Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

O pisaniu sztuki teatralnej słów kilka

Gary Grey
Gary Grey
Napisać scenariusz sztuki teatralnej to rzecz niełatwa. Trzeba włożyć w pisanie sporo wysiłku, by nasz scenariusz był spójny, miał w sobie dozę suspensu i zaskoczył widza nieoczekiwanymi zwrotami akcji podczas spektaklu. Co jednak zrobić, gdy trzeba napisać scenariusz, na którego pisanie nie mamy wcale a wcale weny? Odpowiedz trudna, a wykonanie tym bardziej trudne, lecz wykonalne. Jak? Po prostu zawziąć się jak koń przy orce i pisać!

Drama Festival to koronne wydarzenie w życiu Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych w Bydgoszczy, wieńczące miesiące przygotowań do wystawianych spektakli w języku angielskim, niemieckim, francuskim i hiszpańskim. Każda sekcja wyżej wymienionych języków przygotowuje spektakl teatralny wystawiany pod koniec kwietnia każdego roku w Pałacu Młodzieży. Festiwal przyciąga rzesze sympatyków i amatorów zarówno języków obcych, jak i sztuk teatralnych.

Wszystko ładnie i pięknie. Impreza świetna. Problem jednak tkwi w dylemacie, przed którym stają coroczni artyści. Czy wystawić sztukę, której scenariusz został już napisany i przetestowany, czy napisać scenariusz samemu? Atutem pierwszego jest fakt, że sztuka się sprawdziła i została najprawdopodobniej napisana przez osobę znającą się na rzeczy. No i oczywiście nie trzeba się męczyć, tylko przyjąć sztukę podaną na talerzu. W drugim przypadku natomiast potrzeba osoby twórczej i kreatywnej, aby napisać scenariusz. To z kolei nie jest takie proste. Nie można ot tak obudzić się rano i powiedzieć sobie: Dziś napiszę sztukę! Potrzeba poświęcić wiele czasu na ćwiczenia pisemne, analizę sztuk, czytanie i w końcu próbne sceny i akty. To daleka droga, którą należy przedreptać, by osiągnąć coś konkretnego. Ja tak właśnie postąpiłem i napisałem dwie sztuki. To wspaniała przygoda - móc stworzyć własny świat. Pisząc je, świetnie się bawiłem. Nie mogę jednak powiedzieć tego samego o trzecim scenariuszu, a wszystko dlatego, że pisałem go z lekkim przymusem. Jak to się stało? Posłuchajcie.

Uniosłem lekko głowę, zmrużyłem oczy i usłyszałem werdykt. Komedia. To musi być komedia. Nie pasował im ani suspens mojego pierwszego scenariusza, ani głębsze czy wyższe uczucia, jakie wyzwalał ciąg akcji z drugiego scenariusza. To ma być komedia, powiedział szef, lecz z napięciem i zwrotami akcji jak u Hitchcocka. Święci ludzie! Tu śmichy chichy, a tam poważny suspens! Bądź tu człowieku mądry i pisz wiersze, jak mawia moja babcia staruszeczka! Jak, do diaska, można połączyć te dwie rzeczy?! A można, można, skwitował mnie szef. Jak najbardziej można to połączyć i mało tego, można zrobić świetną sztukę. Tylko jak?! A właśnie jak, to myśl sobie sam. Przeszły mnie dreszcze na samą myśl o tym, ale cóż zrobić. Zadeklarowałem się na początku, że napiszę scenariusz, to pisać musiałem. Było, nie było, jestem człowiekiem poważnym. Nie wycofam się bez walki!

No i walka się rozpoczęła. Trzy dni chodziłem struty i nadąsany, nie mogąc znaleźć złotego środka, panaceum na wszystkie boleści pisarza. Ale co ze mnie za pisarz?! Czy ja się nazywam Agatha Christie, Robert Ludlum czy wspomniany już Hitchcock? Nie i nic z tego nie wyjdzie. Nieraz byłem bliski napisania e-maila do szefa, w którym zawarte byłyby słowa przegranego człowieka o tym, że dziękuję uprzejmie za zaszczyt przydzielonego mi pisania scenariusza, ale zadania nie wykonam, bo jest to ponad moje siły. Wstrzymałem się jednak.

Pomocy szukałem wszędzie. Czytałem, analizowałem i trawiłem inne sztuki i thrillery. Mało tego. Do kościoła nawet poszedłem w dzień powszedni. Stanąłem pokornie w kruchcie kościoła, złożyłem ręce do modlitwy i patrząc na ukrzyżowanego Chrystusa, prosiłem o wenę twórczą. Zadałem sobie nawet ascezę i nie paliłem wstrętnych papierosów. To dopiero wyczyn! Ale czegóż nie robi się dla sztuki. Nie jadłem nawet słodyczy. Zastosowałem dietę, po części narzuconą mi przez mamę, przez wzgląd na moją nadwagę. Na kolację dostawałem marchewki, jabłka i winogrona. Własna matka mnie tak urządziła! I powiem więcej. Miała rację, bo kiedy obudziłem się czwartego dnia z rana, nadeszły pierwsze pomysły.

Zgodnie z wytycznymi akcja sztuki miała dziać się w którymś ze środków transportu. W tramwaju, autobusie, trolejbusie, pociągu, tudzież statku lub samolocie. Wybrałem samolot. Zrobiłem tak dlatego, że przed wejściem na pokład samolotu trzeba, zgodnie z zasadami bezpieczeństwa, przejść przez bramkę-wykrywacz metali i Bóg jeden raczy wiedzieć czego jeszcze. No więc mamy nasz wykrywacz metali, który na scenie będzie zwykłą futryną, najlepiej drewnianą, tak dla śmiechu. Pierwszy akt scenariusza dzieje się właśnie podczas oczekiwania na przejście przez bramkę i samo przejście przez nią. Tutaj spotykają się pierwsi bohaterowie i narastają pierwsze spory. Pojawia się Andriej, stary komunista narzekający na popsutą bramkę i wysławiający ponad obłoki komunizm. Następne w kolejce jest starsze małżeństwo, George i Jane. Tuż za nimi jest szpieg CIA Jason Bond. Nadałem mu imię Ludlumowskiego bohatera Jasona Bourne’a i nazwisko Jamesa Bonda, bohatera Iana Fleminga. Za plecami Bonda stoi piękna Alice, niosąca strusie jajko. Za nią Rebecca w moherowym berecie i Joe, lekkoduch i hulaka. Kolejna jest Jennifer, piękna aktorka i piosenkarka, a za nią Andy, paparazzi. Wszystkie te osoby są w mniejszym lub większym stopniu powiązane ze sobą, tak aby powstał spójny ciąg wydarzeń, poczynając od Andrieja i kończąc na Andy’m.

Zatem udało się napisać akt pierwszy. Część mózgu odpowiedzialna za żarty rozgrzała się do czerwoności i parzyła mnie w czaszkę. Teraz czas przejść do aktu drugiego. Tu znów pojawiły się schody, bo pojawiły się nowe wymogi. Koniecznie musi być suspens. Jakiś podszept, jakiś gest! Wszystko to ma budować napięcie! Tak zachwycał się mój szef. Cóż mogłem zrobić? Skoro tego chciał, musiałem spełnić wymogi. Na tę pracę dostałem dwa tygodnie, a pisałem dwa dni, ale co przedtem się działo, opowiem wam pokrótce. Wracałem z czwartkowego spotkania teatralnego powłócząc nogami, tak jakby były z betonu. Zachodziłem w głowę jak z komedii zrobić komedię z suspensem. Nic mi nie pasowało, nic nie wydawało się odpowiednie. Zabawne napięcie? Przecież to pasuje do siebie jak świni kamizela! Skoro napięcie to i zbrodnia. Najlepiej skryte morderstwo. Tak byłoby, gdybym szedł śladami Agathy Christie. W większości jej powieści mordowano kogoś, a potem powolutku, pomaluśku, lecz z budującym napięciem odkrywano często zaskakującą prawdę. Jednak morderstwo nie pasowało mi do komedii. Nie uważam po prostu śmierci za dobry punkt odniesienia do żartów, jakkolwiek okoliczności tej śmierci byłyby zabawne.

Mijały dni, a ja wciąż nie miałem dobrego pomysłu. Na przemian oglądałem filmy i czytałem książki, po czym dumałem, co by tu napisać. Nic nie przychodziło mi do głowy, poza mało śmiesznymi początkami źle zapowiadających się intryg. Kusiło mnie bardzo, by skonstruować intrygę opartą na śmierci, ale nie! Oparłem się pokusie i postanowiłem sobie, że u mnie nikt umierać nie będzie! Żadnej śmierci. No może delikatne nawiązanie, bądź przypuszczenie. Szukałem czegoś lekkiego. Czegoś co może być troszkę pokrewne śmierci. Jak napisał Adam Mickiewicz w "Panu Tadeuszu": "sen, brat śmierci". No tak, ale w gruncie rzeczy co? Ludzie mają zasypiać? Nie, to zły pomysł. Jednak inna myśl powoli mi świtała w głowie. A gdyby tak ludzie… znikali? Zaraz, zaraz. To dobre! Ludzie nie będą umierać, tylko znikać! Jednak stop! Odezwała się część racjonalnego mnie. Jak to znikać? Nic ot tak nie znika. A gdyby właśnie na tym zbudować intrygę i poprzeplatać ją zabawnymi dialogami? Tak, to może być to. Może, jak to się mówi, jest wielkie i szerokie, jednak nie spróbować grzech.

Miałem też kolejny problem, lecz myślałem o tym w kategorii problemu tylko na początku. Później to stało się atutem wzbogacającym moją sztukę. Mianowicie na spotkaniu teatralnym szef przedstawił mi dwie nowe aktorki, które chciały śpiewać. Pomyślałem: gdzie ja, u diabła, wcisnę w ten bałagan śpiewaczki?! Jeszcze tego mi brakowało! I tu natychmiast poprawka. Właśnie dzięki tym śpiewaczkom lepiej wplotłem to znikanie. Gdy śpiewaczki-stewardesy kończyły śpiewać pierwszy utwór światło gasło, rozbrzmiewał donośny krzyk, światło zapalało się na nowo i jednej stewardesy nie ma. Znikła! I tu zaczyna się ciąg perypetii kilkorga ludzi na pokładzie samolotu. By dowiedzieć się jak potoczyły się ich losy, zapraszam serdecznie na festiwal teatralny, który odbędzie się 25 kwietnia bieżącego roku, w Pałacu Młodzieży.

To tyle na początek. Mój staż w pisaniu jest wciąż ubogi i wszystko jeszcze przede mną. Jednej rzeczy jestem jednak pewien, z tą sztuką miałem niesamowity ubaw.

Zobacz też:

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na bydgoszcz.naszemiasto.pl Nasze Miasto