Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ukraińcy w Bydgoszczy tęsknią za domem. Niektórzy wracają do miast pod ostrzałem, inni tu układają sobie życie

Maciej Czerniak
Maciej Czerniak
Tatiana, Artem, malutka Jarosława oraz m.in. Milana i Anastazja znaleźli nowy dom w Bydgoszczy. Ich babcia niedawno wróciła do rodzinnej Łozowej, na którą kilka dni temu znowu spadły rakiety.
Tatiana, Artem, malutka Jarosława oraz m.in. Milana i Anastazja znaleźli nowy dom w Bydgoszczy. Ich babcia niedawno wróciła do rodzinnej Łozowej, na którą kilka dni temu znowu spadły rakiety. Tomasz Czachorowski
Wielu bije się z myślami, czy wracać do siebie. - Zostawiliśmy tam dorobek całego życia - mówią. Niedawno z Bydgoszczy wyjechała starsza mieszkanka miejscowości pod Charkowem. Krótko po wyjeździe na jej miasto znów spadły rakiety.

Zobacz wideo: Ukrainki posprzątały ogród zoologiczny w Bydgoszczy

od 16 lat

Anastazja ma 11 lat i mówi, że tęskni za domem. Za rodzinnym miastem Łozowa w obwodzie charkowskim. Tam chodziła na zajęcia taneczne, na hip-hop. Co jeszcze robiła? Lubiła spacerować. Wspomina o psie, który został w domu u jej babci.
- Tam będę tęskniła za Bydgoszczą – szybko dodaje, czerwieniąc się trochę.

Co jej się tu podoba? - Wszystko – odpowiada po krótkim namyśle z dziewczęcym zawstydzeniem.

Jej młodsza, czteroletnia siostra Milana wydaje się nieco przestraszona i nieufna. Mija pół godziny, zanim zaczyna wyjmować skarby ze swojego różowego plecaczka. Pokazuje malutki kalejdoskop, laleczkę z blond włosami, parę małych gumowych figurek z telewizyjnych bajek. Nie odzywa się.
- Kiedy wyjeżdżali, w mieście akurat był ostrzał. Mała to przeżywa – dowiadujemy się.

Dzieci mają jeszcze troje rodzeństwa. Najmłodsza z nich, Jarosława, ma niecałe cztery miesiące. Razem z rodzicami przyjechały do Bydgoszczy 10 kwietnia. Ich podróż z Łozowej rozpoczęła się kilka dni wcześniej.

- Zdążyliśmy opuścić dworzec kolejowy w naszym mieście. A w ciągu następnej godziny uderzyły w niego dwie rakiety – mówi Artem Holoborodko.

Jego krewni, w tym ciotka, pojechali przez Polskę na Litwę. Oni z żoną Tatianą i dziećmi we Lwowie spotkali Polaków, którzy przywozili akurat dary. I to z nimi trafili do Bydgoszczy.

Zamieszkali w domu użyczonym przez wrocławską firmę Saller Group. Dom został urządzony przez założycieli Społecznego Punktu Pomocy Ukraińcom w Bydgoszczy przy ulicy Gdańskiej 138. Punkt powstał z inicjatywy bydgoszczanki, Justyny Niewiadomy. Kiedy udało się załatwić lokal (po firmie Akpol), zaprosiła do współpracy Dorotę Gąsiorowską, Joannę Czerską-Thomas i Kosmę Kołodzieja. A dokumenty konieczne do formalności urzędowych tłumaczyła Elena Brykova. W domu mieszka kilka rodzin. Mają swoje pokoje, a na parterze urządzono salon-bawialnię dla dzieci.

Ukraińscy pogranicznicy pozwolili Artemowi wyjechać do Polski, bo ma piątkę dzieci. Puszczają mężczyzn opiekujących się co najmniej trójką. Wszyscy inni podlegają mobilizacji wojskowej.

- Gdyby nie pozwolili mi przejść, żona sama by nie wyjechała z Ukrainy – tłumaczy Artem. W ojczyźnie był menadżerem na kolei, w przedsiębiorstwie remontującym wagony towarowe. Właśnie udało mu się znaleźć pracę w przedsiębiorstwie działającym w branży opakowań w Bydgoszczy. Tatiana miała swoją firmę, jest manicurzystką. Do niedawna jeszcze mogła podjąć pracę na miejscu, bo przyjechała z nimi teściowa, która mogła się zająć dziećmi.

Do domu, choćby i pod ostrzałem

Kilka dni temu babcia jednak wróciła na Ukrainę. Odradzano jej to, ale - mówią mieszkańcy „ukraińskiego domu” – wiedziała swoje: że w Ukrainie już jest bezpiecznie, nie ma ostrzałów, w Łozowej nie toczą się walki. Poza tym, a może przede wszystkim, chciała wrócić do męża i syna (brata Tatiany). Wyjechała w połowie maja. Dzień później, kiedy jeszcze była w drodze, przyszła wiadomość, że na Łozową znowu spadły bomby, ofensywa rosyjskiej artylerii ruszyła na nowo.

- Płakać mi się chciało, jak się o tym dowiedziałam – mówi Justyna Niewiadomy.

- Zobaczyła, że młodzi i wnuczęta są tu bezpieczni, to mogła z czystym sercem wrócić – wtrąca z kolei Żanna, kobieta w średnim wieku, która pełni rolę tłumaczki. Ona również – tak jak kilka jeszcze innych ukraińskich wolontariuszek pracujących w punkcie pomocy - pomagała w przystosowaniu budynku Saller Group do warunków lokalu mieszkalnego. Do Bydgoszczy przyjechała sześć lat temu z Zaporoża. Jej mąż jest wykładowcą na jednej z bydgoskich uczelni. Przez ten czas, jak mówi, mieszkała na dwa domy. Bywała często w Ukrainie. Spędziła u córki sylwestra, Nowy Rok, czekała, aż urodzi się jej wnuczek. Kiedy przyszedł na świat… wybuchła wojna.

- Rakiety uderzały po jednej i drugiej stronie naszego domu – opowiada Żanna. - On znajduje się między lotniskiem a terenem jednostki wojskowej. Tam nie ma piwnicy, ani żadnego schronu, więc przez tydzień chowaliśmy się z czwórką dzieci w korytarzu. Zdecydowaliśmy się wyjechać.

Najbliżej była granica z Rumunią. Córka Żanny z dziećmi jechali dalej, przez Macedonię Północną. Tam, jak opowiada, byli bodaj pierwszymi uchodźcami z Ukrainy. Władze nie za bardzo wiedziały, co z nimi zrobić. Ostatecznie schronili się w Albanii. - Dali im mały, rozwalający się domek. Jakoś tam żyją. Ja wróciłam do Bydgoszczy, do męża, ale już chcę do nich jechać, już tęsknię.

Żanna mówi, że młodzi na pewno będą wracać do ojczyzny. To samo powtarza inna wolontariuszka, Swietłana, która przyjechała do Bydgoszczy 8 marca z Mikołajewa. Na pytanie, czego brakuje tu na miejscu odpowiada: - Wszystko jest, tylko domu brakuje. Ukrainy.

Z kolei Ludmiła pochodzi z Sum. Pracowała na tamtejszej uczelni, wykładała przedmioty związane z turystyką i hotelarstwem. Właściwie wykładowcą jest cały czas, bo z Bydgoszczy prowadzi zdalne zajęcia ze swoimi studentami. Głównie dziewczętami. - Moi koledzy z uczelni, wykładowcy, profesorowie są teraz na pierwszej linii frontu.

Ludmiła wyjechała z Sum ostatnim pociągiem. Kolejne już były zatrzymywane przez Rosjan. - Moi bliscy nie mogli wyjechać. W mieście zostały też kobiety i dzieci. Teraz tych, którzy chcą wyjeżdżać, deportują do Rosji. Zabierali dokumenty, telefony, pakowali do autobusów i wywozili w głąb kraju przymusowo. Ja nie chciałam do Rosji.

Został dorobek życia

W „ukraińskim domu” w Bydgoszczy mieszka też Wiktoria Tkaczenko. Ma kilkuletnią córkę i starszego syna. Pochodzi z Donbasu, ale wyjechała stamtąd w 2014 roku do innej części Ukrainy. Teraz uciekła przed wojną do Polski. - Ludzie będą wracać, na pewno. Zostawili tam dorobek całego życia – mówi.

Artem jednak nie ma złudzeń. - W Ukrainie nie byłbym w stanie wyżywić rodziny. Wiemy, że obecnie wstrzymane są wypłaty emerytur, ale i wynagrodzenia. Już wcześniej było ciężko, a teraz jeszcze płace spadły.

Tatiana mówi o drożyźnie. Wylicza, że kilogram kaszy gryczanej kosztuje teraz około 20 zł (po przeliczeniu z hrywien), a przedtem płaciło się równowartość 1 zł.

W punkcie pomocy Ukraińcom, tzw. sklepie społecznym przy ul. Gdańskiej 138, najbardziej potrzeba teraz żywności.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto