Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pożar domu we Wtelnie. Stał 300 lat. Teraz zostały same zgliszcza... [zdjęcia]

Adam Lewandowski
Ogień pojawił się po godz. 5. - Szczęście że Zosia, moja córka, obudziła się - mówi pani Maria
Ogień pojawił się po godz. 5. - Szczęście że Zosia, moja córka, obudziła się - mówi pani Maria Adam Lewandowski
Ulica Wyczółkowskiego - wąska i kręta - jest głównym traktem Wtelna. Jadąc od strony Koronowa mija się najpierw kościół i cmentarz z grobowcem Wyczółkowskiego. Zaraz za cmentarzem stoi dom, który we wtorek 15 października rano strawił ogień.

- Było po piątej, jeszcze ciemno. Zbiegłem do kotłowni. W domu było już pełno dymu, w kotłowni palił się sufit, wcale nie od pieca, czy od komina, tylko od instalacji elektrycznej - mówi pan Krzysztof Tłuścik, współwłaściciel domu.

Straż była po kilku minutach

- O godz. 5:40 wzywaliśmy straż. Przyjechała w kilka minut. To bardzo stary dom, tu się urodziła mieszkająca z nami moja babcia, mama mojej babci, moja mama... Był dom, a od dziś nie ma domu. Musimy go rozebrać i postawić od nowa.

Pan Krzysztof z rodziną i przyjaciółmi we wtorek po południu wyjmowali ze ścian plastykowe okna. Mogą się jeszcze przydać. Wyjęli też m.in. kaloryfery. Wokół domu sterta mebli, spalonych fragmentów konstrukcji dachu, eternitu. Mieszkało tu kilka rodzin.

- W tej części domu, po drugiej stronie, na poddaszu - pan Krzysztof pokazuje palcem - roboty jeszcze wiele. Wewnątrz domu nie ma już praktycznie nic. Niestety, niewiele udało się uratować.

- Żyjemy, a to najważniejsze...

- Ze trzysta lat stał ten dom - mówi pani Maria Glesmer, którą wszyscy nazywają Babcią. - Tu się 80 lat temu urodziłam, tu na świat przyszły moje dzieci i wnuki. Gdyby nie Zosia, moja córka, która po piątej obudziła się, poczuła dym i narobiła krzyku byłoby z nami źle. Zdążyliśmy dzięki temu uciec. Nie wiem, co by było, gdyby nie Zosia...

- W mig zajął się dach, paliła się cała konstrukcja - dodaje Krzysztof, wnuk pani Marii.

Rozmawiałem też z Tadeuszem Mikołajczakiem, naczelnikiem miejscowej OSP. Okazuje się, że pan Krzysztof, a także jego siostra Danuta, współwłaścicielka domu, są także strażakami OSP.

- Zostaliśmy wezwani o godz. 5,40, Trzy minuty później wyjeżdżaliśmy już z remizy. Mamy ledwie kilkaset metrów do domu Danusi i Krzyśka, ale jak dotarliśmy naszym starem 244, to ogień już szedł ponad trzy czwarte krytego eternitem dachu. Konstrukcja drewniana paliła się jak zapałki. Z pomocą pośpieszyły też wozy strażackie z Bydgoszczy - z JRG-3, i nasi koledzy z OSP z Gościeradza. Ogień ugasiliśmy szybko. Ale potem zajęliśmy się zdejmowaniem z dachu resztek eternitu i blachy, wynoszeniem dobytku. Domu odbudować się nie da. Ściany są z cegły, ale sporo w nich i gliny...

Burmistrz zakasał rękawy

- Eternit w ogniu pęka z ogromnym hukiem - wspomina pani Maria. - A wie pan, że pan burmistrz przyjechał do nas rano, zakasał rękawy i kilka godzin pomagał wynosić dobytek?

- Dojechałem krótko po 6, jeszcze strażacy byli - mówi burmistrz Patryk Mikołajewski. - Jak nie pomóc, jak taka tragedia spotyka ludzi... Mamy już dla nich mieszkanie komunalne w Gogolinku. Otwieramy też konto, by zebrać pieniądze na pomoc tym pogorzelcom. Wspólnie można więcej.

- A ja - mówi pani Maria - przenoszę się dziś na drugą stronę ulicy, do domu mojej wnuczki.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na koronowo.naszemiasto.pl Nasze Miasto