Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żyli szybko... Umarli młodo

Andrzej Szczepkowski
Trzymając się dawnego powiedzenia powinno być: żyj szybko, umieraj młodo i pozostań pięknym. Taką właśnie dewizę wyznawało pokolenie hippisów i ?dzieci kwiatów?.

Trzymając się dawnego powiedzenia powinno być: żyj szybko, umieraj młodo i pozostań pięknym. Taką właśnie dewizę wyznawało pokolenie hippisów i ?dzieci kwiatów?. Nieco później zrodziło się inne hasło: Sex, drugs and rock and roll. Niektórzy potraktowali je zbyt dosłownie i ich nie ma już wśród nas.
Rock and roll liczy sobie niespełna 50 lat. Nie jest to zbyt długi okres w dziejach świata. Jednak te kilkadziesiąt lat zostało naznaczone śmiercią wielu muzycznych gwiazd. Wielu, którzy przedwcześnie odeszli, żyło niemal dokładnie w myśl przytoczonych wcześniej haseł. I niestety, czekających w kolejce po bilet w ?tamtą stronę? wciąż nie brakuje. Szybkie i mocne życie to wciąż chleb powszedni w showbiznesie.

Najboleśniej odczuwamy stratę kogoś, kto odchodzi na własne życzenie. Samobójstwa wśród muzyków to zjawisko wcale nierzadkie. Przyczyny targnięcia się na życie są bardzo różne. W lipcu 1969 roku wyrzuconego z zespołu The Rolling Stones, Briana Jonesa znaleziono martwego w przydomowym basenie. Graham Bond, postać niezwykle ważna dla rozwoju brytyjskiego rocka lat 60., w maju 1974 rzucił się pod koła pociągu. Może dlatego, że w tym czasie jego twórczością mało kto już się interesował. Podobnie było ze znanym piosenkarzem wczesnych lat 60., Delem Shanonem, który w lutym 1990 roku zastrzelił się w swoim domu. Dziesięć lat wcześniej, w maju 1980 roku, powiesił się Ian Curtis z grupy Joy Division. Nie potrafił poradzić sobie ze swoją epilepsją. Ciężaru sławy nie uniósł Kurt Cobain z Nirvany. 5 kwietnia 1994 roku znaleziono jego ciało ze zmasakrowaną od strzału głową. Trudno natomiast wytłumaczyć samobójczy krok Michaela Hutchence?a z grupy INXS, który w momencie śmierci w grudniu 1997 roku miał praktycznie wszystko: popularność, pieniądze, miłość ukochanej kobiety i małe dziecko.

Jedni strzelali sami do siebie, do innych strzelano i to niestety skutecznie. Felixa Pappalardieg, znanego producenta i muzyka grupy Mountain, w 1983 roku zastrzeliła żona. Niemal dokładnie rok później w ten sam sposób życie stracił Marvin Gaye, który zginął z rąk swojego ojca.

Dzień 8 grudnia 1980 roku pozostanie bodaj najtragiczniejszą datą, kojarzoną ze śmiercią wybitnego artysty. W bramie nowojorskiej kamienicy Dakota House został zabity John Lennon. Jego sylwetkę znają wszyscy, a o charyzmie jaką się cieszył już za życia niech świadczą reakcje setek ludzi pogrążonych w żałobie, składających kwiaty w miejscu postrzelenia oraz śpiewających jego utwory przez kilka dni i nocy. W październiku 1991 roku również polskie środowisko artystyczne zostało wstrząśnięte podobnym zdarzeniem. Przed wyjściem z teatru został śmiertelnie postrzelony Andrzej Zaucha. Zginął z rąk kochanka swojej żony.
Sex, drugs and rock?n?roll? Chyba raczej drugs and alcohol. To nadzwyczaj zgubne zestawienie przeniosło w niebyt już niejednego muzyka. Najbardziej znamiennym przykładem jest śmierć w wyniku przedawkowania obu tych środków naraz Jimiego Hendrixa i Janis Joplin. Oboje zmarli w tym samym 1970 roku między 18 września i 4 października.

Śmiertelne narkotykowo-alkoholowe żniwo w branży muzycznej jest wyjątkowo obfite i to - co chcę podkreślić - nie wiąże się tylko z okresem ostatnich lat. Ofiarami nałogu były przecież jazzowo-bluesowe pieśniarki Billie Holiday (1959) i Dinah Washington (1963). Faktem jednak jest, że najwięcej tragicznych zejść z tego powodu miało miejsce stosunkowo niedawno. Przedawkowali: folkowiec Tim Buckley (czerwiec 1975), perkusista grupy The Who, Keith Moon (wrzesień 1978), oskarżony o zabicie swojej dziewczyny Sid Vicious z Sex Pistols (luty 1979), gitarzysta i współzałożyciel Def Leppard, Steve Clark (styczeń 1991), ostatnio zaś wokalista grupy Alice In Chaines, Layne Stanley (5.04.2002, czyli 8 lat po śmierci Kurta Cobaina).

Kłopoty z narkotykowym uzależnieniem stały się przyczyną śmierci dwóch polskich wokalistów blues-rockowych. Najpierw w czerwcu 1983 roku właśnie z tego powodu odszedł Ryszard ?Skiba? Skibiński, a później (30.07.94 r.) nieodżałowany, charyzmatyczny Rysiek Riedel z zespołu Dżem.

Alkohol w muzycznym świecie zebrał także spore żniwo. Szczególnie smutny dla fanów rocka był rok 1980. 19 lutego na tylnym siedzeniu samochodu znaleziono ciało Bona Scotta, wokalisty AC/DC, zaś 25 września również zapitego na śmierć perkusistę Led Zeppelin, Johna Bonhama.

Wieloletni, stały kontakt z różnego rodzaju używkami doprowadził do krańcowego wyczerpania organizmu i przedwczesnej śmierci kilku znakomitych artystów. Najboleśniej fani odczuli śmierć Phila Lynotta, niezapomnianego lidera grupy Thin Lizzy, który zmarł 4 stycznia 1986 roku. Zbyt intensywne i szybkie życie stało się też przyczyną śmierci innego znanego Irlandczyka, Rory Gallaghera (czerwiec ?95). Chociaż oficjalne diagnozy lekarskie określiły przyczyny zgonu, jako zawał serca, to właśnie nadużywanie wszelkich rockandrollowych ?przyjemności? przyczyniło się do odejścia Elvisa Presley?a (16.08.77) i Gene Vincenta (październik ?71). 3 lipca 1971 roku serce przestało bić Jimmiemu Morrisonowi. Chyba jednak niemal każdy wie, iż ten niezwykle kultowy poeta i wokalista The Doors w swoim 28-letnim życiu wypróbował wszystkich odlotowych środków chwilowo poszerzających percepcję.

Skoro wspomniałem o biednych, steranych życiem sercach artystów warto nadmienić, że zbyt wcześnie przestały one pracować w piersiach Joe Dassina (sierpień ?80), Janusza Kruka (czerwiec ?92), Grzegorza Ciechowskiego (grudzień ub. roku) oraz basisty The Who, John Entwistle?a (czerwiec 2002).
Jednych dopadł zawał serca, innych zdradziecki rak. W maju 1981 roku choroba nowotworowa skróciła życie króla muzyki reggae, Boba Marleya, a 29 listopada ub. roku rozległy rak zabrał drugiego z Beatlesów, George?a Harrisona. Podobna przyczyna śmierci dotknęła Franka Zappę, który skończył swój żywot w grudniu 1993 roku. Dziesięć lat wcześniej anoreksja odebrała życie miłej i sympatycznej, śpiewającej takież piosenki Karen Carpenter. A co można napisać o Freddie Mercury?m? To, że 24 listopada 1991 roku zmarł na AIDS. To chyba zbyt lakoniczne stwierdzenie, bo prawdę powiedziawszy i on jest ofiarą rockandrollowego życia.

W Dzień Zaduszny nie sposób nie wspomnieć również o tych, którzy zginęli tragicznie w wypadkach. Samolot jest ponoć najbezpieczniejszym współczesnym środkiem lokomocji. Spoglądając jednak na listę artystów, którzy odeszli uczestnicząc w katastrofach lotniczych, można mieć co do tego spore wątpliwości. Już w epoce rock and rolla skrzydlate rumaki przerwały rozwijające się kariery dwóch pionierów tego gatunku: Buddy Holly?ego i Ritchie Vallensa. Obaj zginęli w lutym 1959 lecąc na koncert tą samą maszyną. Pięć lat później w podobny sposób zginął obdarzony wspaniałym, ciepłym głosem, Jim Reeves. Najtragiczniejszą w skutkach kraksą lotniczą lat 70. był wypadek z 20 października 1977 roku. Lecący wówczas awionetką muzycy zespołu Lynyrd Skynyrd musieli awaryjnie lądować w chaszczach delty Misissippii. Troje z nich zmarło, pozostali zostali ciężko ranni. Sierpień 1990 roku, również awionetka. We mgle samolot uderzył o jeden z wierzchołków gór. Wszyscy zginęli, a wśród nich Steve Ray Vaughan, jeden z najlepszych gitarzystów swego pokolenia. Mimo upływu 22 lat wciąż mamy w pamięci jedną z największych katastrof lotniczych w Polsce. 4 marca 1980 roku w Lasach Kabackich pod Warszawą rozbił się transatlantycki IŁ 62. Na jego pokładzie była 30-letnia wówczas Anna Jantar.

Zejdźmy jeszcze na chwilę na ziemię i cofnijmy się o 31 lat. 29 października w wypadku motocyklowym zginął wspaniały gitarzysta Duane Allman. Rok później niemal w tym samym miejscu rozbił się jego kolega z zespołu Allman Brothers Band, Barry Oakley. Fatum, czy przypadek? Paradoksalna jest śmierć idola lat 70. Marca Bolana z grupy T. Rex, który we wrześniu 1977 roku zmarł w wyniku kraksy drogowej. Samochód prowadziła jego narzeczona, on sam zaś nawet nie miał prawa jazdy. Noworoczny poranek 1991 roku był ostatnim dniem życia Ady Rusowicz, niegdyś wokalistki Niebiesko-Czarnych. 10 lat wcześniej, w kwietniu 1981 roku na skutek odniesionych w wypadku ran w chicagowskim szpitalu zmarł Krzysztof Klenczon.

Smutna to wyliczanka, chociaż tak na miejscu, o właściwym zaduszkowym czasie. Myślę jednak, że każdy z nas wolałby nie widzieć w niej nazwisk swoich ulubieńców z przeszłości, tej dalszej i bliższej. O ile lepiej byłoby czekać na nową płytę swojego artysty, niż poprzestawać na odtwarzaniu dawnych przebojów.

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto