Po pół wieku obecności na scenie, na artystyczną emeryturę odchodzi bas Opery Nova Jerzy Sobczyński. Urodzony w Łowiczu, przez większość swojego życia związany z Bydgoszczą. Żegna się, bo jak twierdzi, pora odpocząć przynajmniej u kresu życia.
- Urodzony w Łowiczu, studiujący w Łodzi i nagle Bydgoszcz. Co miało wpływ na taki wybór?
- Przyjechałem tutaj w 1965 roku i trafiłem zupełnie przypadkiem na przesłuchania w Pomorskim Domu Sztuki. Zaśpiewałem i ówczesny dyrektor - Zdzisław Wendyński dał mi etat solisty. Tak naprawdę jednak postanowiłem zostać tutaj ze względu na wielką liczbę akwenów. Uwielbiam wędkować i stwierdziłem, że w takim miejscu nie zabraknie mi do tego okazji.
- I tak się stało?
- Nie. Brakowało mi czasu. Dopiero teraz mogę to nadrobić w moim ulubionym miejscu nad Zalewem Koronowskim. Wypływam sobie łódką w szuwary, słucham żab i ptaków i zamiast łowić ryby, zasypiam...
- Czy w Pańskiej rodzinie były talenty muzyczne?
- Śpiewaków nie było, ale moja mama była uzdolniona muzycznie. Miała słuch idealny, to odziedziczyłem po niej. Ale potem musiałem już sam przecierać szlaki. Śpiewałem na zabawie w Łowiczu i tam usłyszał mnie ktoś z Wydziału Kultury Urzędu Miejskiego, skierowano mnie do szkoły muzycznej, otrzymałem jedno z pierwszych stypendiów Chopinowskich i podjąłem naukę. Kiedy nabrałem nieco szlifu zawodowego, udało mi się wystąpić przed Mirą Zimińską, rozśmieszyłem ją interpretacją polki i przyjęli mnie do "Mazowsza".
W moim życiu wiele rzeczy działo się przypadkiem. Tak było i z przyjazdem do Bydgoszczy. Pojawiłem się tutaj, przypadkiem zaśpiewałem i zaproponowano mi etat. Potem jeszcze współpracowałem z Teatrem Wielkim w Łodzi, ale generalnie od 1965 roku jestem związany z Bydgoszczą.
- Po tylu latach na scenie, jest jeszcze coś co chciałby Pan zaśpiewać?
- Śpiewałem to co chciałem. Wystąpiłem m.in. w "Tosce", "Eugeniuszu Onieginie", "Wesołej wdówce", "Trubadurze", "Strasznym dworze", "Kopciuszku", "Kniaziu Igorze". Czuję się spełniony zawodowo.
- Czy będzie Pan podglądał dokonania kolegów na scenie?
- Nie. To mój definitywny koniec z operą. Wreszcie znajdę czas na przeżycie miesiąca miodowego, dotąd nie miałem na to czasu. Poza tym, zamierzam odpoczywać. Lekarze zakazali mi wzruszeń, nerwów i wszystkich forsownych zajęć. Nie wiem, jak wytrzymam, bo humor towarzyszył mi przez całe życie i zawsze lubiłem występy, kiedy obsadzano mnie w komicznych rolach. A tutaj zakaz wzruszeń! No, ale wiek ma swoje prawa.
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?