Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Exploseum - Znamy relacje dawnych pracowników D.A.G (zdjęcia)

Redakcja
Dotąd nigdzie w Polsce nie zainwestowano tak wielkich pieniędzy w odnowienie obiektów militarnych z czasów II wojny światowej. Muzeum na terenie dawnych niemieckich zakładów zbrojeniowych D.A.G. Fabrik Bromberg w Bydgoszczy już działa od 3 lipca. Exploseum – tak brzmi oficjalna nazwa – z czasem stanie się atrakcją i wizytówką miasta na „militarnej” mapie Polski. Do muzeum dorzucamy swoją cegiełkę – garść losów byłych pracowników kombinatu.

Bydgoskie Exploseum - muzeum, które powstało na terenie strefy NGL (NGL Betrieb) zakładów Dynamit AG Fabrik Bromberg - to unikat na krajową i europejską skalę. Powody są dwa. Pierwszy - to ta część zakładów, w której praktycznie od 1945 roku nikt nic nie robił. Stała ogrodzona płotem na terenie Zakładów Chemicznych „Zachem”, ukryta przed złomiarzami i ciekawskimi. Pozostały więc specyficzne, zakopane w ziemi olbrzymie budynki, zostały podziemne tunele komunikacyjne i elementy instalacji. Drugi powód - jeszcze nigdzie w Polsce nie zainwestowano tylu pieniędzy w odnowienie pozostałości po II wojnie światowej i udostępnienie ich turystom. Wartość projektu to 9 milionów złotych. Wkład z budżetu Bydgoszczy wyniósł 3,6 mln, reszta - ponad 5.3 mln - to środki z Regionalnego Programu Operacyjnego Województwa Kujawsko-Pomorskiego. Prace adaptacyjne i budowlane na strefie NGL trwały od 2009 do czerwca br.

W budynkach dawnego NGL Betrieb wstawiono nowe okna i drzwi, przeprowadzono prace ziemne i izolacyjne, zamontowano barierki ochronne. Oświetlono teren, założono wentylację obiektów. Odtworzono fragment torów kolejowych pod rampą załadowczą. Skonstruowano multimedialną ekspozycję. W ten sposób zaadaptowano osiem budynków i dużą część pajęczyny podziemnych tuneli.

Exploseum otwarto oficjalnie 3 lipca br. Jest częścią Muzeum Okręgowego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy.

- Uważamy, że rolą muzeum jest wszechstronna edukacja, dlatego proszę się nie dziwić, że na ekspozycji pojawiają się eksponaty nie będące bezpośrednio związane z zakładami Dynamit AG czy strefą NGL - mówi dr Michał Woźniak, dyrektor Muzeum Okręgowego im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy. - Umieściliśmy tam skondensowane wizualizacje dotyczące rozwoju broni, nie tylko palnej, oraz historii konfliktów zbrojnych w Europie celowo i świadomie. Jak uczyć, to od podstaw. Zdecydowaliśmy się także położyć duży nacisk na multimedia, bo naszym zdaniem jest to jeden z ważnych elementów wyznaczających przyszłość muzealnictwa.

Co i za ile w Exploseum
1. Inwentaryzacja budynków - 40 000 PLN
2. Studium wykonanalności - 30 500 PLN
3. Program funkcjonalno - użytkowy 212 500 PLN
4. Dokumentacja techniczna - projekty 412 034 PLN
5. Roboty budowlano - montażowe 6 370 474 PLN
6. Wyposażenie - 1 734 492 PLN
7. Promocja projektu - 200 000 PLN

Dwie linie

Rejon NGL, w którym produkowano nitroglicerynę i tzw. ciasto prochowe, znajdował się nieco ponad kilometr od południowego ogrodzenia D.A.G., po zachodniej stronie torów „kolei francuskiej”. Strefa składała się z trzech części. Najważniejsze były dwie linie produkcyjne. Exploseum to jedna z nich. Podczas wojny pracować miała tylko jedna linia, druga pozostawała w rezerwie. Każda z części to identyczny ciąg takich samych budynków, połączonych ze sobą tunelami komunikacyjno - technologicznymi, które służyły do swobodnego przechodzenia między obiektami, a także umożliwiały zbudowanie systemu rurociągów do przesyłu niezbędnych w procesie produkcji materiałów. W ten sposób chroniono ludzi i instalację przed skutkami ewentualnego wybuchu na strefie.Niezależnie od rodzaju pogody panującej na zewnątrz, nawet dziś wahania temperatur w tunelach nie są zbyt duże.

Na końcu każdej z dwóch linii produkcyjnych znajdował się magazyn i pakowalnia, w której gotowe ciasto prochowe - produkt powstający na NGL - trafiał do skrzynek i do wagonów kolejowych. Dwa torowiska prowadziły na wydział walcarek, POL-Betrieb.

Trzecią częścią NGL-Betrieb miała być kotłownia, pracująca wyłącznie na potrzeby strefy i produkująca głównie parę potrzebną do utrzymywania nitrogliceryny w odpowiedniej temperaturze. Kotłowni nie uruchomiono, ale do dziś można oglądać jej ruiny, podobnie jak pozostałości po magazynach kwasów oraz wielokondygnacyjnego budynku oczyszczania substancji produkcyjnych. Ten fragment strefy nie należy już do muzeum, ale można do niego dotrzeć bez większych problemów.

Ludzie z cynku

Pierwsze cynkowe tabliczki z nazwiskami pracowników D.A.G. znaleźli przez przypadek uczniowie w 1987 roku. Potem w 1994 roku kopano rowy na terenie „Zachemu”, niedaleko zakładowej ulicy Śniadeckich. Znowu znaleziono tabliczki - tysiąc dwieście. Podobne tabliczki odnajdowali uczniowie Szkoły Podstawowej nr 22 przy ulicy Hutniczej na Łęgnowie (niem. Brahnau). W rejonie dawnych zakładów D.A.G. takich identyfikatorów odnaleziono ponad 1600.

Tabliczki zawierają dane pracowników. Na przykład:
De Pasquale Vito, ur. 16.11.23 w Neviano, zatrudniony 1.9.44 jako Hilfswerker Koch (pomocnik kucharza), zamieszkały w Neviano Via Roma 35, Brahnau Lager 11;
* Fratzko Erwin, ur. 8.2.20, zatrudniony od 30.09.40 do 10.10.40 jako

Feuerwehrmann (strażak), zamieszkały - Bromberg, Dr. Goebelsstr. 43;
Gerbaux Marcel, ur. 7.3.02 w Paris (Paryż), zatrudniony od 5.10.43 do 3.01.44,
zamieszkały - Brahnau Lager 11;
* Gieryga Johann, ur. 8.7.05 w Schubin (Szubin), zatrudniony od 30.06.42 do 14. 11.42 i 7.11.43, zawód - Hilfswerker (pomocnik), zamieszkały - Bromberg Ernststr.40;
* Giovanelli Alfonso, ur. 31.08.91 we Frissano, zatrudniony od 13.05.42 jako Arbiter (robotnik), zamieszkały - Kaltwasser Lager 7;
* Kaleta Ewokadija, ur. 24.5.22 w Lenino, zatrudniona od 6.12.43 do 1.1.44 jako Hilfswerkerin (pomocnica), zamieszkała - Kaltwasser Lager 5.

Tabliczki działające jak pieczątki, służące do ew. adresowania poczty i wypełniania dokumentów i powszechnie używane w dużych niemieckich zakładach podczas II wojny światowej, umożliwiały skrócenie do minimum formalności z wypełnianiem dokumentów osób zatrudnionych w D.A.G.

Znaczna część znalezisk jest teraz wystawiona w Exploseum we fragmencie ekspozycji poświęconym pracownikom przymusowym zakładu.

Z łopatą w służbie Rzeszy

Gertruda Jagielska, dziś mieszkanka Bydgoszczy, w lipcu 1943 trafiła do pracy jako pomoc kuchenna przy obozie RAD (Reicharbeitsdienst - Służba Pracy Rzeszy). Miała 14 lat. Obóz znajdował się w samym centrum D.A.G., tuż przy linii tzw. „kolei francuskiej”
- To byli Luksemburczycy. Przed południem chodzili do pracy budować zakład, potem mieli obiad, po południu - szkolenie wojskowe. Na początku trafiali do DAG na pół roku, a potem kierowano ich na front. Później ten okres szkolenia szkolenia skrócono do 3 miesięcy - wtedy Niemcy mieli już kłopoty na froncie. Pamiętam jedno zdarzenie, gdy ci junacy próbowali się zbuntować z powodu kiepskiego, ich zdaniem, jedzenia. Na kolację poprzedniego dnia dostali ser. Następnego dnia rano na śniadanie - też... Posiłki roznosili dyżurni - dostawali specjalna tace i podawali kolegom, którzy siedzieli przy stołach. Gdy rano zobaczyli, że kucharz podaje im ser, dyżurni - jeden za drugim - brali swoje tace i przechodząc koło kubła, wyrzucali jedzenie. To, co się potem stało, było straszne. Dowódca przez cały dzień musztrował chłopaków. Wszystkich, nie tylko dyżurnych. W pełnym rynsztunku, z bronią. Niektórym z wyczerpania krew płynęła z nosa...
Podczas Wigilii albo z okazji niemieckich świąt państwowych kierownik obozu wydawał nam paczki. W paczkach było jedzenie, rajstopy. Paczki były podpisane, wożono je z obozu aż do wartowni D.A.G., żebyśmy nie musiały ich nosić. Wychodząc z pracy, po prostu je odbierałyśmy.

Gertruda Jagielska pracowała w zakładzie do ostatniego dnia. - Szłam rano jak zwykle do pracy. Przy bramie wejściowej spotkałam naszych chłopaków, którzy zwartym oddziałem wychodzili z zakładu. Zaczęli do mnie machać i krzyczeć "Gerti, wracaj do domu, nie masz tam po co iść". Pomyślałam - "jak to? - przecież nie mogę zostawić pracy". Zwykle przechodziłam obok ogromnych rurociągów, które szumiały. Teraz zaniepokoiłam się, bo było cicho. W naszym obozie - pusto. Został tylko kucharz, Francuz, który wykrzyknął" "Idą Rosjanie!". "Chodź - mówił - Pokażę ci, jak działa wózek elektryczny, poradzisz sobie. Weźmiesz cukier, mąkę... nikt cię nie skontroluje". Ale się bałam. Niczego nie zabrałam...

Alfred Wagner został przymusowo wcielony do R.A.D. w 1943 roku. Trafił do obozu w czerwcu. Został szefem 12-osobowej izby w jednym z obozowych baraków. Był w obozie RAD przez trzy miesiące. Dzięki jego wspomnieniom, przekazanym nam przez Rogera Wagnera, jego syna, możemy chociaż częściowo poznać historię i realia tamtego czasu.
- Ojciec twierdził, że nie pracował bezpośrednio na terenie D.A.G., nie znał także dokładnej lokalizacji fabryki - relacjonuje Roger Wagner. - Wszyscy chłopcy z obozu jedynie szeptali o pobliskim tajnym wojskowym zakładzie.

Camille Sutor był jednym z 12 Luksemburczyków, którzy mieszkali w tym samym baraku, a których szefem sali był Alfred Wagner. To dzięki Sutorowi dziś możemy oglądać nieznane i dotąd nigdy niepublikowane zdjęcia z tego obozu. Jak mówi Roger Wagner, Camille Sutor był jednak kimś więcej niż zwyczajnym fotografem, rejestrującym codzienne obozowe życie. Dzień składał się ze szkolenia wojskowego - nauki strzelania, biegania, ćwiczeń fizycznych, musztry. To po południu. Rano Luksemburczycy maszerowali z łopatami do lasu. - Praca polegała na wytyczaniu i zdobywaniu nowych terenów - relacjonuje opowieść ojca Roger Wagner. - Wycinka drzew, wytyczanie nowych dróg na wykarczowanym terenie, także pod tory kolejowe… To wszystko na pewno nie było elementem szkolenia wojskowego, ale służyło rozbudowie fabryki! Ojciec pamięta także, że cały czas "pracowano" nad ich mentalnością. Chodzili kilka kilometrów do żeńskiego obozu (KHD Maid – przyp. autorów) w Kaltwasser (obecnie Zimne Wody). Było tam kino, w którym musieli oglądać nazistowskie filmy propagandowe.

Na starych, pożółkłych zdjęciach Camila Sutora widać obozową codzienność R.A.D. Brahnau. Baraki, płot, musztrę, pomoc z spływie drzewa Wisłą, naprawianie rowerów, wycieczki do centrum Bydgoszczy po to, żeby w popływać po Brdzie parowcem wycieczkowym. Junacy z RAD nie mogli odbierać paczek z żywnością, które wysyłano im z Luksemburga. Dlatego przesyłki trafiały na adres i nazwiska kelnerów z hotelu „Danziger Hof” - to dzisiejszy bydgoski hotel „Pod Orłem”. Stamtąd odbierał je Alfred Wagner i zawoził do obozu. Tylko żeby to robić musiał mieć pozwolenie przełożonego, Oberfeldmeistra Hammelmanna. Przełożony się zgadzał, bo dostawał z paczek swoją część.

Dwa lata temu Gertruda Jagielska i Alfred Wagner znaleźli się i zaczęli ze sobą korespondować.

Żółte włosy

Henryk Nadolski. Miał kilkanaście lat. Trafił na wydział NC Betrieb D.A.G. Fabrik Bromberg. - To był magazyn kwasów - opowiada. - Na piętrze budynku nr 201 stały wielkie zbiorniki. Budynek nie miał okien tylko duże otwory wentylacyjne w ścianach. Naszym zadaniem było przepompowywanie kwasu azotowego z cystern do zbiorników. Musieliśmy odkręcić luk cysterny i wprowadzić tam rurę. Z drugiej strony cysterny pompowano sprężone powietrze.

Na wydziale NC produkowano nitrocelulozę - najważniejszy składnik bezdymnego prochu strzelniczego. - Zawartość każdej cysterny musiała zostać zbadana - opowiada Nadolski. - To było moje zadanie - wyciąganie próbek kwasu i bieganie z nimi do laboratorium. Niecałe 200 metrów od magazynu stał budynek z wirówkami, w których kwas azotowy mieszano z celulozą. Na piętrze pracowały kobiety, mówiły po rosyjsku, ale wiedzieliśmy, że są Ukrainkami. Wszędzie stały otwarte zbiorniki z wodą na wypadek, gdyby ktoś zetknął się z kwasem albo tą żółtą masą z wirówek. Wszyscy, którzy tam pracowali, mili żółte włosy, twarze i ręce. Często w wirówkach dochodziło do czegoś w rodzaju eksplozji. Pokrywa wirówki odskakiwała. Ale płomienia nie było widać. Tylko dym.

O ekspozycji

Prezentacje w poszczególnych budynkach rozpoczyna opowieść o dziejach przedsiębiorstwa D.A.G. i biografia założyciela firmy, Alfreda Nobla. W skład ekspozycji wchodzą m.in. portrety rodzinne oraz multimedialne drzewo genealogiczne. Prawie zupełnie nieznana w polskiej literaturze historia przedsiębiorstwa Dynamit AG została opracowana w oparciu o materiały zgromadzone dzięki kontaktom z badaczami niemieckimi. Na ekspozycji znajdzie się m.in. akt notarialny założenia firmy z 1865 roku, plany i zdjęcia archiwalne wczesnych fabryk D.A.G., postaci związanych z firmą oraz wiele innich, interesujących informacji, nie omijających lat 1933-1945 - najciemniejszego, a jednocześnie najbardziej lukratywnego rozdziału historii przedsiębiorstwa.

W zbiorach bydgoskiego Muzeum Okręgowego znajduje się ponad tysiąc dokumentów i planów, przekazanych w 2009 roku przez prof. Johannesa Preussa z Uniwersytetu w Moguncji. Wśród nich odnaleźć można materiały dotyczące zupełnie dotąd nieznanych aspektów i szczegółów funkcjonowania fabryki. Najciekawsze dokumenty, opatrzone tłumaczeniem i komentarzem historycznym, są elementami ekspozycji. Exploseum zapoznaje widza także z dokumentami, plakatami i fotografiami związanymi z praca przymusową w III Rzeszy. Wśród materiałów znajdują się m.in. Ausweissy pracownicze, karty osobowe bydgoszczan pracujących w D.A.G. Allendorf.

W Exploseum wystawiono na razie część przedmiotów, odnalezione w 2009 roku w ramach prac wykopaliskowych na terenie strefy NGL. Wśród nich sa np. żarówka i talerz z sygnaturą D.A.G., naczynia laboratoryjne czy żetony narzędziowe.

Do muzeum z dowodem

Exploseum jest jedynym muzeum w kraju, do którego dostać się można za okazaniem dowodu osobistego i otrzymaniem specjalnej przepustki. Teren ten mieści się bowiem na dawnym chronionym obszarze ZK „Zachem”. Wejście do Exploseum przez rok będzie utrudnione dlatego, że trwa budowa drogi dojazdowej do Bydgoskiego Parku Przemysłowego, wciąż nie ma też parkingów.

Chętni, którzy chcą zwiedzić muzeum, po podaniu wcześniej numeru pesel oraz imienia i nazwiska, otrzymają przepustkę i wsiądą do specjalnego autobusu. Załatwianiem przepustek zajmuje się muzeum. Exploseum zamierza do niezbędnego minimum uprościć procedurę wejścia. W praktyce dane osobowe trzeba wysłać po prostu mailem. Wjazd na teren odbywa się od strony ul. Glinki. Tam tuż przed bramą wjazdową tymczasowo zorganizowano parking dla turystów indywidualnych.

Trasa turystyczna zaplanowana została między budynkami i prowadzi tunelami komunikacyjno-technologicznymi. Pokonanie całej trasy z przewodnikiem zajmuje około 2,5 godziny. Zwiedzanie odbywa się w maksymalnie 25 osobowych grupach.
W ciągu tygodnia planowane są wycieczki dla grup zorganizowanych, a w sobotę i niedzielę dla osób indywidualnych.
Pełne informacje są dostępne na stronie www.exploseum.pl

Chłodnym okiem

Naszym zdaniem – nie wszystko jest takie piękne. Najważniejsza rzecz – kłopoty z dostaniem się do… muzeum. Brak parkingu przy samym muzeum, konieczne przepustki, pesele, umawianie się, autobus itd. Jeżeli taka sytuacja ma trwać przez rok, to może ona skutecznie zabić wysiłek włożony w ocalenie strefy NGL.

Konstrukcja ekspozycji i jej zawartość są także źródłem kontrowersji. Kostka trotylu pokazana młodzieży bardziej przemawia niż kolejna plansza z tekstem, którego nikt nie zdąży przeczytać. Plansz jest za dużo, uproszczona literatura historyczna zabija nieliczne eksponaty. Zastanawiamy się, co na ekspozycji robi broń biała i dlaczego - skoro muzeum ma edukować - nie ma ani słowa o tym, że to Chińczycy wynaleźli i pierwsi skutecznie wykorzystywali proch, dlaczego tak mało uwagi poświęcono rodzajom amunicji produkowanym w D.A.G., gdzie jest drugowojenna broń rakietowa, dlaczego brak tych wszystkich materialnych eksponatów, które nadal znajdują się na terenie "Zachemu": hydrantów, słupków sygnalizacyjnych, jednoosobowych schronów, resztek stalowych lamp, telefonów... Jesteśmy pewni - ekspozycję w takim miejscu jak strefa NGL można przygotować ciekawszą i sensowniejszą. Oby to nie był koniec prac. Muzeum musi być żywe, wręcz wybuchowe. W zaadoptowanych budynkach powinno się znaleźć również miejsce na laboratorium. Takie z szklanymi rurkami, pipetami i bulgocącymi naczyniami. Laboratoryjne "explozje" bardziej przemawiają do wyobraźni młodzieży szkolnej, niż poglądowe tablice. Twórcy powstałego za unijne pieniądze Exploseum zapomnieli o turystach z Zachodu – nigdzie nie ma słowa po angielsku.

Warto podkreślić, że pojawiają się już osoby, które porównują Exploseum do Muzeum Powstania Warszawskiego. Tego się nie da porównać. I nie chodzi o wartość nieporównywalnych nakładów finansowych. W Bydgoszczy nie budowano muzeum od podstaw. Dzięki uporowi garstki entuzjastów dokonano czegoś niespotykanego w skali kraju - ocalono przed zniszczeniem kompleks upiornych budowli, żeby dawały świadectwo tragicznym czasom II wojny światowej. Pasjonaci najnowszej historii Polski doskonale wiedzą jaki los spotkał stare fabryki, nieczynne lotniska, „atomowe” składy bomb, schrony z czasów zimnej wojny itp. Wszystkie te budowle pozostawione samym sobie obrócono w ruinę. Inaczej się stało w Bydgoszczy. Naszym zdaniem - było warto. Exploseum na trwale wpisze się w historię miasta i będzie stanowiło obowiązkowy punkt na trasie, ostatnio coraz popularniejszej „turystyki militarnej”.

Fragmenty wspomnień oraz archiwalne zdjęcia z obozu RAD pochodzą z nieopublikowanej książki Wojciecha Mąki „Dynamit AG Fabrik Bromberg. Historia i tajemnica”. Zostały pozyskane w toku kilkuletnich poszukiwań. Alfred Wagner, były junak RAD, zmarł w Luxemburgu kilka miesięcy temu.

Maciej Kulesza, Wojciech Mąka

Zdjęcia z obozu RAD dzięki uprzejmości Rogera Wagnera, Luxemburg
Materiał został opublikowany w miesięczniku "Odkrywca" nr 7 Lipiec 2011 roku.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Exploseum - Znamy relacje dawnych pracowników D.A.G (zdjęcia) - Bydgoszcz Nasze Miasto

Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto