Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Ostatni dzień Festiwalu Animowanych Filmów Krótkometrażowych

Redakcja
Listek Kasztanowca
Ostatni dzień Festiwalu za nami. Czas na relację i małe podsumowanie.

Relacja
Zauważyłam w swoich relacjach pewną tendencję do skupiania się na początku na ilości osób, która przybyła, niemal zawsze podkreślając jaki to był tłok. Z racji tego, że to już ostatnie spotkanie, spróbuję postąpić nieco inaczej.

Zanim napiszę o tym, że Pianola była wypełniona po brzegi, kanapa na piętrze zajęta, a fortepian „Bessalie” jak zwykle zazdrosny, tym razem o ciągnące się „Pfirisichringe”, chciałabym jakoś przełamać rutynę, tylko nie do końca wiem jak. Aż się prosi o to by wspomnieć o kulturalnej parze po pięćdziesiątce, która z chęcią zajęła miejsca z przodu, o dwóch dziewczynach śledzących cały seans na stojąco i o małej grupie spóźnialskich, która też w ten sposób musiała oglądać filmy. Chciałoby się też napisać o przewróconym wieszaku, jednej z głównych atrakcji przed seansem… Jak tu tego nie napisać, kiedy cisną się te słowa na język, tudzież raczej na klawiaturę - już moją trzecią w przeciągu pół roku. Trudne sobie zadanie wymyśliłam. I chyba nawet nie będę próbować się usprawiedliwiać. Może choć dla odmiany polecę węgliszkowe - nieco niedogrzane - grzane wino z soczystym kawałkiem pomarańczy, podane w gustownym garnuszku, idealne do dysput na temat animowanych produkcji, obejrzanych ledwie kilkanaście minut wcześniej. Polecę je tylko w tym celu, by w jakiś sposób podziękować Komuś odpowiedzialnemu za moje żelkowe upodobania.

Długie rozmowy są niekiedy konieczne, by dostrzec coś ciekawego, nawet w filmie w pierwszej chwili zupełnie nie przypadającym do gustu. Konieczne były i po ostatnim dniu Festiwalu. Prace były różnorodne, niekiedy kontrowersyjne, więc dysputa w nieco większym gronie okazała się wielce pomocna.

Zaczęło się klasycznie od animacji sprzed wnet pięćdziesięciu lat, która mimo upływu czasu bardzo mi się spodobała. Chodzi mianowicie o „Czerwone i czarne” Giersza. Opowieść jest lekka, dowcipna i sądząc po reakcji zgromadzonej publiczności, jak najbardziej ponadczasowa. Walka z bykiem wzbogacona została ciekawym zabiegiem, w którym sam reżyser pojawia się na ekranie, grając z rysowanymi przez siebie postaciami. Dzięki temu możemy nie tylko niejako poznać autora, co i podejrzeć jak wyglądały w owym czasie prace nad animacją.

Później zaczęłam się martwić, czy wspomniana przez mnie para po pięćdziesiątce nie opuści lada chwila Pianoli. „Love Gemestation” nie należy do pozycji najprzyjemniejszych dla ludzi spragnionych tak zwanej kultury wysokiej. Nie można jednak odmówić autorowi pomysłowości. Animacja opowiada o kolejnych etapach dorastania seksualnego w konwencji gry komputerowej. Miała swoje momenty i nie zamierzam ukrywać, że parokrotnie mnie rozśmieszyła.

Jeszcze bardziej rozśmieszył mnie „Czarny Kapturek” Dumały, lecz im bliżej było końca, tym mój śmiech zaczął ustępować miejsca niesmakowi. Pozycja ciekawa, choć Ci, którzy nie „trawią” czarnego humoru, nie „strawią” i tej animacji. Tytuł oczywiście nawiązuje do znanej wszystkim bajki o Czerwonym Kapturku, złym wilku i chorej babci. Tutaj Czarny Kapturek nie jest potulny i strachliwy. To on zjada wilka, wilk wydostaje się następnie z jego brzucha i rzuca się na myśliwego. Później jeszcze ktoś kogoś zjada, i jeszcze raz zjada i jeszcze raz, a ktoś inny popełnia nawet harakiri. Wszystko to po to, by na samym końcu wilk mógł spełnić się seksualnie z nagą kobietą zastaną w domku babci. Istne królestwo absurdu. Przestrzegam - lepiej trzymać tę pozycję z dala od dzieci.

Dzieciom można za to pokazać „Szafę Zbigniewa”, choć porusza temat śmierci. Akcja filmu osadzona jest w latach 70. na Śląsku. Zbigniew mieszka ze swoim ojcem i stara się zdobyć szafę, co w owych czasach było nie lada wyczynem. Udaje mu się to, lecz niewiele później okazuje się, że czeka go o wiele trudniejsze zadanie. Mimo tego, że już po kilku minutach domyślamy się, do czego to wszystko doprowadzi (nie to co w „Czarnym Kapturku”), ogląda się bardzo przyjemnie, a do tego technicznie nie odstaje od Oskarowych produkcji.

„Madame Tutli-Putli” technicznie zachwyca, szczególnie animacja oczu. Madame Tutli-Putli jest pasażerką nocnego pociągu, obciążoną całym swoim ziemskim dobytkiem. W przedziale bacznie obserwuje towarzyszy, wciąż walcząc z własnym strachem i wyobraźnią. Nie wiemy tak naprawdę, czy mamy do czynienia z jawą czy snem, spiskiem czy wyobrażeniem, śmiercią czy życiem. Ciekawa pozycja, jakby to naprawdę nie było.

Na samym końcu pokazano „Piotrusia i wilka”. Film oparty na baśni muzycznej Sergiusza Prokofiewa opowiada o Piotrusiu, który nie odnajdując się w miejskiej rzeczywistości, próbuje się dostać do świata natury, uważanego za wiele groźniejszy. Tam zaznaje radości. Musi jednak też zmierzyć się ze stratą, rywalizacją i brutalną walką. Dorastając Piotruś uczy się wybaczać.

Po projekcji wszystkich filmów odbyła się krótka rozmowa z Marcinem Karolewskim, reżyserem zaprezentowanego tego dnia animowanego teledysku "Liquid Song" zespołu Oszibarack, który powstawał przez blisko dwa lata. Marcin zafascynowany twórczością Hayao Miyazaki, chciał zachować w jak największym stopniu rysunkowy charakter animacji, mimo zastosowania techniki 3D, za którą nie przepada. Teraz Marcin stara się o to, by "Liquid Song" pokazano w telewizji.

Marcin Karolewski

Podsumowanie

Festiwal cieszył się sporą popularnością. W każdym spotkaniu uczestniczyło koło 70 osób, co choć może nie wydawać się liczbą szaleńczą, i tak przekraczało momentami ilość miejsc siedzących w Cafe Pianola. Prawie zawsze znalazło się kilka osób, które mimo braku miejsc, z chęcią obejrzały animacje na stojąco.

Repertuar był atrakcyjny. Zaprezentowano kilkadziesiąt filmów, wiele znanych i docenionych na nie jednym festiwalu. Można było zobaczyć między innym wspomnianego „Piotrusia i Wilka”, sławnego „Kinematografa” Bagińskiego, „Donny Boya” Skrobeckiego, czy „Laskę” Sochy. Cieszy podwójnie zarezerwowanie miejsca w repertuarze dla twórczości mniej znanych i doświadczonych twórców. Wydaje mi się nawet, że nie dało się odczuć tego, że mamy do czynienia z niezależnymi produkcjami o dużo mniejszym budżecie, często tworzonymi przez jedną osobę. Swą różnorodnością i pomysłowością dorównywały światowym produkcjom.

Weronika Płaczek – inicjatorka festiwalu – przyznaje, że jeśli będzie taka możliwość, Festiwal doczeka się reaktywacji, najpewniej w przyszłym roku. Wciąż jest wiele pozycji, które warto by było przybliżyć szerszej publiczność, tylko potrzeba czasu na staranną selekcję i odpowiednią organizację. Formułę festiwalu niewątpliwe wzbogaciła obecność gości: Pauliny Majdy, Andrzeja Jobczyka, Michała Mroza i Marcina Karolewskiego, przy czym Weronika zaznacza, że jeśli Festiwal będzie kontynuowany, postara się o to, by każdego dnia można było porozmawiać z jakimś twórcą. Zapowiada też wprowadzenie gazety lub katalogu festiwalowego.

Michał Mróz i Andrzej Jobczyk

Ja ze swojej strony zaproponowałabym wzbogacenie Festiwalu o aspekt edukacyjny. Wydaje mi się, że byłby to idealny pretekst do poprowadzenia warsztatów animacji. Skoro festiwal dotychczas był rozbijany na 4 pokazy w miesiącu, można by w międzyczasie uczyć tego rzemiosła początkujących animatorów. A za kilka lat, kto wie, może ugości się jakieś bydgoskie produkcje.

Oczywiście miałabym też swoje typy jeśli chodzi o repertuar. Z chęcią zobaczyłabym choćby „Millhaven” Bartka Kulasa. Film jest próbą zilustrowania nieopowiedzianej dotąd historii Loretty, bohaterki mrocznej ballady Nick Cave`a, która na ekranie interpretuje Katarzyna Groniec. O filmach Burtona nie wspominając.

Twórczość animowana jest jednak tak nieprzebrana, różnorodna i bogata, że starczyłoby na setki edycji Festiwalu. I oby choćby kilkanaście u nas się odbyło.

Zobacz też:

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Ostatni dzień Festiwalu Animowanych Filmów Krótkometrażowych - Bydgoszcz Nasze Miasto

Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto