Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Reportaż: Pochylenie

Ola Walczyk
Ola Walczyk
"Życie stawia przed tobą wymagania na miarę sił, które posiadasz. Możliwy jest tylko jeden bohaterski czyn: nie uciec". DAG HAMMARSKJOLD (1905-1961)

Koniec sierpnia, sobota, deszczowy poranek. O 6:45 zadzwonił budzik. Tego dnia byłam na 8:00 umówiona z koleżanką, by dostarczyć jej ważne dokumenty, więc o poleniuchowaniu mogłam tylko pomarzyć. Wiedziałam, że Karina będzie na mnie czekać tylko do 8:15, by zaraz potem wyruszyć w daleką drogę poza granice naszego kraju. Ja dzień wcześniej wróciłam z wakacji, więc sobotni ranek był jedynym dogodnym terminem spotkania.
Miałam do pokonania trasę Fordon - Osowa Góra. Około 7:15 wyszłam z domu. W samochodzie niczym ślimak w skorupce czułam się naprawdę komfortowo. Co prawda lało jak z cebra, ale przecież przemierzałam trasę w towarzystwie moich wakacyjnych wspomnień. „Na drodze pusto, będę przed czasem.” - pomyślałam.
Dojeżdżałam do skrzyżowania ul. Fordońskiej z ul. Szajnochy. Za chwilę miałam minąć pasy dla pieszych. Usłyszałam trąbienie, co wzmogło moją czujność. Przede mną jechało kilka aut, które bardzo wolno mijały skrzyżowanie. Gdy przyszła moja kolej na przejazd przez przejście dla pieszych, moim oczom ukazał się poruszający widok. Na chodniku leżał człowiek, a obok niego stała kobieta, która starała się pomóc mu wstać. Zdążyłam tylko spojrzeć w bok, by dostrzec stojący przed pasami samochód. „Potrąciła go” - pomyślałam w pierwszej chwili. Zatrzymałam auto i, nie zamykając nawet drzwi, podbiegłam w ich stronę. Za sobą słyszałam odgłosy klaksonów i piski opon samochodów, którym udało się przejechać pomiędzy dwoma rozstawionymi na drodze autami. Nic mnie jednak wtedy nie obchodziło. Ważne było tylko jedno – pomóc leżącemu na ulicy człowiekowi. Pan w podeszłym wieku powolnym ruchem ręki dawał znaki, że jest gotowy wstać. Zdążyłam tylko usłyszeć słowa tej kobiety: „Nie widziałam, co się stało. Chyba się potknął i przewrócił. Zaraz przyjdę z powrotem, stanę w bezpieczniejszym miejscu – może na zatoczce autobusowej...” Kiwnęłam głową, odprowadziłam ją wzrokiem w kierunku auta, do którego za chwilę wsiadła, i ku mojemu zaskoczeniu... odjechała.
Byłam bardzo oszołomiona. Staruszkowi leciała z nosa krew, która zdążyła już pobrudzić ubranie, miał zdartą skórę na brodzie, czole i policzku. Trząsł się, a ja wraz z nim. Pobiegłam do auta po chusteczki i szybko wróciłam do niego. Spytał, czy wiem, gdzie jest jego wózek. Starsi ludzie często zamiast plecaków czy reklamówek mają przy sobie wózki, na których przymocowana jest torba z metalową rączką. Dopiero teraz go dostrzegłam, stojącego na torach tramwajowych kilka metrów za nami. Mimochodem spojrzałam też na ulicę i zauważyłam leżące na niej okulary mężczyzny. Nawet nie zwrócił uwagi, że nie ma ich teraz na nosie. Jakie szczęście, że nie najechał na nie żaden samochód. Założyłam mu je i wtedy po raz pierwszy i ostatni tego dnia spojrzałam prosto w oczy tego człowieka. Ujrzałam w nich to, co być może chciałam zobaczyć od momentu, gdy zdecydowałam się mu pomóc – zobaczyłam w nich oczy mojego dziadka. Dziadka, który ponad 10 lat temu odszedł, a z którym nie zdążyłam się przed śmiercią pożegnać. Zobaczyłam oczy, którymi patrzył na mnie, gdy byłam małą dziewczynką. To niespotykane dotąd uczucie trwało zaledwie chwilę, a jeszcze wtedy nie wiedziałam, że los napisze scenariusz, który sprawi, że będzie mi dane przeżyć je ponownie...
Zadałam staruszkowi pytanie o to, co się stało, jak doszło do upadku, jak się teraz czuje, czy wie, gdzie jesteśmy. On odpowiadał wolno, ale rzeczowo. Był przeraźliwie blady. Chciałam wezwać pogotowie, ale kategorycznie się sprzeciwił, twierdząc, że właśnie jedzie do lekarza. Upewniłam się, czy nie został potrącony przez samochód. Twierdził, że przewrócił się, prawdopodobnie potknąwszy się o tory tramwajowe. Zaproponowałam, że zawiozę go do przychodni. On nie chciał o tym słyszeć. Planował jechać autobusem, więc pomogłam mu przejść przez ulicę. Ostatni raz zadałam mu pytanie, czy mogę mu jeszcze w czymś pomóc. Wtedy usłyszałam: ”Chciałem wysłać ten list, ale pojadę od razu do lekarza. Czy może zrobić to pani za mnie?” To mówiąc, niezdarnym ruchem wyciągnął z kieszeni kurtki białą kopertę. „Oczywiście, może być pan spokojny. List dotrze na czas”- odpowiedziałam, po czym pożegnałam się z nim i ruszyłam w stronę auta.
Jadąc do Kariny, nie myślałam o niczym innym jak tylko o tym, czy zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy, żeby pomóc staruszkowi. Zadowolenie kłóciło się z wyrzutami sumienia. „Wykonałaś kawał dobrej roboty” - utwierdzałam się w tym przekonaniu, by za chwilę usłyszeć słowa samokrytyki: „Jak mogłaś go tak zostawić... Powinnaś była wezwać pogotowie...”
I kiedy tak biłam się z myślami, mimochodem spojrzałam na list. Leżał na siedzeniu obok w taki sposób, że widoczne na nim były dane adresata. Chwyciłam go w rękę i w mgnieniu oka odwróciłam. Moim oczom ukazało się imię i nazwisko nadawcy oraz jego adres...
Zadzwoniłam do Kariny, gdy wybiła 8:00. Byłam dopiero na ul. Jagiellońskiej. Wiedziałam, że mogę nie dojechać na czas. Usłyszałam w słuchawce: „Spokojnie, wyjedziemy trochę później, bo Michał jeszcze coś robi przy aucie...”. Odetchnęłam z ulgą. Zdążyłam.
„Nic nie dzieje się przypadkiem”- nie wiem, kto jest autorem tych słów, ale wiem jedno – są prawdziwe.

***

Początek września. Słoneczne popołudnie. Stoję przed drzwiami domu, w którym mieszka pan Józef. Dzwonię raz, potem drugi. Słyszę szuranie i otwieranie zamka.
- Dzień dobry, pan mnie pewnie nie pamięta... Kilka dni temu przewrócił się pan na ulicy, a ja pomogłam panu wstać...
-Tak, dzień dobry, pamiętam... - staruszek odpowiedział niepewnym tonem.
- Poprosił mnie pan wówczas o wysłanie listu. Przyszłam powiedzieć, że na pewno jest już u adresata.
-Tak? To dziękuję w takim razie... - zaskoczenie rysowało się na jego twarzy.
- Zanim go jednak wysłałam, spisałam sobie pana adres, żeby przyjść i zapytać, jak się pan czuje...
- Niech pani wejdzie. Napije się pani kawy - zaproponował i gestem uprzejmości uchylił szerzej drzwi.
- Nie, nie. Ja tylko tak na chwilę.
- W takim razie bardzo, bardzo serdecznie za wszystko pani dziękuję - uśmiechnął się życzliwie i wtedy ostatni raz spotkał się nasz wzrok.
- Nie ma za co. Zdrówka życzę i wszystkiego dobrego. Do widzenia.
- Do widzenia.
Los napisał scenariusz, dzięki któremu mogłam ponownie przeżyć to niespotykane dotąd uczucie... Zrozumiałam, po co tak naprawdę przyszłam do obcego przecież dla mnie człowieka. Przyszłam ostatni raz spojrzeć w jego oczy, w których widziałam...
Przyszłam się pożegnać...

***

Wydarzenia tu opowiedziane kolejny raz utwierdziły mnie w przekonaniu, że żeby coś dostać, trzeba dać. Dziękuję, Panie Józefie - O.W.



Od redakcji: Przypominamy, że każdy z Was może zostać dziennikarzem obywatelskim serwisu MM Moje Miasto! Zachęcamy Was do zamieszczania artykułów oraz zdjęć z ciekawych wydarzeń i imprez. Piszcie też o tym, co Wam się podoba, a co Wam przeszkadza w naszym mieście. Spróbujcie swych sił w roli reporterów obywatelskich MM-ki! Pokażcie innym to, co dzieje się wokół Was. Pokażcie, czym żyje miasto.


od 16 lat
Wideo

Policyjne drony na Podkarpaciu w akcji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto