Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Felieton: O rzuceniu palenia słów kilka

Gary Grey
Gary Grey
Jest taki jeden dzień w ciągu roku przesadnie oczekiwany i świętowany. Kończy się jeden rok, a zaczyna następny. Wielkie mi co! Dzień jak dzień, tylko w nocy spać nie sposób. Huk, świst i bach! I koniec. Kreacje sylwestrowe chowamy z powrotem do szafy. Pozbywamy się lakieru z brokatem i leczymy prozaicznego kaca. A gdyby tak nadać jakiś większy sens temu dniu? Po prostu docenić jego wartość i wykorzystać go do maksimum na coś specjalnego? Coś jak na przykład rzucenie palenia?

Brzęczy budzik. Jest 06.00. Budzę się z grymasem na twarzy i porannym kaszlem palacza. Czuję jakby stalowe obręcze ściskało moje płuca. Paskudne uczucie, ale do wytrzymania. Co natomiast nie jest do wytrzymania, to chęć na pierwszego papierosa przy porannej kawie. Nieprzerwanie przez dwa lata tak zaczynałem dzień. Zwykłem parzyć mocną kawę i wyszedłszy do ogródka lub na balkon puszczałem dymka. Ach, co to była za przyjemność! Właśnie. Była. Teraz muszę się bez tego obejść. Trudno. Takie jest moje postanowienie i mam zamiar w nim wytrwać, dlatego wychodzę na balkon tylko z kubkiem kawy w ręku. Z każdym łykiem odruchowo przykładam palce, w których trzymałem papierosa, do ust.

Wypiwszy kawę wracam do sypialni. Siadam za biurkiem. Czas sprawdzić co też nowego działo się kiedy spałem. Włączam komputer, loguję się i odpalam Internet. Wyświetla się strona startowa wiodącego portalu informacyjnego. Klikam na ikonę prognozy pogody. Obiecanego tydzień wcześniej śniegu brak. Wiatr dyma jak opętany. Zapowiadają słoneczny dzień i lekkie zachmurzenie. Wspominają jeszcze coś o śniegu. Według meteorologów ma spaść do pięciu centymetrów tego białego puchu. Wspaniale! Tegoroczne święta nie były białe, więc chociaż Sylwester będzie zadośćuczynieniem. Sprawdzam pocztę. Nic nowego. Nawet spamu nie ma. Szkoda. Wyżyłbym się na czymś usuwając reklamy.

Włączam muzykę i odchylam się w fotelu za biurkiem. Chce mi się palić. Bardzo. Moje drugie "ja" wiele dałoby teraz za papierosa, ale nic z tego. Nie uważam się za twardziela. Daleko mi do tego. Jednak mimo tej szatańskiej pokusy nie sięgnę po papierosa. Jednym z powodów jest to, że nie mam papierosów. Musiałbym iść do sklepu, co prawdę mówiąc nie jest żadna przeszkodą dla nałogowca. Przeszkodą za to jest absolutny brak pieniędzy! Nie mam ani grosza, a nikt z mojej rodziny nie pożyczy mi na paczkę fajek. Sam nie sięgnę do portfela rodziców. Co jak co, ale złodziejem nie jestem!

Dopiłem ostatni łyk kawy. Spoglądam za okno. Normalnie stałbym o tej porze na balkonie i palił drugiego papierosa. Nie robię tego jednak i muszę zrobić wszystko, by nie ulec pokusie. Staram się odwrócić myśli. Na to najlepsze jest pisanie. Przenoszę się pisząc w inny świat należący do mojego bezimiennego bohatera, do którego odnoszę się po kolorze jego włosów, czyli blondyn. Razem z nim kroczę leśną ścieżyną, zatapiam się w jego tok myślenia, a także wyciągam broń i strzelam do wyimaginowanych przeciwników. Jestem taki jak on. Oddany, bezkompromisowy, ale również palący. Niech to szlag! Mało brakowało, a zapaliłbym wetknięty w usta ołówek, jako papierosa! Oto co nałóg robi z człowiekiem.

Zrywam się z fotela, potrącając przy tym kubek z fusami po kawie, i zbiegam na parter domu, gdzie znajduje się kuchnia. Otwieram ostrym szarpnięciem lodówkę i wtykam doń głowę, by poczuć chłód na twarzy. Zbawienne uczucie, lecz chęci na papierosa aż w tak dużym stopniu nie zmniejsza. Jednak i za tyle jestem wdzięczny. Jak już jestem "w" lodówce, wyciągam małe co nieco na śniadanie. Nic mi dziś nie smakuje. Nawet ser i szynka. Mój ukochany ketchup jest też jakiś nie pomidorowy. Siedzę przy stole i powoli i z niesmakiem przeżuwam kanapki. I nagle jak coś nie grzmotnie, jak nie świśnie i do kuchni wpada lotem koszącym mój drogi brat.
- Dzień dobry – woła. – Grubasie!
Owszem mam trochę zbędnych kilogramów, ale to nie powód, żeby od razu nazywać mnie grubasem. Z resztą niech mu tam będzie, bo sam jest chudy jak patyk i przy nim faktycznie wyglądam na grubego.
W odpowiedzi na jego pozdrowienie wymruczałem coś w stylu: "cześć".

Spoglądam na zegarek. Jest przed 09.00, a odnoszę wrażenie jakby było już co najmniej południe. Jak ten czas wolno leci, zwłaszcza, że mnie dusi nikotynowy ból. Wszystko zaczyna mnie drażnić. Zaczynając od magnesów na lodówce, kobiety z Kairu na kalendarzu, półki, która zasłania większą część zegara i kończąc na źle brzmiącym głosie prezentera radiowego. Po prostu mnie rozsadza. Czuję, że muszę zrobić coś z sobą, albo z moim otoczeniem, bo zaraz eksploduję. Podchodzę do radia i wyłączam je. Jeden problem z głowy. Ale zaraz! Moment, moment! Teraz irytuje mnie cisza! Włączam radio i zmieniam stację. Tu też nienajlepiej. Zamiast muzyki słyszę litanię do Matki Boskiej. Nie wiem co powstrzymało mnie przed wyrzuceniem radia przez zamknięte okno. Po prostu zmieniam stację i trafiam na rockowy klimat. To lubię, lecz nie teraz. Denerwuje mnie dźwięk gitar. Decyduje się wyłączyć radio. Pośpiewam sobie.

Teraz czas zająć się resztą mojego otoczenia. Zdejmuję wszystkie magnesy z lodówki i wrzucam je do najbliższej szuflady. Teraz skrzydło lodówki jest kompletnie białe i czyste. To też mi do końca nie odpowiada, ale lepiej wygląda bez tych magnesów. Teraz czas na kobietę z kalendarza, zegar i półkę. Rozwiązanie jest całkiem proste. Półkę zostawiam w spokoju. Zdejmuję zegar i na jego miejsce wieszam kalendarz. Zegar natomiast umieszczam tam gdzie był kalendarz. Teraz widać zegar, a kobiety nie. Cudownie! Uśmiecham się sam do siebie.

Wracam do swojej sypialni i siadam przed komputerem z zamiarem znalezienia kilku porad jak efektywnie rzucić palenie. Diety, sporty, oglądanie telewizji, pestki dyń, plasterki, tabletki. Nic mi nie podchodzi. Wszędzie te same rady, tylko inaczej ułożone. Aczkolwiek trafiłem na coś specjalnego, a mianowicie sen. Sen wspomaga rzucenie, bo wtedy kiedy śpisz, nie czujesz potrzeby zapalenia. To dobre! Kładę się do łóżka. Po około piętnastu minutach czuje się lekki i rozluźniony. Zasypiam.

Nie wiem, w którym momencie się obudziłem. Nie wiem na ile to jeszcze był sen, a na ile już rzeczywistość. Widziałem wątłą sylwetkę swojego brata, krzyczącego coś niezrozumiale do mnie. Po chwili usłyszałem, że to coś o magnesach w szufladzie ze sztućcami. Powoli siadam i podnoszę się ociężale z łóżka. Spoglądam w lustro i ogarnia mnie przerażenie. Te "wory" pod oczami! Zerknąłem na zegarek. Kolejny szok. Dochodzi 20.00. Stwierdzam, że trzeba się odświeżyć i udaję się pod prysznic. I znów nerwy o najbardziej błahe sprawy na świecie. Za małe mydło, gąbka nie w takim kolorze jakbym sobie tego życzył, zawilgocony ręcznik i brak chodniczka, zamiast którego musiałem stanąć na zimnej podłodze i o mało się nie poślizgnąłem, czego efektem mogła być moja rozbita głowa, a co za tym idzie nerwy i większe prawdopodobieństwo sięgnięcia po papierosa. Dlatego ostrożnie!

Na moje biedne nerwy działa, jak płachta na byka, huk wystrzałów petard. Kompletnie nie rozumiem jak można wydawać krocie na coś… No tak. Sam wydawałem majątek na papierosy, więc nie mogę mieć pretensji do innych o bezmyślne trwonienie pieniędzy. Ale ten huk?! Czy ja jak paliłem papierosa darłem się wniebogłosy albo gwizdałem? Uznano by mnie za obłąkanego gdybym uskuteczniał tego typu praktyki. A miłośnicy petard? Im oczywiście ujdzie na sucho.

Kipiąc z wściekłości cisnąłem popielniczką o ścianę. O dziwo, nie stłukła się. Mimo to zadecydowałem już o jej losie i wyszedłszy na podwórko wyrzuciłem ją na dno śmietnika. Podobnie zrobiłem z zapalniczką i zapałkami. Nie chce niczego w moim domu, co przypominałoby mi mój nałóg.

Chęć na papierosa sięgała zenitu. Nerwy rozsadzają mi głowę. Obręcze na płucach zacieśniają się. Co ja bym dał za jednego dymka. Najchętniej wskoczyłbym do śmietnika, do którego uprzednio wyrzuciłem papierosy i zapaliłbym i zaciągnął się porządnie dymem ze słodkim formaldehydem. Ale nie! Jestem twardy. Jestem twardy – powtarzam sobie. – Muszę odwrócić myśli! Odwrócić! Odwrócić!

Chwytam pilota i włączam telewizor. Zawsze jest tam coś ciekawego, lecz tam! O zgrozo! Noworoczne orędzie, czyli "kaczka na grzędzie"! To szczyt wszystkiego! Tego jeszcze brakowało! Żeby w tak ważnym dniu, jakim jest dzień, w którym rzucam palenie, być narażonym na taki wstrząs! Paranoja! Do czego ten świat zmierza?! Na pewno nie ku lepszemu. A szkoda!

Orędzie trwało kilkanaście minut. Wystarczyło by mnie zniesmaczyć i dobić. Siedziałem w fotelu przesłaniając oczy ręką i zastanawiając się nad specyfiką tego, co właśnie zobaczyłem. Poza tym stała się niesłychanie dziwna rzecz. Sam nie wiem jak to się stało, ale to co czułem, a raczej czego nie czułem było prawdziwe. Odeszła mi, jak ręką odjął, ochota na palenie. Niesamowite. Moje szczęście nie zna granic!

Jestem wolny. Na ten nowy rok życzę zarówno Wam jak i sobie byśmy wytrwali  abstynencji i trzymali się z dala od tego paskudztwa.


od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto