Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O małym, futrzanym życiu

Gary Grey
Gary Grey
Niespodzianki. Lubiłem je od dziecka i lubię nadal. Trudno ich nie lubić skoro zawsze oznaczały coś wykwintnie miłego.

Jednakże nigdy nie spodziewałem się, że niespodzianka będzie znaczyć dla mnie tak wiele. Coś tak małego, lecz niespotykanie urzekającego i chwytającego za serce i jednocześnie przezabawnego i śmiesznego. Panie i panowie, poznajcie Stefanię, moją świnkę morską.

Poznaliśmy się w Wigilię. To co wyglądało jak wielkie pudło, okazało się klatką obklejoną ozdobnym papierem na prezenty. Kiedy odkryłem połę papieru i zobaczyłem szczebelki klatki, a za nimi miseczkę z karmą i domek z zielonym dachem, moje serce podskoczyło. Zajrzałem do domku. Mała futrzana kulka z oczkami jak paciorki spoglądała na mnie lękliwie. Wyciągnąłem do niej rękę i pozwoliłem by mnie obwąchała. Delikatnie musnęła mnie noskiem i wyszła z domku. Wziąłem ją na ręce. Była tak malusia, że mieściła mi się na dłoni. Uniosłem ją i pogłaskałem, po czym powiedziałem: „Dzień dobry, Stefciu.” I tak zaczęła się nasza znajomość.

Nie nazywam się dr Dolittle i nie rozumiem języka zwierząt, a zwłaszcza świnek morskich. Mimo to, udaje mi się trafnie interpretować kwikanie i pomrukiwanie Stefci. Jest to niezwykle trudny język, lecz wystarczy bacznie poprzyglądać się jej zachowaniu, by zrozumieć co ma do przekazania. Generalnie rzecz biorąc Stefcia to straszna gaduła. Kwika i mruczy, gada i gada, a ja muszę ją uważnie słuchać i spełniać jej zachcianki. W końcu od tego jestem. Jestem jej nie właścicielem, bo to brzydko brzmi, lecz opiekunem i jako taki dbam o nią. Kiedy więc słyszę kwikanie, wiem czego jej trzeba, a trzeba jej wiele.

Poranny kwik to nic innego jak: „Wstawaj, stary ramolu, chce mi się jeść!” Otwieram jedno oko, potem drugie. Spoglądam na klatkę. Wsparta łapkami o szczebelek zerka na mnie swoimi maleńkimi jak paciorki oczkami. Po chwili słyszę znów kwik. Świnka mówi: „No dalej! Czas na śniadanie!” Wsypuję karmę do miseczki, kładę obok domku jabłko i marchewkę. Wystarczy na śniadanko. Nic z tego. Znów rozbrzmiewa kwik: „A o sianku to szanowny pan zapomniał?!” Wkładam siano. Prosię skacze z radości. Udało się ją zadowolić. Na razie.

Poidełko prawie puste. Zdejmuję je z klatki, myję i nalewam świeżą wodę. Stefcia podchodzi do poidełka, bierze kilka łyków i kwiczy: „Ej, to woda! Nie masz czegoś mocniejszego?” Załamuje ręce. Czegoś takiego się nie spodziewałem. Jak tu wytłumaczyć prosiakowi, że nie wolno jej pić alkoholu? „Otwieraj barek i nalej mi jednego!” Nic z tego. Nie dostanie ani kropli. Po chwili znowu słyszę kwik: „Masz zapalić? Nie ma to jak dobry dymek z rana, po śniadaniu!” Mowy nie ma. Nie będzie mi się prosiaczek truł tym świństwem.

Z popołudniowej drzemki wyrywa mnie hałas. Otwieram oczy i zerkam w stronę z której wydobywa się zgiełk. Oczywiście sprawcą hałasu jest Stefcia. Któżby inny? To maleństwo pracowicie obgryza klatkę mimo, iż ma gałązki do gryzienia. Nachylam się nad klatką, a ona do mnie: „Wiesz jakie to smaczne? Pyszna farba. Musisz spróbować!” Nie zamierzam. Wzdrygam się na samą myśl o smaku farby. Najbardziej jednak dziwi mnie fakt, że ma w klatce pyszne kawałki brzozy i jabłonki i nie chce ich obgryzać. Nigdy nie jadłem drzew, więc sam dziwić się śwince nie powinienem i nie dziwię się.

Nie minęło wiele czasu od śniadania, a Stefcia znów jest głodna i woła: „Ja chcę ziarka! Dawaj ziarka, stary ramolu!” Patrzę na miseczkę. Wypełniona po brzegi. Czyżbym źle interpretował kwikanie? Może chce czegoś innego? Otóż nie. Chce ziarka. Właśnie ziarka. Nic innego. Mówię do niej, że ma pełną miseczkę, a ona na to nabiera rozpędu i rzuca się wprost na miseczkę, wysypując wszystko. „Teraz mam już pusto!” mówi. A to zwierzak marny, myślę sobie. Wsypuję jej nową karmę. Stefcia podbiega i zamiast jeść, wpierw wygarnia łapką to co jej nie smakuje i zjada same smakołyki. Spryciara paskudna.

Stefcia ma śliczny, drewniany domek z niebieskim, skośnym dachem. Uwielbia go… gryźć i przewracać. Tak, wzrok was nie myli. Gdy tylko stwierdzi, że położenie domku w klatce znudziło jej się, świnka wchodzi do środka i przewraca go na daszek, po czym przesuwa go gdzie się tylko da. Ot co, taka zabawa, pomyślicie. Ja jednak twierdze inaczej. Częste przemeblowania i zmiany są już w jej kobiecych genach. Ona to po prostu uwielbia. W porządku. Nie mam nic przeciwko. Jedyne co mnie drażni to bałagan jak przy tym robi. Siano i wióry trocin latają wszędzie.

Wiosna w pełni. Słonko ślicznie świeci, po niebie dryfują obłoki, wieje orzeźwiający wietrzyk. Czas pokazać ten świat Stefci, bo jako, że urodziła się w grudniu, nie wie co to trawa i ciepłe świeże powietrze. Byłem pewien, że od razu jej się spodoba. Nic z tego. Kwiczała i piszczała: „No gdzie mnie niesiesz?! Ja nie chcę, ja nie chcę! Chcę z powrotem do klatki! Obiecuję, że już nigdy nie nazwę cię ramolem!” Na nic to się zdało. Stwierdziłem, że potrzebna jest tu terapia wstrząsowa. Postawiłem klatkę bez kuwety na trawkę i powoli i delikatnie włożyłem Stefcię do środka. Od razu uciekła do domku. Pokwikała na mnie jeszcze chwilę, po czym kwik ustał. Najpierw nieśmiało wychyliła nos z domku, ale zaraz się schowała. Minęło jeszcze kilka minut i jak wystrzelona z procy wybiegła podskakując. Kwikała: „Ej, ramol! Tu jest bajerancko!”

Zmierzchało, gdy musiałem zabrać świnkę z trawki. Zachodzę i co widzę? Stefcia najspokojniej w świecie skubie trawkę, a tuż obok siedzi sobie grubaśny kocur i bacznie się przygląda śwince. Zapewne nigdy czegoś takiego nie widział. Stefcia też nie. Nie wiedziała, że kot to potencjalne zagrożenie dla niej. Podszedłem bliżej klasnąłem w dłonie i kot uciekł gdzie pieprz rośnie. Na to Stefcia mówi: „Wystraszyłeś mojego kumpla! Jak mogłeś?!” Tak, myślę sobie, kumpel, dla którego służyłabyś za kolację, głupolu mały.

Czasem przyglądam się tym paciorkowym oczkom Stefci i próbuje z nich coś wyczytać. Jakie są rezultaty? Żadne. Nie dość, że niczego nie mogę się dopatrzyć to jeszcze usłyszę: „Co się tak gapisz? Świni nie widziałeś?” Ja na to, że tak, ale nie takiej. Tu ona: „Jakiej ‘takiej’?” Takiej fajnej. „Ach, tak. Co się przypodchlebiasz ?” Tam zaraz przypodchlebiasz. „No to co chcesz, ramolu?” A nic. Tak tylko mówię. „To przynieś coś z barku i wypijemy brudzia, dobra?” Nic z tego. Ja nie pije. „A co ty wielbłąd jesteś?” Nie. Abstynent. „Na jedno wychodzi.” Niekoniecznie. „I co tak się ciągle gapisz na mnie?” Bo jesteś jedyna i niepowtarzalna, Stefciu kochana. „Acha! Wiem, o tym, ramolu. Wiem!”

Zobacz też:

od 12 lat
Wideo

echodnia.eu Świętokrzyskie tulipany

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto