Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Po tragedii na jeziorze Łebsko

Piotr Schutta
Rozmowa z Janem Kaczmarkiem, kierownikiem Międzyszkolnego Klubu Turystyki Kajakowej przy Zespole Szkół Kolejowych w Bydgoszczy. Stąd pochodziły kajaki, którymi płynęli uczestnicy zakończonego tragicznie spływu po Łebie.

Rozmowa z Janem Kaczmarkiem, kierownikiem Międzyszkolnego Klubu Turystyki Kajakowej przy Zespole Szkół Kolejowych w Bydgoszczy. Stąd pochodziły kajaki, którymi płynęli uczestnicy zakończonego tragicznie spływu po Łebie.

- Dzień po wypadku był Pan wraz z kolegami z klubu na miejscu tragedii. Ponoć z trudem poznaliście wasze kajaki. W tak opłakanym były stanie?
- Ten sprzęt został zniszczony. Kajakarze wiedzą, że po Łebie pływa się jak po górskiej rzece i po prostu rąbie się kajaki, zwłaszcza dzioby - bo nie zawsze zdąży się skręcić. Pływałem po różnych rzekach i wiem, że kajaki zawsze trochę obrywają. Dlatego się je klei. I oni też kleili, mieli specjalne kleje, taśmy. A czy brzydko to zakleili? W każdym razie żaden kajak im nie ciekł. To były typowe usterki, na bieżąco przez nich naprawiane. Moim zdaniem absolutnie nie miało to wpływu na to, co wydarzyło się na Łebsku.
- Jedna z łódek była przełamana na pół.

- To stało się w akcji ratowniczej. Kajak można przełamać wyłącznie, kiedy jest napełniony wodą.
- Rozmawiał Pan z Przemkiem, jednym z ocalałych uczestników spływu o tym co wydarzyło się na jeziorze. Co powiedział?
- Dzień był ponury, fala niewielka, mieli w tym dniu przepłynąć niedużo, 12-14 kilometrów. Byli zresztą już blisko jeziora. On płynął jako pilot końcowy, Dawid (jedna z ofiar-dop.red.) jako pilot przedni. Kiedy wpływali na jezioro nie było żadnej tablicy ostrzegawczej, że trzeba zastosować szczególne środki ostrożności. Już po tragedii penetrowałem trochę teren i nie znalazłem tam żadnej tablicy. Mówienie, że tam nie wolno pływać czy jest szczególnie niebezpieczna fala jest nieporozumieniem. Gdzie to można wyczytać? Wczoraj płynął ten Przemek jutro popłynie Franek czy Zenek. W innych krajach wyraźnie się ostrzega: chcesz się zabić, to się zabijaj. U nas się nie informuje i po części my wszyscy jesteśmy odpowiedzialni.

- Wpłynęli na jezioro. Co dalej?
- Wpłynęli około czternastej. Pod fale. Przyjęli kierunek na Łebę, tam gdzie mieli mieć biwak. Musieli płynąć za cypel. Przemek widział cały czas przed sobą Dawida, płynęli grupą, wszystko było dobrze. Kiedy pierwsze kajaki wychodziły za cypel dziewczyna Przemka, która płynęła z nim w łódce poprosiła, żeby dobić do brzegu. Zachciało jej się siusiu. To ich uratowało.

- Daleko mieli do brzegu?
- Na brzegu znaleźli się dopiero o siedemnastej. I wtedy Przemek zdecydował, że zadzwoni do bazy. Był jedynym, który miał niezamokniętą komórkę. Inni też mieli telefony komórkowe, ale zamoczone. Postanowił, że w tych warunkach już dalej nie płynie. Zadzwonił więc na brzeg i zdziwił się, że reszta grupa jeszcze nie dopłynęła. Kazał natychmiast uruchamiać akcję poszukiwawczą. Prawdopodobnie właśnie wtedy na wodzie rozgrywał się dramat.
- Profesjonalni ratownicy wkroczyli jednak dopiero o 21.00.
- Nie chcę za dużo komentować, ale Przemek mi powiedział: wszystko za wolno.

- Znał pan Przemka i Dawida, pływaliście razem.
- Razem brali ode mnie sprzęt. To bardzo odpowiedzialni chłopcy. Przemek jest wspaniałym organizatorem. Zaplanował każdy kilometr trasy, miał aktualne mapy, wiedział od nas o Łebsku. Dwa dni wcześniej pływaliśmy razem po Gople i Noteci, tymi samymi kajakami. Cała ich grupa była świetnie zorganizowana, od trzech lat pływali razem, właśnie na naszych kajakach. Tam każdy wiedział za co odpowiada.

- Pańska ocena wydarzenia.
- Za duże jezioro, żeby płynąć środkiem. Za cyplem nagle zmieniły się warunki, nie mogli sobie poradzić ze zbyt dużą falą. Zapanował chaos, przestali płynąć zwartą grupą. Nie mieli gdzie dobić do brzegu - może wiedzieli wcześniej, że tam są same bagna. Prowadzący grupę przyjął nieciekawą strategię, bo chciał dopłynąć do końca. Nieszczęśliwą, zwłaszcza że - jak wynika z relacji uczestników spływu - jeden kajak się wywrócił i trzeba było przejąć załogę. W dwuosobowym kajaku płynęły więc trzy osoby. Łódka mogła dostać wody. Poza tym za długo czekali w lodowatej wodzie na pomoc.

- Rozmawiał Pan z rodzicami Przemka.
- Rodzice mówią tak: Bóg tak chciał i nie ma co do tego wracać, widocznie tak musiało być, wszyscy się zgadzaliśmy, żeby płynęli i nikt do nikogo nie ma pretensji.
- Dziękuję za rozmowę.

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto