował przez wiele lat, opiekował się tamtejszym domem kultury.

Wspólnie z nieżyjącą już Felicją Gwincińską działał też w społecznym komitecie odbudowy pomnika króla Kazimierza Wielkiego. Udało się, pomnik władcy, który nadał Bydgoszczy prawa miejskie, można podziwiać od 2006 roku przy ul. Pod Blankami. - Jaka to była radość, kiedy udało się przywieźć króla do miasta - wspomina.

Zdzisław Tylicki przyznaje, że praca społeczna daje mu dużą satysfakcję. - Jak chociażby wtedy, kiedy udaje mi się pomóc osobie, która nie miała mieszkania - dodaje. Nie ukrywa, że jest lokalnym patriotą. - Kocham Bydgoszcz i nie wyobrażam sobie, by nie robić czegoś na rzecz swojego miasta - mówi. Na szczęście, jak dodaje, rodzina akceptuje to jego społeczne zacięcie. - Syn jest już na szczęście dorosły, żona mnie wspiera - wyjaśnia.

Z żalem przyznaje jednak, że coraz mniej jest takich osób, którym chce się działać bezinteresownie. - Ludzie żyją teraz bardziej konsumpcyjnie niż kiedyś, ale na szczęście zawsze kilku wariatów się znajdzie - mówi z uśmiechem.

Jacek Gordon, bydgoski przedsiębiorca, na ulicy Kartuskiej zamieszał kilka lat temu. Wtedy Kartuska, jak spora część, była gruntówką. Mieszkańcy jesienią borykali się więc z wszechobecnym błotem, latam z unoszącym się w powietrzu kurzem. - Postanowiłem przygotować projekt budowy ulicy, z którym poszedłem do zarządu dróg - opowiada Gordon. - Wyobrażałem sobie, że to będzie prosta sprawa, ale okazało się, że podobnych jak mój projektów jest z kilkadziesiąt. Wtedy postanowiłem, żeby pójść śladem inicjatyw obywatelskich.

Pomogła zmiana władzy w ratuszu, bo okazało się, że Rafał Bruski przyklasnął pomysłowi. W ubiegłym roku po raz pierwszy część pieniędzy trafiła w ramach budżetu obywatelskiego na osiedlowe inwestycje, w tym również na budowę Kartuskiej. Mieszkańcy zgromadzili 25 procent środków, resztę dołożyło miasto.

Pomysł zjednoczył mieszkańców Kartuskiej

Gordon przyznaje, że z przekonaniem mieszkańców było różnie. - Niektórzy chyba nie wierzyli, że może się udać. Próbowałem tłumaczyć: mamy projekt, szkoda byłoby się teraz poddać. Z czasem zaczęli wpłacać, każdy ile mógł, jedni sto złotych, inni dziesięć tysięcy - wspomina.

Przedsiębiorca mówi, że sama inicjatywa bardzo zjednoczyła mieszkańców Kartuskiej. - Kiedy ruszyła budowa, ludzie wychodzili na spacer, by sprawdzić postęp prac, a pani, która była się najbardziej oporna, opowiadała dziennikarzowi, że teraz do kościoła idzie w czystych butach - śmieje się. - Przy okazji okazało się, że w ogóle się nie znamy. Kiedy budowa się zakończyła, zrobiliśmy imprezę integracyjną, z wieloma osobami jestem na ty, w planach mamy urządzanie co rok święta ulicy - mówi Jacek Gordon.

Ryszard Musielewicz od kilkunastu lat pomaga ofiarom mobbingu, bo jak sam mówi, kiedyś też padł ofiarą prześladowania w pracy. - Wtedy jednak w Bydgoszczy nikt nie pomagał takim osobom jak ja, więc zwróciłem się o wsparcie do stowarzyszenia antymobbingowego. Po jakimś czasie kierująca nim Barbara Grabowska namówiła mnie, żebym otworzył oddział w kujawsko-pomorskim - opowiada.

Sam był szykanowany, teraz pomaga

Musielewicz w każdy czwartek ma dyżury w swoim stowarzyszeniu antymobbingowym, jest też przewodniczącym rady ławniczej w sądzie rejonowym. - Żona toleruje pana zajęcia? - pytam. - Nie ma wyjścia - śmieje się Musielewicz. - Zresztą sama pracuje w pomocy społecznej, wie, co oznacza wspieranie ludzi.

Ryszard Musielewicz właśnie czeka w swoim biurze na kolejną osobę, która uważa, że jest prześladowana w pracy. Czasami jednak okazuje się, że to co wydaje się nam mobbingiem, wcale nim nie jest.

Na swoim koncie ma zarówno sprawy wygrane, jak i takie, które zakończyły się niepowodzeniem. - Pamiętam historię wicedyrektorki z Chełmna, która walczyła przed sądem ze swoją szefową. Sprawa wydawała się wygrana, jednak nieudolna praca sądu, spowodowała, że pozew został oddalony. Dla mnie to też była porażka - opowiada Ryszard Musielewicz. - Ale innej dziewczynie udało się pomóc, wywalczyła spore odszkodowanie. Czasem satysfakcją jest to, że osoba przychodzi do nas smutna, przygaszona, a nam udaje się wywołać uśmiech na jej twarzy - dodaje.

- Społecznicy to klasyczni liderzy, to ludzie obdarzeni pewną charyzmą, mający w sobie dość odwagi i determinacji aby zmieniać społeczną rzeczywistość, w której funkcjonują - ocenia dr Dominik Antonowicz, socjolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. - Można powiedzieć, że wymaga to myślenia w kategoriach ponadjednostkowych, myślenia o innych, zainteresowania sprawami publicznymi, które może ich bezpośrednio nie dotyczą, ale mają wpływ na życie całej społeczności lub chociażby jakiejś grupy wchodzącej w jej skład; umiejętności działania i organizacji działania innych, pewnej charyzmy, społecznicy często są lokalnymi liderami oraz determinacji w dążeniu do celów. Społecznicy to nonkonformiści, demonstrują potrzebę zmiany świata na lepsze, a to nie jest kwestia tylko predyspozycji psychologicznych, ale wartości, w których się wychowali. Dla mnie społecznicy to kapitał ludzki o dużej wartości - dodaje.

Anna Stasiewicz

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Zwolnienia grupowe w Polsce. Ekspert uspokaja

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto