Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Plus Camerimage 2011: Rozmowa z Johnem Sealem

MM Bydgoszcz
MM Bydgoszcz
Piotr Kubica
Rozmowa z Johnem Seale'em, jednym z najwybitniejszych autorów zdjęć filmowych na świecie. W jego dorobku są między innymi "Angielski pacjent" (za zdjęcia do tego filmu otrzymał Oscara), "Utalentowany Pan Ripley", czy "Gniew Oceanu". Jest laureatem nagrody za całokształt twórczości na zakończonym właśnie w Bydgoszczy XIX. Plus Camerimage.
Czytaj też:
» Wywiad z Albertem Mayslesem

Pracował Pan przy kilku spektakularnych, hollywoodzkich produkcjach, jak chociażby "Posejdon", "Gniew Oceanu" czy "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Jest w nich mnóstwo efektów specjalnych. Jak różni się praca przy takich filmach, od tej przy produkcjach nie korzystających z efektów?

To naprawdę bardzo ciężka praca. Filmy naładowane efektami wizualnymi wymagają wielu przygotowań, jeszcze przed zasadniczymi zdjęciami. Najpierw powstaje story board, żeby móc zaplanować poszczególne ujęcia, a potem dopiero możemy rozpocząć zdjęcia. Widać zatem, ile pracy to wymaga. A jeśli chodzi o produkcje takie, jak "Rainman", czy "Stowarzyszenie umarłych poetów" – cóż, przygotowania są o wiele łatwiejsze – po prostu idziesz, oglądasz pomieszczenia, środowisko w jakich ma się dziać akcja i działasz. Więc o wiele łatwiej zrobić prosty, emocjonalny film, niż katastroficzną wielką produkcję. Ale prawda jest taka, że teraz niemal każdy film posiłkuje się w mniejszym lub większym stopniu efektami specjalnymi. Przydają się, aby np. dokonać retuszu niepotrzebnych elementów w kadrze, czy stworzyć odpowiednie tło. Ale także pozwalają stworzyć niesamowite efekty, jak płomienie, eksplozje, wybuchy i nie stanowią żadnego zagrożenia dla ekipy. To jest niezwykle ekscytujace. Przez lata robiłem filmy, przy których praca często była naprawdę niebezpieczna. Widziałem jak dochodziło do wypadków, bo coś poszło nie tak. Jeden z wybitnych reżyserów, z którym miałem okazję pracować, powiedział kiedyś: "Na moim planie nikomu nie może spaść włos z głowy" i tak powinno być. A dzięki efektom specjalnym to możliwe.

"Łowca snów", film który zrealizował Pan w 2003 roku, to adaptacja powieści Stephena Kinga. Czy trudno było przenieść ją na wielki ekran?
Ani trochę. Reżyser "Łowcy snów" Lawrence Kasdan jest świetnym facetem, a powieść Kinga niesamowita, uwielbiam ją. Znałem wcześniejsze dokonania Kasdana, więc od razu wszedłem w ten projekt. Pracowaliśmy w naprawdę ciężkich warunkach – w śniegu, w mrozie, nocą i za dnia – to było wyzwanie, ale bardzo ekscytujące. Nie można przecież wszystkich filmów kręcić w pomieszczeniach, w cieple – to nudne (śmiech).

No właśnie, a jaki film był dla Pana najtrudniejszy, jeśli chodzi o warunki, w jakich trzeba było pracować?
Zawsze powtarzam, że najtrudniej było z "Gorylami we mgle". Kręcilismy je w Afryce, mieszkaliśmy w namiotach, bardzo wysoko ponad poziomem morza, zatem zmagaliśmy się ze zmianami ciśnienia i niedoborem tlenu. Codziennie pokonywalismy kilometry pod górę, niosąc ze sobą sprzęt. To było wyczerpujące, przede wszystkim fizycznie, ale ostatecznie niezwykle satysfakcjonujące. Myślę, że efekt był niesamowity.

Z jakiego filmu jest Pan najbardziej dumny, a który w Pana opinii jest najmniej udany?

Wychodzę z założenia, że moim najlepszym filmem będzie każdy kolejny. A najmniej udany? Wszystkie są okropne (śmiech). Żartuję, myślę, że nie mam takich. Moim studentom powtarzam zawsze, że bycie operatorem to naprawdę ciężki kawałek chleba, bo często wymaga pracy naprawdę w zabójczych, ekstremalnych warunkach. Ważne, żeby to zrozumieć, zaakceptować i nie narzekać, tylko robić swoje najlepiej, jak tylko to możliwe. Ja to kocham, uwielbiam pracować w otwarych przestrzeniach, gdzie wciąż zmienia się światło i tak naprawdę nigdy nie wiadomo, co może się przytrafić. To napędza, zmusza do ciągłego myślenia, zmagania się z sytuacją i samym sobą. Praca w studio jest zupełnia inna, ale też stawia wyzwania operatorowi, jest ciekawa. To także lubię. Właściwie lubię wszystko, co łączy się z moją pracą.

Czy czuje pan potęgę, jaką ma, będąc operatorem filmowym. Tak naprawdę tworzy pan świat...
Nie nazwałbym tego władzą. Zawsze uważałem, że operator jest jedną z wielu składowych, które podlegają reżyserowi. Scenograf, kostiumograf, montażysta, dźwiękowiec i wreszcie operator – wszyscy funkcjonują na tych samych prawach, są równi. Każdy jest ważny i niezbędny. Dla operatora bardzo istotna jest praca scenografa, on wykonuje ciężką robotę, po to, by później autor zdjęć mógł skupić się tylko na swoim zadaniu.

Czyli przedyskutowuje pan swoją wizję z resztą ekipy?

O tak! Zawsze. W czasie przygotowań, jeszcze przed rozpoczęciem zdjęć, opowiadamy sobie o swoich pomysłach, porównujemy je, dyskutujemy. Jesteśmy wielką rodziną, która nie może się bez siebie obyć. To bardzo ważne, aby miedzy twórcami była dobra energia. Wielu reżyserów wprowadza właśnie taki rodzinny klimat na plan. Pamiętam współpracę z Anthonym Minghella ("Angielski pacjent") – spędziliśmy na planie mnóstwo czasu, wszyscy traktowaliśmy się z szacunkiem i miłością. A to procentuje naprawdę niezwykłymi, pięknymi filmami.

Rozmawiali Łukasz Jędrzejczak i Joanna Pluta

Zobacz też:

Pejzaż bez Ciebie - Breakout

Acid Drinkers w Estradzie

US3 w Estradzie


Blogi MM: Cmentarz Starofarny
Dołącz do MMBydgoszcz.pli napisz artykuł! Poinformuj nas, co się dzieje w mieście. Pochwal się swoimi zdjęciami, komentuj wpisy i załóż własnego bloga!
» dodaj artykuł
» dodaj zdjęcia
» dodaj wydarzenie
» dodaj wpis do bloga
od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto