Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Paleta szczerych dźwięków – Audrey Chen w Mózgu

Ewa Piątek
Ewa Piątek
Masażer na strunach wiolonczeli, pierwotny krzyk, wyrazista obecność na scenie – tak w paru słowach opisać można koncert Audrey Chen.

Artystka z Baltimore zagrała wczoraj w Mózgu w towarzystwie ekipy HAK i Jacka Buhla.
Ewa Stołowska: Jak to się stało, że zagrałaś z formacją HAK?
- Audrey Chen:
Chłopacy skontaktowali się ze mną przez e-mail, przesłali próbki audio i zaprosili do współpracy. Pomyślałam, że spróbuję. Grałam tu solo i w ramach własnych projektów kilka razy, tym razem postanowiłam sprawdzić, jak uda się zagrać z miejscowymi muzykami.

Jak oceniasz dzisiejszą improwizację? Walka o prowadzenie czy współpraca?
- W moim odczuciu i to, i to.

Zaskakiwali cię?
- Nie nazwałabym tego zaskoczeniem, była to raczej godzinna muzyczna negocjacja. Dla mnie to ciekawe doświadczenie polegające na odnajdywaniu się na scenie nie tylko ze swoim dźwiękiem, ale ze swoją estetyką w ogóle, ponieważ było to spotkanie różnych tendencji.

Grałaś w Bydgoszczy w ubiegłym roku, w lutym. Czy od tego coś się zmieniło w twoim życiu artystycznym?

- Jasne, moja muzyka nieustannie się rozwija. Nie zawsze są to zmiany drastyczne, raczej stopniowy rozwój z czasem. Moje własne życie formuje moją muzykę.

Z wykształcenia jesteś wiolonczelistką, ale budujesz wokół wiolonczeli wiele innych brzmień.
- W ten sposób robię to bardziej od siebie. Jako muzyk klasyczny wykonywałam dzieła innych kompozytorów. Klasyka to termin bardzo ogólny, ja akurat miałam repertuar, który bardzo mi się podobał. Specjalizowałam się w muzyce dawnej i w utworach z XX wieku, interpretowałam zarówno nowoczesnych kompozytorów, jak i klasyków, miałam więc szerokie spektrum muzycznych zainteresowań. Około 6 lat temu zaczęłam tworzyć własną estetykę, szukać własnego brzmienia. Chciałam robić coś naprawdę własnego, robić to szczerze, bez obciążania się programem konserwatorium, bez zatrzymywania się przy granicach, jakie stawiane są różnym gatunkom muzycznym.

W pewnym sensie sięgasz po sztukę performance. Uczyłaś się tego, czy przyszło to naturalnie?
- Uczyłam się muzyki: śpiewu i gry na wiolonczeli. Jeśli jestem w pewnym sensie performerką, to chyba dlatego, że głęboko odczuwam swoją muzykę, a moje działania są jej przedłużeniem, naturalną konsekwencją, integralną częścią tego, co tworzę. Nie zastanawiałam się, jak zdefiniować ten efekt, czy to już jest performance.

Grając, bardzo angażujesz się w to, co robisz. Jesteśmy jednak w klubie, ludzie piją piwo, rozmawiają, ktoś wychodzi. Nie wolałabyś występować np. w filharmonii?
- Wiele zależy od wieczoru, ludzi, miejsca, oczekiwań lub ich braku, od skupienia, od tego czy ludzie przyszli dla muzyki, czy dla towarzystwa. Wszystko to wpływa na to, jak ja się czuję, jak gram, jak do tej gry podchodzę. Wiele zależy od otwartości ludzi na to, co chcę im dać ze sceny.

Jesteś czasem zawiedziona publicznością?

- Czasami tak.

Mam nadzieję, że nie dzisiaj?

- Troszeczkę. Na widowni był jakiś głośny pan, jakieś kobiety bardziej zajmowała rozmowa niż słuchanie. To nie jest mi obojętne. Z drugiej strony gram często na konkursach, dużo koncertuję, a każdy występ jest nowym doświadczeniem. Z innymi muzykami nie improwizuję już tak często, ostatnio coraz świadomiej wybieram co zagram, nawet w przypadku improwizacji, dobieram muzyków pod kątem konkretnego zamysłu kompozycyjnego. Dzisiejszy wieczór był dla mnie, muzycznie, tak czy inaczej zjawiskiem, od którego ostatnio odwykłam, a więc doświadczeniem nowym. Na pewno czegoś się dzisiaj nauczyłam – także o tym, czego lepiej nie robić, na co się nie decydować, w jakie rzeczy nie wchodzić. Niektóre momenty uważam za udane, inne mniej. Wynika to też z faktu, że nie znaliśmy się przedtem, nie wiedzieliśmy, czego się po sobie spodziewać, a mamy różne doświadczenia związane z improwizacją.

Zastanawiałam się kiedyś czy w różnych krajach muzycy mają inne nawyki związane z improwizacją, inny poziom otwartości?
- Nie wiem. Z polskimi muzykami nie miałam okazji zbyt często grać wcześniej, m.in. dlatego przyjęłam tą propozycję, by zagrać z nimi dziś. Generalnie dużo improwizuję z muzykami z Francji, z Holandii, grałam też z Niemcami, improwizowałam w Chinach, w Japonii i oczywiście w Stanach. Obecnie wiele projektów realizuję z Europejczykami, na stałe współpracuję z pewnym Libańczykiem. Moim zdaniem trudno generalizować. Zdolność do improwizacji wynika raczej z osobistych relacji danej osoby z muzyką, nie z uwarunkowań kulturowych. O ile o polskiej publiczności mogę powiedzieć, że chętnie przyjmuje muzykę, trudno mi wypowiedzieć się na temat improwizacji polskich muzyków, m.in. dlatego wracam tu po nowe doświadczenia.

Kiedy byłaś tu poprzednim razem, w pewnym momencie weszłaś do pomieszczenia, w którym jest bar, a wtedy wszyscy spojrzeli na ciebie - i chyba nie dlatego, że wyglądasz inaczej. Mam wrażenie, że osoby, które są bardzo samoświadome w związku z procesem tworzenia, mają swego rodzaju inną „gęstość bycia” w przestrzeni.
- Nie wiem. Nie zastanawiałam się nigdy czy kiedy nie gram, wciąż jestem jakoś szczególnie wrażliwa na to, co dzieje się wokół mnie. Nie należę do osób towarzyskich, nie wychodzę zbyt często. Mam 9-letniego syna, z którym spędzam czas w domu lub poza domem, robimy dużo ciekawych rzeczy dla zabawy. Poza tym dużo podróżuję. Jeśli chodzi o interakcje z ludźmi, w Polsce wiele osób mówi po angielsku, ale są też tacy, z którymi nie mogę się porozumieć. Często tylko słucham otoczenia, nie rozumiem co się dokładnie dzieje, tylko odczuwam atmosferę danego miejsca, zamyślam się. To ciekawe poczucie zagubienia wśród słów. Może z tego wynika wrażenie, o którym mówisz – kiedy pojawiam się w miejscu, z którego niewiele rozumiem, mam wokół siebie jakąś aurę, robię dziwne wrażenie, bo jestem "wycięta" z innego kraju.

Twoje podejście do wokalu przypomina mi Yoko Ono z czasów, kiedy fascynowała się koncepcją tzw. pierwotnego krzyku.
- Tak, mam kilka jej nagrań, są fantastyczne. Myślę jednak, że budowanie mojego brzmienia nie polega w tak dużym stopniu na odnoszeniu się do tego, czego słucham. Owszem, słucham dużo muzyki, słucham wielu dźwięków. Zwracam uwagę na odgłosy z ulicy, słucham dzieci, sama mam dziecko, jego tego też słucham, od kiedy się urodziło. Wszystkie te rzeczy kształtują mnie w jakiś sposób. Nie uważam się za wyznawczynię muzyki eksperymentalnej, poszukującą wzorów wśród czyichś dokonań. Poszukuję raczej własnej świeżości w tym co robię. Jeśli zbiega się to np. z tym, co robiła Yoko, to być może dlatego, że moja muzyka koresponduje z naturą ludzką jako taką, która na tym etapie mojego życia przekłada się na dane brzmienie. Odwołuję się do dźwięków dosyć pierwotnych, uniwersalnych. Opieram się na emocjach, odczuciach obecnych w każdym człowieku, wszędzie. Nie zawsze wiem, dokąd zmierzam, ale staram się składać elementy w całość, prowadzę pewnego rodzaju narrację, nawet jeśli nie jestem w stanie przełożyć jej na język niemuzyczny, wyjaśnić. Bazuję na tym, co dzieje się w życiu, czego nie trzeba wyjaśniać, co się po prostu czuję – miłość, smutek, rozdrażnienie. Nie chciałabym takich odczuć wyrażać słowami, które są z natury bardzo ubogie, chociaż czasami używam ich w charakterze interpunkcji, czasami odczucia eksplodują w moim wnętrzu i wtedy muszę je wypowiedzieć, wyśpiewać, wykrzyczeć słowami, żeby zaakcentować to, co jest z muzyce.

Grasz na wiolonczeli, ale korzystasz też z elektroniki i z przedmiotów użytku codziennego.
- Poszukuję nowych dźwięków – i w śpiewie, i wokół wiolonczeli. Jeśli coś znajdę, rozwijam to. Uzupełniam to co już mam elementami, które wspólnie dają pewną całość, chociaż nie przetwarzam dźwięków zbyt mocno, pozwalam im rozbrzmiewać samodzielnie, nie naruszam ich. Różnymi środkami buduję swoją paletę dźwięków, ale niekoniecznie eksperymentuję cały czas. Staram się nastroić swój osobisty, szczery język muzyczny.

Wrócę na chwilę do Yoko Ono. Kiedyś straciła ona dziecko, nagrała wtedy bicie serca umierającego płodu. Przesada? Jaka jest dla Ciebie granica między tym co osobiste, a tym co artystyczne.
- Nie widzę granicy. Muzyka jest moim życiem osobistym.

Czy jest jakiś obszar intymności, którego nie poświęciłabyś sztuce?
- Poświęcenie to złe słowo. Siedzenie na scenie jest z natury dziwną sytuacją. Właściwie to wolę znajdować się bliżej publiczności, wśród ludzi. Nie znam historii Yoko, nie siedzę w popkulturze, ale nie myślę o czymś takim jak przesada, zrobiłabym to, co w danej chwili wydaje mi się właściwe. Nie myślę o przekraczaniu granic, bo w ogóle nie myślę o tym, że granice istnieją. W pewnych okolicznościach tylko postrzegam scenę jako niepotrzebną granicę między mną z ludźmi. Słowo „granica” ma dla mnie negatywne zabarwienie, nie myślę o nim.

Zobacz też:


Od redakcji: Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto! Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście. Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich MM-ki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje miasto.


od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto