Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

cineMMa: No-Do - hiszpańskie straszydło

Krystian Kempiński
Krystian Kempiński
Gdyby Hollywood zabierało się do straszenia ludzi tak dobrze jak to się robi w kinie hiszpańskim czy japońskim, mielibyśmy znacznie więcej obrazów o gęstej atmosferze lęku niż scen z wszędobylskimi flakami, które niby straszą, niby nieszpaczą, a w rzeczywistości latają tylko z lewej części kadru na prawą…

W odpowiedzi na naszą potrzebę zaspokojenia nierealnego strachu zjawia się No-Do, czyli Wezwani, jeśliby pokusić się o polskie tłumaczenie tytułu. No-Do były to kroniki filmowe, powstające w dużej ilości, w hiszpańskiej rzeczywistości lat czterdziestych. Tymczasem film opowiada historię młodej rodziny, która zamieszkała w niegdysiejszej małej szkole dla ubogich, gdzie niedawno wybudziła się z kilkudziesięcioletniej śpiączki pewna kobieta. Już na samym początku okazuje się, że kobieta była córką jednego z dokumentalistów No-Do, a w zasadzie tajnym odłamem No-Do, pracującym dla kościoła nad dokumentowaniem paranormalnych objawień. Z paradokumentu pokazanego w pierwszych minutach obrazu dowiadujemy się jeszcze jednego – tego, co wiąże rodzinę, księży oraz starszą kobietę – istnienia trzech dziewczynek, zamieszkujących przed laty szkołę, które utrzymywały, że objawiła się im Najświętsza Maryja.

Na pozór film jest bardzo standardowy: nawiedzony dom, który ujawnia swoje moce najpierw jednej osobie, a następnie kolejno innym, oraz tajemnica kościoła. Fabuła nie zaskakuje, przy czym jest dość zawiła. Tym niemniej film ogląda się z ogromnym zainteresowaniem do samego końca, a wątki poboczne błagają o więcej uwagi, aniżeli zostało im poświęcone, przez co można odczuwać delikatny niedosyt. Sam odłam tajnych kościelnych kronik No-Do zasługuje na odrębny film, a kolejnym wątkiem trzech stopni cudowności można obdarować dwa kolejne.

No-Do nie wrzeszczy z ekranu, nie sprawia, że podskakujemy ze strachu, ale mroczna muzyka, ciemne zakątki domu, wspaniałe kadry ukazującą piękną scenografię tworzą atmosferę gęstą jak ektoplazma, przez co nie da się nie odczuwać napięcia i lęku.

W obrazie Elio Quiroga nie zobaczymy gwiazd wielkiego ekranu. Trzeba jednak przyznać, że aktorzy dali z siebie bardzo dużo, a ich gra aktorska nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie, postać stworzona przez Ane Torrent (m.in. Kochanice króla) wprowadza wiele pozytywów.

Jedyny mankament filmu to jego zakończenie. Nie da się ukryć, że sceny przedstawione w finale nie były najwyższej jakości, zapewne przez niższy budżet aniżeli w przypadku superprodukcji. Wychodzę jednak z założenia, że jeżeli autorów nie stać na fajerwerki, to niech pokażą tylko zachwycone twarze ludzi, w których odbijać się będzie kolorowe przedstawienie – scena jakże prosta, a niesmaku brak.

Zobacz też:



od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto