Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wybory 4 czerwca 1989: Bydgoszcz "biała plamą"! SB wyczyściło swoje archiwum [rozmowa]

Hanka Sowińska
Hanka Sowińska
15.05.2010. gdansk nz. noc muzeow w gdanskim oddziale instytutu pamieci narodowej fot. tomasz bolt / polskapresse dziennik baltycki
15.05.2010. gdansk nz. noc muzeow w gdanskim oddziale instytutu pamieci narodowej fot. tomasz bolt / polskapresse dziennik baltycki Tomasz Bolt/Polskapresse
Rozmowa z dr. Krzysztofem Osińskim, historykiem, pracownikiem naukowym Delegatury IPN w Bydgoszczy rozmawiamy m.in. o tym, jak tajna policja polityczna zajmowała się wyborami z 4 czerwca 1989 roku.

Ilu tajnych współpracowników - różnej kategorii - miała Służba Bezpieczeństwa w Bydgoszczy pod koniec lat 80. ubiegłego wieku?
To były tysiące osób, jednak dokładnej liczby, z różnych względów, nie jesteśmy w stanie podać. Ile spośród nich było nakierowane na inwigilowanie opozycji, „Solidarności” czy podziemia solidarnościowego, też nie wiadomo. Część akt SB została zniszczona, część zachowała się w szczątkowej postaci. Żeby w pełni ocenić, kto, w jakim stopniu i zakresie inwigilował i szkodził‚ musielibyśmy mieć dostęp do pełnej dokumentacji. Możemy tylko odnosić się do tego, co się zachowało. Ewentualnie doszukiwać się, pomimo braku dokumentacji, faktu zarejestrowania kogoś, jako tajnego współpracownika i na podstawie takich pośrednich źródeł, czy pewnych sugestii źródłowych starać się odpowiedzieć, kto, w jakim środowisku działał, i czy ewentualnie w związku z tym szkodził temu środowisku.

To może więcej wiadomo o TW pozyskanych spośród działaczy „S” lub - mówiąc szerzej - z szeregów opozycji. Trochę nazwisk znajdziemy w pańskiej pracy pt. „Zarys dziejów NSZZ „Solidarność” regionu bydgoskiego (1980-1990)”. To chyba nie koniec tej listy?
Ta publikacja ukazała się już kilka lat temu. Dziś moja wiedza na ten temat jest znacznie szersza. Poznałem nazwiska kolejnych osób, które działały w strukturach „S”. W związku z tym, że staram się wprowadzać tego typu informacje do obiegu w swoich dziełach naukowych, to pozwolę sobie jeszcze ich nie ujawniać. Natomiast mogę powiedzieć, że jest trochę postaci, które udało mi się zidentyfikować, poznać zawartość ich teczek. Więc przed nami jeszcze trochę niespodzianek.

Kiedy jesienią 1988 r. rozpoczęły się rozmowy w Magdalence, bydgoska SB miała doskonałe rozeznanie, co dzieje się wewnątrz „Solidarności” . Dowodem m.in. meldunek (pisze pan o tym w swojej książce) płk. Stefana Stefanowskiego, zastępcy szefa Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych ds. SB, w którym stwierdzał, że Bydgoski Regionalny Komitet Koordynacyjny „nie może wypracować wspólnego programu działania”. Zatem SB miała opozycję pod kontrolą, wiedziała, co się wewnątrz dzieje i zacierała ręce.
Rzeczywiście, SB była świadoma, że w regionie nastąpiły podziały i konflikty. Powstało kilka rywalizujących ze sobą struktur, które wzajemnie zwalczały się i oskarżały o to, że przeciwna strona ukradła jak gdyby prawa do szyldu „Solidarności”. I jedni, i drudzy mienili się prawdziwymi spadkobiercami tego, co było własnością „S” przed 13 grudnia 1981 r. Zarówno SB, jak i władza, mając wiedzę na temat tych konfliktów, podsycała je. I chciała doprowadzić do osłabienia struktur opozycyjnych w regionie. Często to się udawało - poprzez różnego rodzaju wyreżyserowane sytuacje dochodziło do zwielokrotnienia tych podziałów i do napuszczania poszczególnych osób na siebie.

Gdy partia zezwoliła na związkowy pluralizm (stało się to na plenum KC PZPR w styczniu 1989 r.), kiedy już było wiadomo, że rząd i opozycja usiądą przy Okrągłym Stole, to tajna policja ani myślała odpuścić. Co na ten temat mówią archiwa esbeckie?
Z 1989 rokiem i działaniami SB w regionie bydgoskim mamy problem, ponieważ dokumentacja za ten rok jest znacząco „wybrakowana”. Nie oznacza to, że jej nie ma w ogóle. Jest wiele dokumentów, ale widzimy pewien proces czyszczenia materiałów akurat z tego właśnie roku. Za lata osiemdziesiąte i za rok 1990 (do likwidacji SB) mamy meldunki dzienne - z nich, dzień po dniu, możemy dowiadywać się, jaka była sytuacja w regionie i w związku z tym precyzyjnie rekonstruować różnego rodzaju działania opozycyjne wobec władz.

Wszystko poza rokiem 1989, który został jak gdyby wyjęty z zasobu. Również sprawy operacyjne dotyczące tegoż roku, ochrony operacyjnej wyborów czerwcowych - to wszystko zniknęło!

Ma pan jakieś podejrzenie? Może chodziło o to, by np. kogoś chronić?
Trudno powiedzieć, choć sam zastanawiam się nad tym. Być może jakiś przypadek zdecydował‚ że te akta zgromadzone były w jednym miejscu, a ktoś, kto niszczył esbeckie archiwa, wrzucił je do worka i trafiły na przemiał. A być może jednak celowo zaczęto je niszczyć, aby coś ukryć. Co? Trudno powiedzieć, możemy spekulować, ale łatwo jest popaść w jakiejś spiskowe teorie. Od tego chciałbym raczej uciec i móc odwoływać się do faktów. Co ciekawe, braki występują również w dokumentacji partyjnej i urzędowej, także tej, dotyczącej organizacji wyborów. Mamy sporo akt z okręgu wyborczego chojnickiego, inowrocławskiego, natomiast braki są w materiałach dotyczących przebiegu wyborów w okręgu bydgoskim. To kolejny przyczynek do tego, by uznać, że dokumenty nie zostały zniszczone przypadkowo.

Dokumenty nie zostały zniszczone przypadkowo.

Trzydzieści lat temu Polska składała się z 49 województw. Nasz obecny region podzielony był na trzy województwa: bydgoskie, toruńskie i włocławskie. Czy dla dwóch ostatnich dokumentacja SB jest pełna?
Rzeczywiście, dokumenty znacznie lepiej się zachowały - są sprawy operacyjne, meldunki dzienne.

I co w nich jest?
Przed wszystkim SB starała się zdobywać charakterystyki poszczególnych kandydatów, żeby wiedzieć, kim oni są, i w jaki sposób można na nich wpłynąć. I czy można w jakiś sposób kontrolować. Starano się też robić różnego rodzaju sprawdzenia, szukać, czy wśród kandydatów są tajni współpracownicy. Wszak to zapewniało dostęp do informacji, kontrolę kandydatów opozycji, ale również tych, którzy występowali po stronie prorządowej.

Prasa partyjna przedstawiała kandydatów strony prorządowej.
Ożywiła się również prasa niezależna, która cieszyła się dużą popularnością, pomimo że poziom edycji tych wydawnictw był znacznie gorszy. Niestety, opozycja nie miała możliwości technicznych, którymi dysponowała władza. A mimo to wśród społeczeństwa gazetki i ulotki wydawane przez opozycję, były rozchwytywane. Władze miały przewagę propagandową - własne gazety, radio, telewizję, różnego rodzaju radiowęzły w zakładach pracy. To wszystko było zaprzęgnięte w kampanię wyborczą. Uważam jednak, że była ona robiona trochę bez przekonania, bez serca, bez entuzjazmu, który towarzyszył stronie opozycyjnej. Tutaj wiele osób poświęcało swój prywatny czas, swoje pieniądze, żeby kampania zakończyła się sukcesem. Objeżdżano region plakatując miasta, miasteczka, oklejano ulotkami i naklejkami słupy, windy, klatki schodowe, autobusy. Tych znaków „Solidarności” i Komitetu Obywatelskiego było bardzo dużo. Natomiast oznak strony rządowej było znacznie mniej. To być może wynikało z mentalnego przeświadczenia: „Rządzimy tyle lat, to będziemy rządzić na wieki”.

Realnie sytuację oceniał Mieczysław F. Rakowski, ówczesny premier. W swoich dziennikach pod datą 18 maja 1989 r. zapisał: „Partia jest nadal w defensywie. Nie ulega już dziś wątpliwości, że nie jest przygotowana do walki. Złożyło się na to wiele przyczyn. 45 lat sprawowania władzy bez opozycji rozleniwiło PZPR”.
Władza się przeliczyła. To wynika także z dokumentów i sprawozdań partyjnych, gdzie do pewnego okresu władze były przekonane, że mają wygraną w kieszeni! Dopiero w ostatnich tygodniach, widząc przebieg kampanii, obserwując nastroje społeczne, zdały sobie sprawę, że może coś być nie tak.

W tym czasie sondaże już były robione. Przypomnę, że Centrum Badania Opinii Społecznej (CBOS) powołano w 1982 r.
Były, ale nie zawsze ich wyniki poznawało społeczeństwo. Władze jednak były świadome pewnych procesów, pewnych nastrojów społecznych. Również SB badała nastroje w zakładach pracy, w różnych środowiskach i na tej podstawie mogła sondować, jakie będą rokowania w czasie głosowania.

Czy natknął się pan na dokumenty, które mówiłyby, że SB próbowała skompromitować kandydatów strony solidarnościowej?
Są różnego rodzaju materiały, które pokazują, że starano się wpłynąć na przebieg kampanii wyborczej. Musimy jednak pamiętać, że jak już zapadła decyzja o wyborach, to przy Okrągłym Stole ustalono, że będą one niekonfrontacyjne. Że każdy z komitetów będzie walczył o przydzieloną mu pulę. Chodziło bardziej o przekroczenie przez kandydatów 5o proc. progu wyborczego, o to, żeby wejść w pierwszej turze do Sejmu i Senatu, zdobyć wystarczająco dużo głosów. Walka toczyła się wewnątrz - jeżeli na przykład opozycja dostała pule dla siebie to rywalizowała z innymi komitetami opozycyjnymi. Przykładem Bydgoszcz, gdzie Komitet Obywatelski powołany przez Antoniego Tokarczuka rywalizował z Opozycyjn-Solidarnościowym Komitetem Wyborczym skupionym wokół Jana Rulewskiego, walcząc o ten sam mandat. Lub - ewentualnie jeszcze z innymi kandydatami niezależnymi, chociaż często ta niezależność była tylko z nazwy. Przypomnę, że jako kandydat niezależny startował w czerwcowych wyborach Jerzy Urban, którego o jakąkolwiek niezależność i oderwanie od partii komunistycznej raczej nie podejrzewamy. Ale tego typu tricki władze stosowały.

Czy „ wojna na górze” opozycji solidarnościowej miała miejsce np. w Toruniu, we Włocławku, czy w Grudziądzu?
Tam akurat nie było podziałów, ale w innych regionach kraju wystąpiły. Natomiast w regionie bydgoskim rywalizacja komitetów solidarnościowych była dość duża. Dochodziło do zrywania plakatów wyborczych, drukowania paszkwilanckich ulotek, ataków na łamach wydawanych przez komitety gazetek, a nawet do pewnych słownych przepychanek. Przykład? W maju przyjechał do Bydgoszczy Lech Wałęsa. Na spotkaniu z mieszkańcami doszło do upokorzenia Jana Rulewskiego. Kiedy przywódca „S” ze sceny zarządził publiczne głosowanie (tysiące zgromadzonych osób miało się opowiedzieć, po której są stronie, czy popierają Wałęsę i jego drużynę czy Jana Rulewskiego i jego kandydatów) to za Rulewskim ręce podniosło kilkadziesiąt osób. Tysiące opowiedziało się za Wałęsą. To był dowód, po której stronie są sympatie, po której stronie ludzie się opowiedzą. I rzeczywiście - w dniu wyborów kandydaci Jana Rulewskiego - Stefan Pastuszewski, który startował do Sejmu i Tadeusz Jasudowicz, który był kandydatem do Senatu, przepadli z kretesem.

4 czerwca był wielkim sukcesem Komitetów Obywatelskich.
Rzeczywiście, zadziałała magia nazwiska Lecha Wałęsy, magia plakatów ze zdjęciami kandydata z Wałęsą. Przypomnę, że jedynym człowiekiem z regionu bydgoskiego, który nie dostał się w pierwszej turze do Sejmu był Andrzej Wybrański. Nie miał on plakatu z Wałęsą. Był wtedy nauczycielem matematyki w liceum, i kiedy była sesja zdjęciowa, nie mógł pojechać, bo trwały matury, a on był członkiem komisji egzaminacyjnej. Wybrański wszedł jednak do Sejmu w drugiej turze (odbyła się 18 czerwca).

Wracam jeszcze do wizyty Wałęsy. 22 maja, na placu przy ul. 3 Maja, w miejscu w którym dziś stoi hotel zgromadziło się pięć tysięcy ludzi. W tłumie nie mogło zabraknąć esbeków i TW. Musieli się cieszyć z otwartego konfliktu między Rulewskim i Wałęsą.
Funkcjonariusze zapewne byli na tym spotkaniu, choć było ono legalne, relacjonowane przez media, w tym telewizję. SB o podziałach wiedziała, w pewien sposób konflikt podsycała i go ukierunkowywała. Chyba się jednak esbecy nie cieszyli, bo było już wskazanie władz, że należy dogadywać się z drużyną Wałęsy. Są dokumenty, które mówią, że gdy oba komitety opozycyjne w Bydgoszczy zaczęły starania o legalizację, o uznanie, że to one są spadkobiercą „S” sprzed stanu wojennego, to wystąpiły do ministerstwa o restytucję mienia. Z ministerstwa przyszła odpowiedź: „Proszę uznawać tylko i wyłącznie Komitet Obywatelski i kandydatów popieranych przez Wałęsę i reprezentowany przez Antoniego Tokarczuka. I tylko z nimi się dogadywać”. Komitet Rulewskiego miał być marginalizowany, odsunięty na bok. Trzeba jednak pamiętać, że pod względem prawnym i formalnym, a także zgodnie z zasadami demokratycznymi to kandydaci Rulewskiego mieli większe prawa do szyldu „Solidarności”. To oni, w 1981 r., zgodnie ze statutem zostali wybrani. Jan Rulewski był demokratycznie wybranym przewodniczącym NSZZ „S” . I to on, z mocy prawa, powinien zostać przedstawicielem odradzającej się „Solidarności”. A Wałęsa działał niezgodnie ze statutem, niezgodnie z prawem. Mówił o tym wprost, że Rulewski nie pasuje mu do jego koncepcji. Że musi być odsunięty, zastąpiony nowymi ludźmi przez niego wskazanymi. Większość społeczeństwa na to się zgodziła. Ważniejsze było zwycięstwo wyborcze, a nie walki frakcyjne czy rywalizacja o władzę i sprawdzanie, które działania są zgodne ze statutem, z literą prawa. Dodam, że z ówczesnych województw: bydgoskiego, toruńskiego i włocławskiego do Sejmu dostało się 8 kandydatów KO i sześciu do Senatu. Była to dość silna reprezentacja, która była też odzwierciedleniem działalności podziemnej. Do parlamentu dostały się osoby doświadczone, sprawdzone, które reprezentowały nie tylko pracowniczą „S”. Także rolniczą, środowiska popierane przez Kościół. Starano się iść szerokim frontem, żeby zagospodarować elektorat „S”. I to się udało.

Wybory 4 czerwca. "Wygraliśmy wszystko, co było do wygrania"

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto