Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Na bydgoskich tropach Wunderwaffe

Redakcja
Największy hitlerowski poligon rakietowy, montownia latających bomb, niewyjaśnione do dziś zdarzenia… podczas II wojny historie te splotły się w rejonie jednego z większych polskich miast. Dziś dysponując nowymi faktami, choć wciąż nie wiemy wszystkiego, postaramy się uchylić rąbka tajemnicy.

Odwiedzający dzisiaj poligon Heidekraut, po upływie ponad 65 lat mogą czuć się zawiedzeni. Po największym rakietowym poligonie III Rzeszy pozostało niewiele śladów w terenie. Według znanych obecnie dokumentów, z Heidekraut wystrzelono z mniejszym lub większym powodzeniem ponad 300 rakiet A4/V-2. To o wiele więcej niż z Blizny/Heidelager. To więcej niż z znanego ośrodka doświadczalnego w Peenemuende lub z jakiegokolwiek innego poligonu rakietowego II wojny światowej. Tak ogromna liczba wystrzelonych rakiet zobowiązuje aby przyjrzeć się bliżej temu miejscu i poszukać fizycznych śladów historii.

Wierzchucin w Borach Tucholskich
Próbując zrekonstruować historię odległego o ok. 60 km od Bydgoszczy poligonu Heidekraut (Wrzos) koło Wierzchucina w Borach Tucholskich, musimy zacząć od momentu, w którym rakieta V-2 stała się najbardziej zaawansowaną bronią II wojny światowej. We wrześniu 1943 roku – tuż po pierwszym bombardowaniu ośrodka doświadczalnego w Peenemuende - zdecydowano o przeniesieniu większości testów i szkoleń do Blizny (poligon SS Heidelager)


Próba rekonstrukcji poligonu

W tym też okresie powstał ośrodek szkolny dla żołnierzy baterii V-2 w koszarach niedaleko centrum Koszalina, a w Pile utworzono instruktorski Artillerie Erzatz Abteilung 271 (271 Zastępczy Batalion Artylerii. Trzecia szkoła istniała w Bornem Sulinowie. Mimo że jeszcze w maju 1944 roku w Bliźnie pojawił się Werner von Braun, animator niemieckiego programu rakietowego, stało się oczywiste, że front wschodni uniemożliwi prace w Heidelagrze.


Dworzec na stacji kolejowej Wierzchucin. Tu docierały wagony z rakietami V-2

„W ostatnich dniach miesiąca lipca 1944 położenie w Heidelagrze stało się krytyczne. Rosyjska ofensywa sprawiła, że dalsze pozostawanie tam stało się niemożliwe. Musieliśmy zmienić miejsce i nasze nowe stanowisko Heidekraut znaleźliśmy w rozległych gęstych lasach Borów Tucholskich, 15 km na wschód od Tucholi. Strzelaliśmy teraz w ogólnym kierunku południowym” – tak gen. Walter Dornberger, odpowiedzialny z ramienia Wehrmachtu za program rakietowy V-2, opisuje początki poligonu.


Lej po upadku V-2 w centrum poligonu. W tle niewidoczny drugi lej. Znalezienie lejów w lesie bez
koordynatów GPS jest bardzo trudne.

Możemy się tylko domyślać, dlaczego nowy poligon usytuowano w Borach Tucholskich: topografia i lasy, małe zaludnienie, rozwinięta sieć połączeń kolejowych, mała odległość do ośrodków szkoleniowych… Nie można nie docenić roli Gruppenfuehrera dr. inż. Hansa Kammlera, od 1943 nadzorującego programy rakietowe III Rzeszy. Kammler przez kilka lat przed wojną mieszkał w Bydgoszczy, potem studiował na politechnikach w Gdańsku i Szczecinie, więc tereny obecnego polskiego Pomorza znał doskonale.


Jedyne znane zdjęcie z poligonu Heidekraut. W tle wyraźnie widoczna celta fińska. Celty ogrzewane były piecykiem na drewno

Ostatni świadek
- Zostaliśmy ewakuowani przez Niemców, gdy pierwsza rakieta spadła we wsi – opowiada Stefania Szmit, ponad dziewięćdziesięcioletnia mieszkanka wsi Lisiny. Jest jednym z ostatnich żyjących świadków działania Heidekraut. - Zrobiono to dla naszego bezpieczeństwa. Kiedy któryś z gospodarzy chciał pracować w polu, musiał czekać na odpowiednie pismo od Niemców. Informowano nas, kiedy możemy wrócić i pracować - wtedy było wiadomo, że tego dnia rakiety nie będą wystrzeliwane.


Stefania Szmit z Lisin, jeden z ostatnich żyjących świadków działania poligonu, pokazuje miejsce upadku pocisku

Pani Stefania pamięta, jak jeden z pocisków spadła na sad sąsiada 300 metrów od domu. Pocisk przeleciał niecałe dwa kilometry: - Ojciec stał wówczas przy płocie. Podmuch eksplozji rzucił go na rżysko kilkadziesiąt metrów dalej. Takie wielkie było ciśnienie powietrza … W domu sąsiada na łóżku leżała kobieta, była po porodzie. Eksplozja wyrzuciła ją z tego łóżka. W naszym domu powypadały szyby w oknach, dach był też zniszczony. Ludzie mieli w uszach i ustach pełno piasku od podmuchu...


Potężny lej po upadku V-2 w gospodarstwie p.Babińskich w Lisinach. W tle obora w której właściciel przechował zbiornik na ciekły tlen

Dziś w Lisinach po eksplozji został wielki lej. Podobno zaraz po wybuchu był jeszcze większy. Dom ma po dziś dzień pękniętą szczytową ścianę. Zygfryd Babiński, wieloletni mieszkaniec Lisin (dziś już nie żyje), mówił, że we wsi w sumie spadły cztery rakiety. – Jedną widziałem jak leciała bardzo nisko – opowiadał. – kiedy przelatywała nad naszym domem, odpadł od niej jeden ze stateczników. Spadł na płot i go zniszczył. Rakieta przeleciała jeszcze kilkaset metrów i płasko zaryła w polu. Nie wybuchła.


Zbiornik na sprężone powietrze pochodzący z rakiety V-2 służący jako gong gospodarzowi – jedna z nielicznych pozostałości po wrakach pocisków spadających w Lisinach

Stefania Szmit pamięta jeszcze jedną ciekawą rzecz: - Bardzo często niemieccy żołnierze, strażnicy pilnujący poligonu, zachodzili do nas do domu i dostawali jedzenie... Znaliśmy się. Pewnego dnia na poligonie musiało dojść do jakiejś dużej tragedii. Strażnicy opowiadali, że przy niespodziewanym wybuchu zginęło wielu żołnierzy, ich kolegów. Światło na tajemniczy wybuch meldunek specjalny z 13 grudnia 1944 roku, pochodzący z dowództwa stacjonującego w Heidekraut „Lehr- und Ver. Abt.” (batalion szkolno– doświadczalny). Meldunek dotyczy eksplozji, która nastąpiła podczas startu 12 grudnia o godz. 14.07. W pocisku o numerze seryjnym 19855 w 3,5 sekundy po starcie na wysokości 40 metrów eksplodowała głowica. Fragmenty rakiety były rozrzucone w promieniu 400 metrów. Odłamki głowicy zniszczyły naziemne okablowanie, pojazd z generatorem prądu i ciężarówkę testową. Być może byli też zabici, ale meldunek o nich nie wspomina.


Zbiornik na ciekły tlen z rakiety V-2, przerobiony w czasie wojny, służył niemieckim żołnierzom na poligonie Heidekraut do podgrzewania wody do mycia. Dziś jest eksponatem w Pomorskim Muzeum Wojskowym w Bydgoszczy

Dziś zwiedzający poligon Heidekraut mogą czuć się zawiedzeni. Niewiele tu śladów bytności żołnierzy. Nie ma stałych obiektów, jedynie dworzec kolejowy w miejscowości Wierzchucin, od którego w las odchodziła rozebrana dziś bocznica. Uważny obserwator w rejonie jeziora Suchom natknie się na pozostałości po „celtach fińskich” oraz wykopy po zamaskowanych pojazdach. Na terenie poligonu znaleźć także można co najmniej trzy leje po eksplozjach rakiet. Ich rozmiary wskazują na to, że pociski miały bojowe głowice. Według znanych dziś dokumentów, z Heidekraut wystrzelono z mniejszym lub większym powodzeniem ponad 300 rakiet V-2. To o wiele więcej niż z Blizny/Heidelager i z jakiegokolwiek innego poligonu rakietowego II wojny światowej.


Podstawa pod komputer oraz element wyposażenia elektronicznego V-2. Części znalezione na terenie poligonu.

Koordynaty GPS
Dwa obiekty pola startowego
N53 33 39.1; N18 08 58.1
N53 33 44.0; N18 09 01.6
Dwa leje po eksplozjach A4
N53 33 49.2; E18 07 37.8

Posłańcy Renu
Historia Heidekraut to nie tylko Bory Tucholskie. Ze znanych dziś niemieckich dokumentów wynika, że kryptonimem tym określano zalesione wzgórza na północ od wsi Drogosław pod Bydgoszczą. To właśnie tam rozpoczęto szkolenia w bojowym użyciu wielostopniowewgo pocisku rakietowego o nazwie ”Rheinbote” („Posłaniec Renu”). W wersji bojowej „Rheinbote” liczył 11,1 metra i ważył ponad 1,6 tony. W głowicy rakiety było 25 kilogramów trialenu – środka niebezpieczniejszego od amatolu znajdującego się w głowicach A4/V-2.


Około kwietnia 1943 roku „Rheinbote” był na tyle rozwiniętym pociskiem, że zaczęto myśleć o powołaniu do życia „Versuchskommando Troeller” – doświadczalnej jednostki artyleryjskiej Wehrmachtu, która miała testować nową broń. Jej nazwa pochodziła od nazwiska dowódcy, Oberstleutnanta Alfreda Troellera. „Rheinboty” miały zbyt mały zasięg, alby dolatywać tam, gdzie miały dolatywać V-2. Dlatego też miejsce testowe przeniesiono z Borów Tucholskich w lasy niedaleko ówczesnego Waldheim (dziś Drogosław), na południe od Bydgoszczy. Niemiecki meldunek z grudnia 1944 roku tak opisuje strzały „Rheinbotami”: (…)W HK. do 18.12. oddano łącznie 12 strzałów.X) (1.12. dwa strzały, 13.12. jeden strzał, 17.12. dziewięć strzałów). 9. strzał niewypał, pocisk znajduje się jeszcze załadowany i odbezpieczony na stanowisku ogniowym. Wg telefonicznej informacji Oblt. Lange z 19.12. godz. 17. można obecnie używać tylko jednej lawety. Na drugiej lawecie znajduje się wciąż załadowany i odbezpieczony pocisk z niewypałem. Pocisk nie może już być wystrzelony, zostanie wysadzony. Nie można jeszcze podać, kiedy laweta będzie zwolniona. W HK. nie ma obecnie żadnych dodatkowych pocisków. (…)”
Z powodu małej liczby wystrzałów oraz mobilności baterii „Posłańców Renu” (używano nieco zmodyfikowanych lawet startowych Meillerwagen – tych samych, co w przypadku V-2) dziś trudno ustralic nawet przybliżone miejsca startów tych rakiet w okolicach Drogosławia. Miejscowi pamiętają niewiele, a ze strzępków faktów można wywnioskować tylko tyle, że dowództwo oddziału doświadczalnego mieszkało w dawnym pałacu Skórzewskich w pobliskim Lubostroniu.

Muna wciąż tajna


Na dawny teren niemieckiej „Muny” wciąż nie można wejść

„W zakładach Luftmuna - Osowa Góra k. Bydgoszczy napełniane są w wym. sposób pociski, jakoby o wymiarach: średnica 1,25 m, długość 8 m, na skorupach pocisków malowany jest czarny krzyż z czerwonymi końcami ramion. Promień działania wybuchowego tych pocisków ma wynosić ca. 2 klm. Przypuszczamy, że dotyczy to pocisków rakietowych, produkowanych w Kostuchnie (...) i przesyłanych do Bydgoszczy dla elaboracji." Tyle mówi na temat meldunek wywiadu Armii Krajowej. Z pozoru lakoniczna informacja kryje nieprawdopodobną historię zakładów, z których istnienia nawet dziś wiele osób sobie nie zdaje sprawy.


Zobacz także:Bydgoskie neony cz.1 oraz Bydgoskie neony cz.2


„Luftmuna” – jak popularnie nazywano w Bydgoszczy zakład Luftamunitionsanstalt1/II Bromberg - nie zawsze miała taka rangę, jak od połowy II wojny światowej.


Wejścia na teren "Muny" strzeże podwójne ogrodzenie i pas zaoranej ziemi. Dodatkowo zamontowana jest instalacja alarmowa.

W Międzywojniu działała tu firma pozyskująca materiały wybuchowe. W 1942 roku na północ leżącego przy dzisiejszej ulicy Grunwaldzkiej zakładu pobudowano drugą jego część – pilnie strzeżoną. Pomiędzy magazynami i halami biegły tory kolejowe, bocznica odchodziła od linii kolejowej Bydgoszcz – Piła.
Według skąpych i nie do końca potwierdzonych informacji w 1941 roku liczba zatrudnionych przymusowo wynosiła w „Luftmunie” 1200 osób. Potem pojawiły się także włoscy jeńcy. Od 1941 roku zakłady zaczęły pracować dla Luftwaffe. Montowano tu zapalniki, elaborowano bomby lotnicze. Ale w tajnej części zakładu pracowali wyłącznie Niemcy.


Wjazd kolejowy do bydgoskiej Luftmuny. Słupy po bramie są oryginalne

Samolociki i eksplozje
„Luftmuna” pracowała do stycznia 1945 roku, do wkroczenia do Bydgoszczy jednostek radzieckich i polskiej brygady pancernej. Co w tym czasie działo się na terenach zakładów możemy się jedynie domyślać. Do jednego z tajemniczych i niewyjaśnionych do dziś zdarzeń doszło w nocy z 7 na 8 lutego. Z terenu „Luftmuny” zaczęły dobiegać do uszu bydgoszczan serie eksplozji. W mieście wybuchła panika. Plotkowano, że do zakładów przedarł się niemiecki oddział, żeby je zniszczyć. Bardziej prawdopodobna teoria mówi, że przez przypadek eksplozje wywołali… sami Rosjanie.
W styczniu 1945 roku bydgoszczanin, Marian Gil, był jednym z kilku chłopców, którzy przedostali się na teren „tajnej Muny”. Opowiada: - Tory kolejowe podchodziły pod skarpę, na której teraz stoją domy. Na końcu linii znajdował się betonowy plac. Około 80 metrów od niego były schrony. Weszliśmy tam. Zobaczyłem małe samolociki. Pamiętam, że się dziwiliśmy: samoloty, ale gdzie jest kabina pilota?


W lesie natknąć można się na fundamenty po budynkach

Seria zdjęć odsłania tajemnicę
Dziś wydaje się, że chociaż częściowo zagadka bydgoskiej „Luftmuny” została wyjaśniona. W archiwum w niemieckim Freiburgu kilka lat temu odnaleziono serie opisanych zdjęć. Były one ilustracją ćwiczeń przeprowadzonych w połowie 1944 roku podczas transportu latających bomb V-1 z Bydgoszczy do Zempin na wyspie Uznam. Znany jest także jeszcze jeden dokument, z którego wynika, że w Bydgoszczy zmontowano 30 innych V-1 i wysłano na poligon Heidelager w Bliźnie. – Z dokumentów wynika, że bydgoska „Luftmuna” była montownią V-1 – mówi Detlev Paul, niemiecki badacz i autor książek poświęconych hitlerowskim „cudownym broniom”.
Dziś jedyne, co pozostało z zakładów to betonowe pozostałości fundamentów, ledwo wyraźne nasypy kolejek wąskotorowych oraz trzy zasypane schrony.


Dwa z serii zdjęć pokazującej finalny montaż bomb V-1 w bydgoskiej „Luftmunie” (BMA Freiburg)

Na teren tajnej „Luftmuny” wciąż nie można wejść. Znajduje się tam jednostka wojskowa.

Koordynaty GPS (orientacyjne)
N53 08 55.8
E17 56 11.5

Autorzy tekstu i zdjęć Maciej Kulesza, Wojciech Mąka.
Tekst opublikowany w miesięczniku "Odkrywca" nr 5/2011

Bibliografia i źródła
1. W. Dornberger, V-2, tłum. fragmentów: Grzegorz Płoński
2. “Versuchsbereichten” via Detlev Paul
3. W. Gueckelhorn, D. Paul, V2 gefrorene Blitze. Dokumentation, Helios V. 2007
4. W. Gueckelhorn, D. Paul, V1 Eifelschreck. Dokumentation, Helios V. 2006
5. T. Dungan, V-2, A Combat History of the First Ballistic Missile, Westholme P. 2005
6. S. Zaloga, V-2 Ballistic Missile 1942-52, Osprey P. 2003
7. After the Battle nr 114, The V3 and V4, Church House 2001
8. L. Kotarski, Łeba – wojenne tajemnice. Stacja doświadczalna 1941 – 1945, Wyd. „JMK” 2001

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto