Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Irlandzkie elfy odczarowały wiosnę

Redakcja
Lord of the Dance
Lord of the Dance mat. prasowy
Co prawda obchodzony w marcu dzień świętego Patryka już dawno za nami, ale w tym roku święto Irlandii w Polsce trwało aż dwa tygodnie. Tyle właśnie czasu spędzili w Polsce tancerze z grupy Michaela Flatleya. W międzyczasie najsłynniejsze irlandzkie widowisko taneczne, Lord of the Dance, podziwiały tysiące ludzi w dziewięciu miastach Polski. Ostatnim miejscem na polskiej części tegorocznej trasy była bydgoska Hala Łuczniczka.

Trudno odpowiedzieć jednym zdaniem na pytanie czym tak naprawdę jest Lord of the Dance. To teatr, balet, taniec, muzyka, śpiew – istny festiwal sztuki irlandzkiej, połączenie tradycji kultury celtyckiej z nowoczesnością, a wszystko to tworzy opowieść opartą na starej legendzie. I choć historia jest mało skomplikowana i łatwa do przewidzenia, można by nawet rzec banalna, to prostota fabuły w niczym tu nie przeszkadza. Przeciwnie, główną rolę gra tutaj taniec i myślę, że zbyt skomplikowana opowieść sprawiłaby, że widzowie skupili by się bardziej na śledzeniu wydarzeń, a nie na podziwianiu tancerzy. Swoją premierę przedstawienie miało w 1996 r. Jego autorem i reżyserem jest Michael Flatley, niegdyś tancerz w słynnym musicalu Riverdance i mistrz świata w stepowaniu (jego rekord w szybkości uderzeń stopą wpisany do księgi Guinessa został pobity w 1998r. przez Jamesa Devine’a, ucznia Michaela i obecnie wynosi 38 uderzeń na sekundę), a dzisiaj właściciel własnej szkoły tańca i choreograf. Przedstawieniem, które zapoczątkowało modę na celtyckie spektakle było właśnie Riverdance, które również można oglądać do dziś. W Bydgoszczy mieliśmy także okazję podziwiać GaelForce Dance (ostatni raz wiosną 2010r.). Jednak jest coś co niewątpliwie wyróżnia Lord of the Dance spośród powyższych. To przepiękna muzyka, napisana specjalnie na potrzeby przedstawienia przez Ronana Hardimana. Soundtrack razem z choreografią tworzy idealną całość i już sama ścieżka dźwiękowa, która jest mieszanką muzyki celtyckiej, tradycyjnych dla tej kultury instrumentów z nowoczesną elektroniką, potrafi oczarować słuchaczy. Takiego „poweru” nie spotkamy w żadnym przedstawieniu, gdzie często podkład muzyczny grany jest na żywo, a muzycy ograniczeni są do skrzypiec, fletu czy akordeonu.

W poniedziałek, równo o 19.30 na sali Łuczniczki zgasły światła, zabrzmiał śpiew zakonników. Na scenę, pośród leżących tancerek, wyszli mnisi z płonącymi pochodniami. Na samym środku Mały Duszek gra na flażolecie, następnie słychać flet irlandzki - to pierwsze dźwięki „Cry of the Celts”, zaraz potem widzimy pierwsze tancerki… zaczęło się: delikatny balet pań, solówka głównego bohatera i żywiołowy step towarzyszących mu tancerzy. Publiczność się ożywia, więc chwila wytchnienia – czas na balladę, „I dream I dwelt” w wykonaniu Anniemarie Gillman, sopranistki irlandzkiego pochodzenia. Gdy schodzi, scenę znów opanowują tańczące wróżki (i tutaj następuje ulubiony fragment męskiej publiczności, kiedy tancerki zrywają z siebie sukienki i tańczą w kusych, czarnych strojach), publiczności prezentuje się jasnowłosa Saoirse, po czym nadchodzi kolej na zmysłowe solo kusicielki Morrigan do „Gypsy”. Jeszcze tylko taniec Pana Ciemności, pierwszy wspólny występ do tytułowego utworu „Lord of the Dance” i nagle rozlega się głos „Ladies and gentleman…” - przerwa. Koniec aktu pierwszego. I chociaż doskonale rozumie się, że Irlandczycy są zmęczeni, muszą się przebrać i przygotować do bardziej wymagającej i intensywnej, drugiej części przedstawienia, to jest to trochę brutalnym wyrwaniem publiczności z samego środka opowieści. Mimo to przez chwilę siedzę jeszcze, zawieszona gdzieś w odległej krainie tańczących wróżek. Korzystając z trwającej przerwy mam okazję dodać, że oglądając show naprawdę ma się wrażenie, że jest się w innym świecie. Niestety w czasie przedstawienia do rzeczywistości przywołują mnie odgłos jedzonego gdzieś obok popcornu, zapach hot-dogów i co chwilę przechodzący między krzesełkami ochroniarz, zmuszony zwracać niepokornym widzom uwagę, by pochowali aparaty. Nie wiem czy to taka nasza polska mentalność czy zwyczajny brak wychowania. Naprawdę nie potrafię tego zjawiska zrozumieć - hot-dogi nijak mi nie pasują do magii całego przedstawienia. Mimo że, jak wspomniałam, trudno zaklasyfikować Lord of the Dance i pewnie polemizować by można z tezą, że jest to stuprocentowe przedstawienie teatralne i kultura wysoka, bo w pewnym sensie show weszło już do europejskiego kanonu popkultury (LotD jest największym wystawionym kiedykolwiek przedstawieniem), ale z pewnością nie jest to film w kinie czy przed TV, kiedy napięcie zajada się prażoną kukurydzą. Ale kończy się przerwa. Akt drugi jest jeszcze lepszy od pierwszego. W miarę rozwoju fabuły rośnie tempo wydarzeń, ale i tempo muzyki i tańca. Nie zdradzając zbytnio zakończenia, dochodzi do walki dobra ze złem, armii Władcy Tańca z armią Lorda Ciemności, Don Dorchy. Kulminacyjnym momentem w Lord of the Dance jest oczywiście robiący największe wrażenie finał, w czasie którego na scenie pojawiają się wszyscy wykonawcy wraz z Lordem Tańca, niczym dyrygentem w filharmonii, prowadzącym swoją trupę. Muzyka, niesamowite tempo i odgłos stepu… to wszystko w ostatniej scenie sprawia, że chciałoby się znaleźć wśród nich, a emocje udzielają się wszystkim obecnym. Nie trudno zgadnąć, że i bydgoska publika była pod wrażeniem, czego dowodem są owacje na stojąco i wyproszone dwa bisy. Przyznać też trzeba, że chwilami widowni udzielała się istna atmosfera rodem z irlandzkiego pubu, często słychać było głośne klaskanie w rytm muzyki. W sumie w Bydgoszczy na scenie zobaczyliśmy 30 tancerzy. W głównej roli wystąpił James Keegan, który jest najmłodszym z tancerzy wcielających się we Władcę Tańca. Oprócz tego podziwiać można było pojedynki skrzypcowe Giady Costenaro i Valerii Gleeson, oraz wspomnianą już Anniemarie, która zaśpiewała 3 piosenki. Warto też wspomnieć, że ta piękna muzyka, która umilała publiczności przerwy to utwory z niedawno wydanej płyty Michaela Flatley’a, „On a different note” (Michael jest także bardzo cenionym w Irlandii flecistą).

Jedno jest pewne – nie da się zamknąć w słowach tych emocji, które odczuwa widz, który siedzi i przeżywa całą historię widząc, słysząc i odczuwając wszystko na żywo. Przy czym trzeba dodać, że Lord of the Dance to show bardzo uniwersalne, trafiające właściwie do większości, którzy się zdecydują je obejrzeć. Na występy Irlandczyków przychodzą i starsi, i młodsi, wszyscy na końcu równie zauroczeni. Dlatego jeśli tylko będziecie mieli kiedyś okazję przeżyć to sami, to skorzystajcie, bo tylko w ten sposób można przekonać się, czym tak naprawdę jest fenomen Lord of the Dance. I choć z pewnością brak tu rozmachu znanego ze wspomnianego już wystąpienia uwiecznionego na DVD „Feet of Flames”, to i takie małe koncerty mają swoje zalety. Jedną z nich jest m.in. to, że jest się bliżej sceny i wszystkich występujących można niemal dotknąć wzrokiem, a to nie jest już możliwe, gdy siedzi się na stadionie wypełnionym 25 tysiącami fanów Flatley’a.

Dziwić jedynie mogło to, że nie wyprzedano wszystkich biletów. A najwyraźniej tak było, skoro zdecydowano się przenieść osoby z trybun bocznych na miejsca trybuny C, która znajdowała się naprzeciw sceny. Także wszystkie krzesełka na płycie boiska nie były zapełnione. Trudno powiedzieć, czy i dlaczego hala okazała się za wielka, czy zainteresowanie zbyt małe, ale z pewnością złożyły się na to różne czynniki. Zastanowić można się nad wpływem ceny, która chociaż jak na polskie warunki może wydawać się wysoka, to była jednak do przeskoczenia (dzień przed koncertem można było zakupić bilety poprzez portal groupon.pl w cenie 91zł i dzięki temu zabiegowi sala była pełniejsza jeszcze o 130 osób). Może zawiodła promocja, a może o małej frekwencji zadecydował po prostu fakt, że musical gościł już w Bydgoszczy w 2009 r. Mimo wszystko myślę, że ci którzy dotarli w poniedziałek do Łuczniczki nie żałują tego pięknego, magicznego wieczoru.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto