Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O nauce literatury angielskiej słów kilka

Gary Grey
Gary Grey
Znienacka można przestraszyć niemal każdego. Nagły dźwięk, nagły obraz, i podskakujemy ze strachu, albo krzyczymy.

Rozumiem przestraszyć się czegoś faktycznie przeraźliwego i okropnego, tak jak dziecko wyimaginowanych potworów zamieszkujących w szafie lub pod łóżkiem, ale żeby przestraszyć się kilku zdań wypisanych na kartce papieru? To wcale nie kolokwium, test na prawo jazdy czy egzamin końcowy z danego przedmiotu. Nie ma się czego bać. To tylko kartka papieru. Zwyczajna kartka papieru. A na niej… rozpiska lektur z literatury angielskiej.

Koszmar, myślę sobie. Jak ja przez to przebrnę? Dosłownie pustynne ruchome piaski i żadnej nadziei w postaci oazy. Ponad trzydzieści zapętlonych pozycji literackich, o większości których nigdy nie słyszałem, a te które rozpoznałem, a jest ich zdecydowana mniejszość, nie wróżą też nic dobrego. Krótko mówiąc zapowiada się sporo pracy. Przede mną długa droga.

Stawiam pierwszy krok. Utworem, na którego pożarcie jestem rzucony, jest The Dream of the Rood, Sen o Krzyżu. Jednym słowem: tragedia. Niewiele z tego zrozumiałem, dopóki nie przeczytałem tłumaczenia na nowożytną angielszczyznę. Austriackie gadanie i nic poza tym. Nie ma się czym zachwycać. Po prostu trzeba wykuć interpretację na blachę i udawać, że się rozumie podczas egzaminu.

Sytuacja polepszyła się nieco przy drugiej pozycji. Nagle przeniosłem się w XIV wiek, w czasy króla Artura. _Sir Gawain and the Green Knight, Pan Gawen i Zielony Rycerz _wprowadził mnie w niesamowity klimat średniowiecznych rycerzy. Poczułem się jak jeden z nich. Poczułem także nadzieję, że ta rozpiska nie jest taka zła! Jak się później okaże, myliłem się.

Krok drugi. Pride and Prejudice, Duma i uprzedzenie to ciężka kłoda rzucona pod moje nogi. W głowie mi się nie mieści jak można tak się zachwycać takim bełkotem, a co dopiero reżyserować adaptacje filmowe. Sto tysięcy razy powtarzane praktycznie te niewiele się różniące kwestie na temat niewykwintnej miłości i właściwego zamążpójścia, lub ożenku. Zmuszałem się najmocniej jak potrafiłem, by wytrwać czytając tę powieść. Kosztowało mnie to wiele cierpliwości i zdrowia, bo w końcu dopadły mnie halucynacje. Wszędzie widziałem pary wystrojone w suknie i fraki. W końcu jednak jakoś przebrnąłem przez dzieło Jane Austen i mogłem równocześnie cieszyć się i smucić. Cieszyć się, bo udało mi się przeczytać Dumę i uprzedzenie. Smucić się, bo na mojej rozpisce jeszcze parę miłosnych pozycji.

Robię trzeci krok. Dostaję już lekkiej zadyszki, ale prę dalej. Napotykam słynne siostry Brontë. Wuthering Heights, Wichrowe Wzgórza, pióra Emily i Jane Eyre _autorstwa Charlotte. Po przeczytaniu pierwszych dwóch stron _Jane Eyre moje powieki zaczęły mimowolnie opadać i musiałem uciec się do wetknięcia przysłowiowych zapałek w powieki, by nie zasnąć. Kolosalne znużenie i nieopisana nuda. Nie do wytrzymania. Jednak cóż zrobić? Lektura to lektura. Przeczytać trzeba, by nie zbłaźnić się na egzaminie.

Muszę być twardy, mówię sobie, choć za twardziela się nie uważam, zwłaszcza, gdy mam przed są wysoko postawioną poprzeczkę w postaci Amoretti Edmunda Spencera. Zbiór zupełnie nie przemawiających do mnie sonetów z 1595 r. Coś o tym, coś o tamtym, a w końcu nic konkretnego. Katorga. Mało tego, bo następna pozycja jeszcze bardziej zbija mnie z pantałyku. Jest to nic innego jak _The Tempest, Burza _samego mistrza Williama Shakespeara. Sztuka utrzymana jest w konwencji romansu co dla mnie oznacza tylko jedno: kaźń.

Gdyby ktoś mi kiedyś powiedział, że doznam trudu pracy na galerach pracując z poezją, nie uwierzyłbym. Jednakże po spotkaniu z Johnem Donne, Andrew Marvellem, Georgem Herbertem i Robertem Herrickiem, jestem w stanie uwierzyć we wszystko. Dzieła tych poetów wytrąciły mnie z równowagi i nakazały zastanowić się nad moim zdrowiem psychicznym. Teraz w codziennej modlitwie będę prosił: od metafizycznej poezji zachowaj mnie, Panie!

Jestem już mocno zdyszany, lecz nadzieja znów zajaśniała! Robinson Crusoe Daniela Defoe tchnął we mnie niesamowitego ducha przygód! Jak to dobrze poczytać coś takiego. W dodatku wzorowane na prawdziwej historii, co tym bardziej do mnie przemówiło. Również dzieło Thomasa Hardy’ego, Tess of the d'Urbervilles, Tessa d'Urberville podpasowało moim gustom. Fatalizm zawarty w powieści i niezwykle, o dziwo, trafne, poetyckie opisy szczególnie mi się spodobały. Czytało się lekko i przyjemnie.

Przy kolejnej pozycji również się nie zmęczyłem. Nietrudną i bardzo refleksyjną lekturą był Lord of the Flies, Władca much Williama Goldinga. Czytało się przyjemnie i z sentymentalną łezką w oku, bo to już ostatnia pozycja, którą jestem w stanie strawić. Czego nie trawi mój umysł w najmniejszym stopniu to Heart of Darkness, Jądro ciemności pióra Josepha Conrada. Mocny cios zadał mi mój rodak, ale wciąż stoję, choć jestem lekko zamroczony. Z tego zamroczenia wyrywa mnie William Blake i jego Songs of Innocence and Experience, Pieśni niewinności i doświadczenia _tylko po to by wpaść w szpony Roberta Browninga i jego _My Last Duchess. Wyrywam się, lecz na krótko, bo oto czyha już na mnie The Lady of Shalott, Pani z Shalott i In Memoriam Alfreda Tennysona.

Ledwo zipię. Potłuczony i poobijany, ale litości nie zaznam. John Fowles staje ze mną oko w oko. Jego prawy sierpowy to niezwyczajnie silny utwór French Lieutenant’s Woman, Kochanica Francuza. Padam na deski, lecz znów się podnoszę. Ledwo stoję na nogach. Chwiejnym krokiem idę jednak dalej. Teraz sam James Joyce jest moim katem. A Portrait of the Artist as a Young Man, Portret artysty z czasów młodości zadaje mi cios, po którym wywijam kozła i wypadam z ringu. Nie mam już siły na dalszy mozół. Podnoszę ręce w geście kapitulacji i już chcę odchodzić, gdy ktoś ciągnie mnie z powrotem na arenę płaczu i bólu. To Geoffrey Chaucer i jego Canterbury Tales, Opowieści kanterberyjskie. Tłucze mnie bezlitośnie jak worek bokserski. Zadaje ostatnie uderzenie, które rzuca mnie na deski i już patrzę jak odchodzi i kończy się moja męka, gdy na arenę wchodzi kolejny kat. Krzyczę w niebogłosy, że mam już dość, lecz nikt na to nie zważa. John Keats bombarduje mnie swoimi wybranymi utworami, a tuż za nim stoi Laurence Sterne, przygotowujący decydujący cios. Jak już ginąć to z godnością, myślę sobie. Staję na równe nogi, prężę pierś i unoszę dumnie głowę. „Kończ waść! Wstydu oszczędź!”, cytuję wzniośle mistrza Sienkiewicza. Laurence podbiega, bierze zamach i uderza, a jego The Life and Opinions of Tristram Shandy, Życie i myśli Tristrama Shandy rozbija się o mnie w drobiazgi.

Powoli otwieram oczy i co widzę? Niesamowite. Przede mną, przy biurku siedzi mój wykładowca, zupełnie zmieszany i z rozdziawionymi ustami i oczami wielkimi jak pięciozłotówki. Kiwa głową i mówi: Fenomenalne. Zdał pan.

Zobacz też:


Od redakcji: Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto! Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz nadsyłania zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście. Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich MM-ki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje miasto.


od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto