Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Potworów nie ma

Adrian Basa
W ubiegły czwartek 34-letni Jan B. wtargnął do pomieszczeń właścicieli ośrodka wypoczynkowego w Wiktorowie. Rozlał benzynę i grożąc podpaleniem, żądał zaliczki wypłaty.

W ubiegły czwartek 34-letni Jan B. wtargnął do pomieszczeń właścicieli ośrodka wypoczynkowego w Wiktorowie. Rozlał benzynę i grożąc podpaleniem, żądał zaliczki wypłaty. Mirosława i Jerzy Olszewscy oraz ich syn nie dokończyli tego wieczora kolacji. W płomieniach zginął człowiek.

Wiktorowo leży nad jeziorem Ostrowieckim, niedaleko Żnina. Ośrodek, pięknie położony na półwyspie, jeszcze kilka lat temu był własnością Kombinatu Cementowo-Wapienniczego "Kujawy - Lafarge". Kiedy koncern zwolnił ponad połowę załogi, do Wiktorowa nie miał kto przyjeżdżać. Deficytowy ośrodek kupili Mirosława i Jerzy Olszewscy z Bydgoszczy, właściciele Przedsiębiorstwa Wielobranżowego i Biura Turystycznego "KENO" sp. z o.o. przy ul. Bernardyńskiej 3.

Piechcin niezadowolony

Mimo wielu ofert pracy sezonowej z Wiktorowa niewielu chciało tu pracować. Mówiło się, że tu nikt umowy nie dostaje, bo prawie wszyscy "na czarno" robią, a pieniądze są wypłacane w ratach. No i że ciągle krzyk, bzdurne wymagania za parę złotych. To miało być powodem czwartkowych dantejskich scen w mieszkaniu Olszewskich.

- Tam jest bardzo duża rotacja w czasie sezonu. Jedni odchodzą sami, innych się wyrzuca. Tak się mówi - mówi pracownica biura pracy ze Żnina.

Zdania wśród obecnych pracowników Wiktorowa są podzielone. Jedni pracują tu już prawie dwa lata i nie narzekają na pieniądze i warunki. Było kilka osób, które myślało inaczej. Ci zadowoleni oraz szefostwo nazywało ich grupą piechcińską (pochodzili z Piechcina). Żadna z tych osób już w Wiktorowie nie pracuje. Jan B. był ostatni.

Z benzyną na kolację

Jan B. miał 34 lata. Mieszkał w Piechcinie. Dwójka dzieci i konkubina na utrzymaniu. W ośrodku kosił trawę, zbierał śmieci, robił drobne naprawy. W opinii kolegów z pracy był uczynny pracowity, czasami nawet uciążliwie przymilny. No i miał słabość do alkoholu. Nie pił dużo, ale codziennie, małymi porcjami. Jako pracownik, miał otwarty kredyt w barze ośrodka. Mówi się, że łykał relanium na uspokojenie.

W feralny czwartkowy wieczór, około godz. 21.00 Jan B. zapukał do drzwi mieszkania służbowego właścicieli. Mirosława i Jerzy Olszewscy wraz z synem jedli późną kolację.

Jerzy Olszewski wrócił właśnie z nagłaśnianej w mediach akcji policyjnej z Inowrocławia. W tamtejszym McDonald'sie wręczył fałszywemu inspektorowi inspekcji pracy drugą już łapówkę za odstąpienie od szantażowania rodziny i kontroli w ośrodku w Wiktorowie (5000 zł). Policja oszusta ujęła.

- Otworzyłem, a Jan poprosił, żebym wyszedł z nim na korytarz. Zapytał, czy może dostać zaliczkę. Był pijany. Powiedziałem, że w tej chwili, w takim stanie żadnych pieniędzy ode mnie nie dostanie - mówi Jerzy Olszewski, który wyłącznie dla "Expressu" przedstawia swoją wersję wydarzeń. - Poszedł sobie, a ja wróciłem na kolację. Kilka, może kilkanaście minut później wrócił. Włożył głowę między drzwi. Zachowywał się dziwnie. Usłyszałem w korytarzu taki odgłos jakby sikał. Po chwili zorientowałem się, że on rozlewa benzynę.

Olszewski kazał żonie i synowi uciekać z mieszkania. Jan B. miał w ręku zapalonego papierosa.

- Podbiegłem do niego i dłonią zgasiłem papierosa, żeby żar nie spadł na podłogę - mówi. - Tłumaczyłem mu, żeby się uspokoił, że pójdę po jego dobrego kolegę, by z nim porozmawiał. Nie chciał mnie słuchać. Pobiegłem szukać tego kolegi. Żona i syn stali z dala od niego. Mirka z nim pertraktowała.
Nie wiadomo dokładnie, co działo się dalej. Czy Jan B. upadł na podłogę, czy zasłabł i przypadkowo wzniecił pożar?

- Przykucnął i zapalniczką podpalił benzynę. Wszystko stanęło w ogniu - twierdzi Mirosława Olszewska. - Uciekliśmy stamtąd.

Kłęby trującego dymu, powstałego w wyniku zapalenia się okładzin ściennych z PCV, przedostały się do pomieszczeń socjalnych. Sprawna akcja personelu i właścicieli uchroniła przebywających w ośrodku wczasowiczów od zagrożenia. Przybyli na miejsce strażacy w maskach gazowych w porę opanowali sytuację.
Jana B. nie udało się uratować. Zginął tuż pod drzwiami, wiodącymi do korytarza wyjściowego z budynku. Uciekał, chciał się wydostać na zewnątrz.

Zły przedsiębiorca

Jan B. zatrudniony był na umowę zlecenie, podobnie jak wielu sezonowych pracowników w Wiktorowie. Jerzy Olszewski twierdzi, że nieprawdziwe są informacje, podawane w telewizji i niektórych gazetach, jakoby nie płacił za pracę.
- W sezonie letnim to się nie zdarza. Są wczasowicze, jest dochód, więc nie ma problemu. Owszem, w sezonie zimowym jest z tym różnie. Proszę mnie jednak zrozumieć. Prowadzę prywatną firmę i nie jestem w stanie wziąć pieniędzy znikąd! - mówi Olszewski.

- Ile zarabiał Jan B.? - pytam.

- Tu nie chciałbym się wypowiadać. Była między nami umowa, zgodził się na nią, więc chyba mu pasowało. Płacimy zawsze dziesiątego każdego miesiąca. On chciał zaliczkę, bo chyba mu się pieniądze skończyły. Trochę sobie popijał i sporo zostawiał w naszym barze. Do dziś ma nieuregulowany kredyt na sto złotych. Zresztą, ja wypłaciłem mu trzy, cztery dni przed tragedią trzysta złotych na poczet wypłaty. Pewnie i te mu się skończyły.

Olszewski jest niezadowolony z przekazów telewizyjnych na temat tragedii w Wiktorowie. Uważa, że robi się na niego nagonkę i przedstawia jako okrutnego przedsiębiorcę.

- Przyjechały TVN i TV Bydgoszcz. Chcieli robić pyskówkę, która niewiele by dała. A my nie jesteśmy przecież potworami bez serc! W końcu zginął człowiek - dodaje.

Próby skontaktowania się z rodziną Jana B. nie przyniosły rezultatu.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto