Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

XVIII Bydgoski Festiwal Operowy: wieczór łódzki i gdyński

MM Bydgoszcz
MM Bydgoszcz
XVIII Bydgoski Festiwal Operowy dobieg końca. Zobacz, jak ...
XVIII Bydgoski Festiwal Operowy dobieg końca. Zobacz, jak ... materiały organizatora
XVIII Bydgoski Festiwal Operowy dobieg końca. Zobacz, jak zaprezentowały się teatry operowe z Gdyni i Łodzi.

Trochę z Pawła, trochę z Gawła

Miałem dylemat czy tych z Państwa, którzy nie przyszli obejrzeć na festiwalu spektakli „Dydona i Eneasz” oraz „Zamek Sinobrodego” namawiać do tego, by sobie zobaczyli je podczas ewentualnego pobytu w Łodzi czy też nie. Głównie dlatego, że pierwszy mi się podobał, a drugi nie.

Ale wątpliwości rozwiał mi spektakl wtorkowy – „Spamalot – czyli Monty Python” i święty Graal, przywieziony przez Teatr Muzyczny z Gdyni. Gdy więc będziecie mieli Państwo do wyboru – Łódź czy Gdynia, to zdecydowanie polecam Gdynię.


Zobacz też: Bydgoski Festiwal Operowy: zobacz rzeźby Jagodzińskiego-Jagenmeer


Miłosny grot i upiory w komnacie
I wcale nie dlatego, że dzieła przygotowane przez Teatr Wielki w Łodzi były słabe i nudne, a przedstawienie z Gdyni – lekkie, łatwe i przyjemne. Jeśli miałbym marudzić, to głównie dlatego, że nie podoba mi się wybór „materiału roboczego” , jakim jest  dzieło Beli Bartoka „Zamek Sinobrodego” do – za przeproszeniem – obróbki scenicznej, a jeszcze mniej udany jest moim zdaniem zabieg, by połączyć w jeden spektakl dwa bardzo od siebie różne pojedyncze przedstawienia, właśnie ów wspomniany „Zamek” i „Dydonę i Eneasza”. Zgoda, pomysłodawca znalazł pewien klucz, który te dwa przedstawienia umownie połączył – miłość i śmierć. No bo „Dydona” zakochana po uszy w Eneaszu, który jednak ponad miłość wybiera boskie rozkazy, popełnia samobójstwo, a Judyta, niby szczęśliwa czwarta żona Księcia Sinobrodego, też w końcu zostaje zamordowana jak trzy jej poprzedniczki. Trzeba jednak przyjść na ten spektakl wyjątkowo wypoczętym, by łatwo i szybko przestawić się z dość banalnej opowieści mitologicznej, trochę dziwacznie osadzonej w angielskiej kulturze (na scenie tańce trochę irlandzkie?), ozdobionej jeszcze raczej barokowymi kupidynami – na śledzenie historii czarno mrocznej z odrobiną światła w postaci strugi krwi i błysku pereł oraz bezustannym śpiewem na ustach „daj mi klucze” (bo rzecz w tym, by otworzyć drzwi do siedmiu komnat pilnie dotąd strzeżonych przez księcia). Było to tak trochę jak w „Pawle i Gawle”. Tyle, że tu najpierw były dzikie swawole czarownic, a potem spokój, nostalgia i bardzo specyficzne myślenie Sinobrodego o wolności w swoim… domku


Zobacz też: XVIII Bydgoski Festiwal Operowy - informacje


I nie chciałbym skrzywdzić głównych wykonawców Agnieszki Makówki w roli Dydony i Judyty oraz Roberta Gierlacha w roli Eneasza i Sinobrodego, bo oni akurat nieźle udźwignęli ciężar tej gigantycznej przemiany (chociaż w „Dydonie” to akurat nie oni skupiają uwagę widza swoim śpiewaniem). Godna zainteresowania jest z kolei scenografia (zdecydowanie lepsza w „Zamku” Anna Wunderlich), a na wyróżnienie, i to spore, zasługuje fantastyczna wręcz reżyseria światła w „Zamku” (Piotr Bernat i Jerzy Stachowiak). Ciekawym i sprytnie wykorzystanym zabiegiem w obydwu przedstawieniach są projekcje wideo, których autorem jest Krzysztof Niemczycki.

Co koń… wyklaszcze

A teraz próba wyjaśnienia – dlaczego chętnie posłałbym Państwa do Gdyni. Otóż tak naprawdę, to wystarczający dla mnie powód jest jeden – motto spektaklu: Życie ma lepszy smak, gdy zmartwień brak. Prawda jakże oczywista! Ale jakże rzadko na co dzień mamy sposobność, by tak namacalnie zdać sobie z tego sprawę! A tu? Dobre dwie godziny niezłej muzyki, zabawnych gagów i śmiesznych tekstów z fantastycznym pomysłem na ujeżdżanie koni bez… koni, ale za to z „klapotaniem” końskich kopyt emitowanym rękoma przez cały czas trwania przedstawienia. Świetny na scenie nie tylko Król Artur i Pani Jeziorna, ale także giermek Artura, Patsy. Na tej samej scenie – Lancelot, Presley i Jackson, sporo absurdów masowej rozrywki, pokrętna historia – wielki drewniany królik zamiast konia trojańskiego i… święty Graal, wściekle przez wszystkich poszukiwany, a misternie „wysiadywany” przez przypadkowego widza na sali, siedzącego w rzędzie IV, na krzesełku z numerem 22. Ukrywająca go pani Zofia staje się nagle pierwszoplanową postacią widowiska, rycerze Okrągłego Stołu z radości czyszczą jej buty, ze schowków w stropie opery leje się na widzów złoty deszcz niczym sylwestrowe confetti, wszyscy klaszczą  kilkanaście minut na stojąco i nikomu nie chce się iść do domu. Może dlatego, że tam już tej strefy bez zmartwień jest dużo mniej niż w teatrze, albo nie ma jej wcale?

Naprawdę fajny pomysł, gustownie do polskiej rzeczywistości przystosowany przez reżysera Macieja Korwina, z dobrą (choć czasem za głośną) muzyką w wykonaniu orkiestry pod batutą Dariusza Różankiewicza i ciekawą choreografią Joanny Semeńczuk i Bernarda Szyca. Nawet stepowanie było!

Czasy drodzy Państwo takie, że tego, co fajne, lekkie i relaksujące chce się czasami trochę więcej. Może właśnie czas Bydgoskiego Festiwalu Operowego, to takie „czasami”? Gdyby więc w czasie jego trwania trafiły się nam dwa musicalle – ja bym się nie obraził.

Marek K. Jankowiak

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto