Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przepisy i bezduszność "Jurasza": Procedury i bzdury

Stanisław Gazda
Zasłaniając się procedurami, których nie przedstawiła - lekarka wyprosiła chorą z gabinetu i skazała na kilkugodzinne oczekiwanie na...siebie.
Zasłaniając się procedurami, których nie przedstawiła - lekarka wyprosiła chorą z gabinetu i skazała na kilkugodzinne oczekiwanie na...siebie. archiwum
Sobota i ból ucha. Coraz bardziej dotkliwy przy nawet delikatnym dotyku, zetknięciu z chłodem. Mąż zabiera panią Teresę na oddział laryngologiczny Szpitala Wojskowego w Bydgoszczy. Niestety, nie ma tam ani jednego lekarza. Jest tylko pielęgniarka, która wyjaśnia, że szpital skończył ostry dyżur o ósmej rano, więc o lekarza najprędzej w Oddziale Ratunkowym. Ale nie o laryngologa, więc pani Teresa nie zostaje przyjęta.

Ratownicy odradzają jej leczenie na własną rękę, bo z uchem żartów nie ma: głuchotę lub powikłania zafundować sobie bardzo łatwo. Gorzej z naprawieniem wyrządzonych sobie szkód. Ostry dyżur jest u „Jurasza”. Tam pani Teresa powinna się udać.

Jest 13.40 gdy pani Teresa staje pod okienkiem rejestracji Kliniki Medycyny Ratunkowej Szpitala Uniwersyteckiego im. doktora Jurasza. Kobieta po drugiej stronie szyby chce pomóc pani Teresie, by jak najszybciej dotarła do lekarza. Wklepuje w klawiaturę komputera potrzebne dane. Informuje jak dojść do oddziału otolaryngologicznego. Z kartą konsultacyjną pacjenta staje pani Teresa przed obliczem pielęgniarki oddziałowej. Ta odbiera kartę i każe czekać przed gabinetem zabiegowym na przyjście lekarza. Mimo, że pani Teresa jest jedyną pacjentką - wejdzie dopiero jako trzecia. Być może poprzedziły ją cięższe przypadki, więc czeka cierpliwie.

Do gabinetu poproszona zostaje po blisko godzinnym oczekiwaniu. Wychodzi po... dwóch minutach. Lekarka nie udzieliła jej pomocy, bo… jest bez skierowania. Pani w rejestracji tak bardzo chciała pomóc, że zapomniała poinformować o takim wymogu. Przypuszczalnie uważała go za bzdurny i liczyła na to, że pani Teresie się uda. Niestety, pani Teresie przyszło ponownie stawić się przed okienkiem rejestracji i tam zarejestrować się do lekarza z oddziału ratunkowego, który - jeżeli uzna to za uzasadnione- skieruje ją do laryngologa.

Pani laryngolog jest nieubłagana. Takie są procedury - informuje. Nie pomagają prośby, ani nawet łzy pani Teresy. Ta nie jest w stanie zejść na dół. Jest obolała i roztrzęsiona.

-Jeszcze nigdy nie czułam się bardziej upokorzona. Lata całe nie korzystałam z usług lekarzy, bo dzięki Bogu nic mi nie dolegało, jak każdy łożę na służbę zdrowia i co? Gdy nagle potrzebuję szybkiej pomocy - trafiam na bzdurną biurokrację i bezduszność. Dlaczego szpital traktuje mnie jak intruza, oszusta, który chce go okraść? Gdybym nie musiała – na pewno nie korzystałabym w sobotę z nagłej pomocy szpitalnego oddziału, tylko w poniedziałek udała się do specjalisty.
Rejestratorka odbiera od pani Teresy kartę i każe czekać. Jak długo?

-To zależy – nawet do czterech godzin. Szpital ma ostry dyżur, właśnie lekarze zajęci są przy reanimacji. Mogą dowieźć kogoś z wypadku. Gdy któryś z lekarzy znajdzie chwilkę czasu, to panią wezwiemy.

O 15.55 przez megafon pada informacja, że pani Teresa ma udać się do gabinetu nr 6. Wizyta u lekarza medycyny ratunkowej trwa około pięciu minut – tyle ile potrzeba na krótki wywiad i wypisanie prośby o konsultację otolaryngologiczną.

Kilka zdań i pieczątka lekarza po dwóch godzinach w bólu i nerwach otwierają drzwi do gabinetu pani laryngolog i pozwalają na przebadanie pani Teresy.

Czy to normalne? Rozumiem, że szpital jest zadłużony, że na zimne dmucha, że za każdą wizytę chce pieniędzy od NFZ, ale procedury nie mogą przeradzać się w bzdury – bezsensowną bieganinę po szpitalu, bezsensowne kilkugodzinne oczekiwanie na konsultację, która trwała 15 minut. Po co było angażować aż dwóch lekarzy, w tym jednego - zmuszonego przez procedury do przyjęcia pani Teresy - a tym samym do oderwania się od działań ratujących życie.

A może właśnie o to szpitalowi chodzi, by do nawet najprostszych działań zaangażować jak najwięcej osób, bo ich wkład pracy jest niewielki, a i tak o „kasę” z NFZ-tu można będzie się upomnieć. A może jest to nic innego, jak "rozwalanie służby zdrowia" od środka, obrzydzenie do niej do tego stopnia, by pacjenci opowiedzieli się za prywatyzacją.

Tak czy siak pani Teresa trafiła do gabinetu laryngologa, tyle że po 2 godzinach czekania, a nie po 40 minutach, które upłynęły od momentu zarejestrowania się w Klinice. Przy okazji zapisanych zostało kilka kartek papieru historii choroby, został użyte dwa komputery, prąd. Bzdurna procedura, którą zasłaniała się pani laryngolog nijak się ma do oszczędności i zabezpieczenia się przed pacjentami-naciągaczami. Czy dyrekcja szpitala aż tak bardzo nie ufa personelowi recepcji, który potrafi przecież realnie ocenić sytuację w Klinice Ratunkowej, przeprowadzić wstępną selekcję pacjentów i stosownie do sytuacji pokierować ich ruchem.

Biurokracja przeraża. Jeszcze bardziej brak zaufania lekarzy do pacjentów, zatracenie przez lekarzy obietnic składanych w przysiędze Hipokratesa oraz zwyczajnej, ludzkiej wrażliwość na drugiego człowieka.

Procedury i bezduszność na pewno służby zdrowia nie uzdrowią, lecz świadomość, że tworzą ją ludzie dla ludzi…
Przeczytaj koniecznie:

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Przepisy i bezduszność "Jurasza": Procedury i bzdury - Bydgoszcz Nasze Miasto

Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto