Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z Boliwii do... bazyliki

Dorota Sołdańska
W Boliwii spędził sześć lat. To o rok dłużej niż planował. Ale miał w tym kraju ważne zadanie do wykonania. Jeszcze rok temu pracował wśród Indian Aymara.

W Boliwii spędził sześć lat. To o rok dłużej niż planował. Ale miał w tym kraju ważne zadanie do wykonania. Jeszcze rok temu pracował wśród Indian Aymara. Obecny duszpasterz akademicki na Stryszku przy bydgoskiej bazylice opowiada, że najbardziej zaskoczył go sposób bycia Indian, a szczególnie ich spontaniczna radość.

Wrzesień 1997 roku. Po pięciu latach pracy kapłańskiej ks. Krzysztof Wrześniak wyjechał do posługi misyjnej w Boliwii.
- Wylądowałem na lotnisku w La Paz, w stolicy tego kraju. Tu spotkał mnie pierwszy szok - wysokość i klimat. Trudno było przystosować się do tych nowych warunków. La Paz jest najwyżej położoną stolicą na świecie. Powietrze tam jest bardzo suche i rozrzedzone ? opowiada ks. Wrześniak.

Ze względu na dużą wysokość (4 tys. m n.p.m.) powietrze ma niską zawartość tlenu. Dlatego większość cudzoziemców po przyjeździe przechodzi soroche - chorobę wysokościową. Konieczna jest kilkudniowa aklimatyzacja.

- Myśl o podjęciu pracy misyjnej towarzyszyła mi przez okres studiów w Zgromadzeniu Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Krakowie. Dojrzewała ona we mnie. Nie planowałem wyjazdu do konkretnego kraju. Wiedziałem jednak, że misje organizowane są zazwyczaj w Afryce albo w Ameryce Południowej. Gdy dowiedziałem się, że potrzebni są misjonarze w Boliwii, postanowiłem wyruszyć - wspomina kapłan.

Na miejscu okazało się, że ksiądz Wrześniak dostał się do wspólnoty międzynarodowej.

- Oprócz mnie był tam kapłan z Francji i dwóch księży z Meksyku. Później zaczęli przybywać inni misjonarze: z Libanu, Peru, Słowenii - opowiada.

Kurs języka aymara

Nie znał języka. Najpierw odbył dwuipółmiesięczny kurs hiszpańskiego. Później czekał go trzy tygodniowy kurs języka Indian Aymara. Tak przygotowany wyjechał do swojej pierwszej pracy w Mocomoco.

Mocomoco po polsku oznacza: pomiędzy górami. Miasto to jest położone na wysokości 3000 m i rozciąga się u podnóża Andów.

Oficjalnie w Boliwii obowiązuje język hiszpański. Poza tym poszczególne plemiona korzystają ze swoich narzeczy. Ludzie, w zależności od regionu, mówią w języku aymara, kechua, guaranis. Tam, gdzie pracował ksiądz Wrześniak, mieszkali Indianie Aymara.

- Pierwszy rok w Boliwii był okresem zapoznawania się z nową rzeczywistości. Języka plemion nie opanowałem zbyt dobrze. Jest bardzo trudny. Dlatego odprawiając nabożeństwa często czytałem teksty w języku Indian. Porozumiewałem się jednak głównie po hiszpańsku - opowiada misjonarz.
Do parafii św. Piotra, w której służył ksiądz Wrześniak, należą 54 wspólnoty. Dojście do niektórych miejsc jest czasem bardzo trudne. Najbardziej oddalone wspólnoty są położone nawet na wysokości 5000 m.

- Dojeżdżałem po kolei do tych wiosek. W ciągu tygodnia odwiedzałem dwie-trzy wspólnoty. Misjonarze nie są w stanie regularnie się tam pojawiać. Średnio do jednej wioski docieraliśmy raz na trzy miesiące.

Ale gdy kapłani przybywają do wioski, to dla tubylców jest to wielkie wydarzenie. Ludzie przyjmują misjonarzy z dużą sympatią. Doskonale wiedzą, że mogą im pomóc. Również materialnie.

A po mszy fiesta

- Wszędzie witano nas bardzo radośnie. Gdy przyjeżdżaliśmy, zajmowaliśmy się przygotowaniem dzieci do chrztu, pierwszej komunii. Najważniejszym świętem w każdej miejscowości jest odpust. Wszystkie kaplice mają swoich patronów. Przy okazji odpustu organizuje się fiestę - tłumaczy kapłan.

Wczesniej jednak odprawiana jest msza święta.

- Często przychodzi tak wiele osób, że trzeba ją celebrować na świeżym powietrzu. Później jest wspólny posiłek i zabawa taneczna. Każdy zabiera z sobą coś do jedzenia. Ludzie są bardzo solidarni. Wszyscy przynoszą z domu jakieś produkty i częstują się wzajemnie.

Przynoszą ziemniaki, banany. Popularną potrawą w Boliwii jest plato pacenio, czyli talerz z La Paz. Składa się z mięsa wieprzowego, ziemniaków w koszulce, smażonego banana oraz kukurydzy.

Muzyka Indian jest specyficzna, bardzo wesoła. Ludzie przy niej wspaniale się bawią, tańczą, okazują swoją radość. Tak upływa cały dzień.

- Wyjeżdżając z Polski, założyłem sobie, że spędzę w Boliwii pięć lat. Zostałem rok dłużej. Miałem zadanie do wykonania. Chciałem zakończyć moją pracę z grupami charytatywnymi - tłumaczy kapłan.

Ksiądz Wrześniak prowadził grupę charytatywną zrzeszającą Metysów. Pracował jako ich koordynator.

- Metysi to potomkowie Hiszpanów i Indian. Stoją ekonomicznie na wyższym poziomie, niż Indianie. Znaleźli się wśród nich tacy, którzy chcieli pomagać biedniejszym wioskom. Moim zadaniem było koordynowanie tych grup. Realizowały one zasadę Wincentego a Paulo głoszenia ewangelii ubogim. Dlatego te grupy charytatywne nazywano Rodzinami Wincentyńskimi. Do kraju wróciłem dopiero wtedy, gdy moje funkcje koordynatora przejął misjonarz z Peru.
Misjonarze mogą liczyć na pomoc ludzi świeckich. Każda wspólnota ma swoich liderów - katechetów. Liderzy, by rozpocząć pracę w wiosce, najpierw muszą odbyć dwuletni kurs. Później opiekują się oni wspólnotami, do których misjonarz nie może dotrzeć.

- Gdy docieraliśmy do nowej wspólnoty, zapraszaliśmy ludność do współpracy. Nie musieli to być ludzie wykształceni. Zgłaszali się najodważniejsi. Dla nich organizowaliśmy specjalne kursy mające rozwijać ich intelektualnie i duchowo. Uczyliśmy ich czytania, modlitwy oraz przeżywania liturgii. Tak wyszkoleni liderzy mają posiąść wiedzę do tego, jak kierować wspólnotą czy prowadzić modlitwy - tłumaczy misjonarz.

Boliwia nie jest pogańska

- Ludzie myślą, że skoro pracowałem jako misjonarz w Boliwii, to zajmowałem się krzewieniem religii chrześcijańskiej. Moim zadaniem było głównie towarzyszenie braciom w wierze. Chrześcijanie stanowią tam 95 procent ludności. Problemem są tu jednak powołania kapłańskie - mówi ksiądz. - Wynika to z dużego przywiązania do rodziny. Ci ludzie są bardzo ze sobą zjednoczeni. Trudno się wyrwać młodemu człowiekowi z domu. Powołanie do kapłaństwa nie jest zakorzenione w ich świadomości.

Powodem są również warunki finansowe. Dzieci od najmłodszych lat pracują na polu. Większość mieszkańców wsi kończy edukacją na piątej klasie szkoły podstawowej. Trudno jest się im przebić i dostać na studia. Analfabetyzm dotyka w Boliwii co piątą osobę.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto