Mateusz przeprowadził się na Sycylię i podkreśla: - Tu życie jest znacznie tańsze niż w Polsce
Kuchnia włoska to chyba najmniejszy problem dla emigranta?
Na naszym targu jest codziennie około 40 straganiarzy. To są widoki jak z XIX-wiecznych obrazów. Ludzie przywożą z gór świeże jedzonko, rybacy dowożą dary morza, oczywiście bez jakichkolwiek paragonów i urzędników. Wskutek ocieplenia klimatu mamy już swoje mango, awokado i banany.
Paszport z Europy wschodniej nie jest uciążliwy?
To dla nikogo nie ma znaczenia. Ludzie wiedzą jak się nazywam i że jestem fajny gość, na którym mogą polegać. Wspieramy się. Istotniejsze niż pochodzenie jest to, jaki kapelusz noszę. Jesteś tym, jak się zachowujesz i ile masz serca. Najważniejsze to nikogo nie udawać, nie liczyć szczodrości, nie kalkulować – taki fałsz wyczują błyskawicznie. Sycylijczycy nie bawią się w ocenianie narodowości czy religii. Z prostego względu – życie nie jest tam łatwe i wszyscy musimy jechać na jednym wózku. Problemem jest bieda, upał, więc szkoda czasu na zajmowanie się pierdołami. Nigdy nikt nie dał mi odczuć, że polskie pochodzenie jest gorsze, a np. włoskie lepsze. A jeśli pojawiają się emocje związane moją obcością, to raczej na zasadzie – proszę, nawet do takiej mieściny, jak nasza, przyjeżdżają ludzie ze świata.